Denis Villeneuve wyciął z Diuny 2 postać, którą „absolutnie kocha” i nigdy nie pokaże fanom usuniętych scen
Diuna: Część druga to niezwykle udana produkcja. Sam montaż filmu bywał jednak dla Denisa Villeneuve’a bardzo bolesny, a wycięte sceny – choć świetne – nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Diuna: Część druga podbija kina i serca widzów. Odbiorcy zachwycają się świetnym montażem i odpowiednią dynamiką filmu, ale ta nie mogłaby zaistnieć, gdyby nie kilka trudnych decyzji, które musiał podjąć reżyser. Dla dobra produkcji Denis Villeneuve usunął z ostatecznej wersji bardzo udane sceny i postaci, które uwielbiał.
Aktorem, którego z bólem serca wyciął twórca, był Stephen McKinley Henderson, portretujący Thufira Hawata. Mentat miał dla Atrydów duże znaczenie, ponieważ niczym ludzki komputer wykonywał skomplikowane obliczenia i analizy, a rodzina Paula bardzo mu ufała. Adaptacja rządzi się jednak swoimi prawami i ma swoje ograniczenia, o czym w wywiadzie dla Entertainment Weekly opowiedział reżyser.
Jedną z najbardziej bolesnych decyzji była ta, by [w filmie nie uwzględniać] Thufira Hawata. To bohater, którego absolutnie kocham, ale już na początku zdecydowałem, że w adaptacji skupiam się na Bene Gesserit. To oznacza, że mentaci nie mogą być obecni na tyle, na ile powinni, lecz taka jest natura adaptacji.
Podobny los spotkał postać portretowaną przez Tima Blake’a Nelsona. W rozmowie z Movieweb aktor wyjawił, że fakt wycięcia z filmu „złamał mu serce”, ale nie ma tego za złe reżyserowi. Artysta wyjaśnił również, iż nie może opowiedzieć, co działo się w scenie z jego udziałem, ponieważ o ujawnianiu takich informacji decyduje reżyser.
Podejście Denisa Villeneuve’a do tej kwestii jest bezkompromisowe. Choć fani z pewnością chcieliby obejrzeć wycięte sceny w formie dodatków do wydania DVD czy w reżyserskiej wersji widowiska, to niestety nie mogą na to liczyć. Twórca Diuny jest zagorzałym przeciwnikiem udostępniania takich materiałów.
Jestem głęboko przekonany, że jeśli czegoś nie ma w filmie, to jest to martwe. Czasami wycinam jakieś ujęcia i mówię: „Nie wierzę, że to robię” […]. To bolesne, więc nie mogę później do tego wrócić, by stworzyć Frankensteina, próbować reanimować coś, co wcześniej zabiłem. To zbyt bolesne. Jeśli coś jest martwe, to jest martwe, i jest takie z jakiegoś powodu. To bolesny projekt, ale taka jest moja praca. Dobro filmu rządzi. Podchodzę poważnie do montażu, nie myślę o swoim ego, a o filmie. Zabijam tych, których kocham, a to boli – wytłumaczył reżyser.
Podejście Denisa Villeneuve’a diametralnie różni się od tego, które prezentują Ridley Scott czy Zack Snyder. I choć sposób myślenia reżysera Diuny łatwo zrozumieć, to z pewnością rozczaruje on wielu widzów.
Diunę: Część drugą możecie już obejrzeć w kinach.