David Lynch nie znosi swojej Diuny i ma ku temu powody. „Nie powinienem był robić tej ekranizacji”
Reżyser ma do siebie żal związany z podjęciem się ekranizacji powieści Franka Herberta. Do świata Diuny nie chce wracać. Nie obejrzał nawet produkcji Denisa Villeneuve’a.
Kroniki Diuny to seria powieści Franka Herberta, której tworzenie po śmierci pisarza kontynuował jego syn, Brian Herbert, wraz z Kevinem J. Andersonem. W drugiej połowie XX wieku książki te były mocną pozycją z pogranicza fantasy i science fiction. Z czasem stały się bestsellerami, a rzesza fanów zaczęła z zapałem chłonąć stworzony przez Herberta świat.
W tamtym czasie pojawiła się pierwsza poważna propozycja zekranizowania powieści. Pomysłu podjęło się studio De Laurentiis, działając z ramienia Universal Pictures i przygotowując budżet wynoszący około 40 mln dolarów, co jak na tamte czasy zapowiadało sporych rozmiarów przedsięwzięcie.
Ze wszystkich reżyserów, którym można było powierzyć opiekę nad produkcją, wybrany został David Lynch. Już wtedy mówiło się, że to dziwna decyzja. Artysta był znany z kręcenia dość nietypowych i surrealistycznych filmów takich jak nominowany do Oscara Człowiek słoń czy Głowa do wycierania.
Oczywiście dzisiaj te dzieła stanowią absolutną klasykę kina i czołowe pozycje w reżyserskim portfolio Lyncha, ale powierzenie mu ekranizacji tak ogromnego materiału źródłowego nie wydawało się dobrym pomysłem. Universal Pictures zaryzykowało, ponieważ w gruncie rzeczy wybierali wizjonera – idealnego wydawać by się mogło do odwzorowania śmiałej wizji Franka Herberta.
Decyzja o ekranizacji Diuny zapadła krótko po tym, jak Lynch odrzucił prośbę George’a Lucasa o wyreżyserowanie Powrotu Jedi. Nie był jednak pierwszym reżyserem, którego wytwórnia brała pod uwagę. Dziesięć lat wcześniej surrealistyczny chilijski filmowiec, Alejandro Jodorowsky, próbował przeforsować projekt szalonej adaptacji Diuny, która zawierałaby utwory zespołu Pink Floyd i Orsona Wellesa w roli Vladimira Harkonnena. Pomysł nie spotkał się z entuzjazmem branży filmowej, ponieważ miał za bardzo odstawać od materiału źródłowego.
David Lynch nie był szczególnie zainteresowany popularnymi wówczas filmami science fiction. Odrzucił możliwość reżyserowania kolejnej części Gwiezdnych wojen. Zgodził się jednak stanąć na czele Diuny, bo, jak stwierdził, „Diuna była inna, miała wiarygodną charakterystykę postaci i głębię”. Z czasem reżyser poczuł, że to ogromna misja, za którą idzie także presja. Dla niego jak i dla Universal Pictures Diuna miała być pierwszą częścią nowej serii science fiction, która mogłaby konkurować ze wspomnianymi Star Warsami.
Coś jednak poszło nie tak…
Za niepowodzeniem filmu stały głównie różnice między stylem Davida Lyncha a podejściem wytwórni. Universal Pictures miał zupełnie inny pomysł na ekranizację niż reżyser, który stawiał na swój niepowtarzalny i niepodrabialny styl. W ten sposób chciał stworzyć oryginalną produkcję mogącą podbić świat. W tamtym czasie w swym dorobku miał filmy szokujące, zaprzeczające logice i surrealistyczne. Niestety, te same cechy niekoniecznie były pożądane w przypadku wysokobudżetowej adaptacji książek fantasy i science fiction.
Lynch stworzył trzygodzinną wersję Diuny, która została następnie mocno pocięta przez studio De Laurentiis. Usunięto głównie surrealistyczne wstawki, pozbawiając tym samym film należytej głębi. Zatem to, co otrzymali fani, było mocno okrojonym dziełem, w którym brakowało niektórych scen. Ich obecność mogła kompletnie zmienić odbiór obrazu pustynnej Arrakis i rodu Atrydów.
Kiedy podpisywałem kontrakt, wiedziałem, że rezygnuję z ostatecznej wersji filmu i, patrząc wstecz, od tamtego momentu czułem, że zaczynam się wypalać. Prawdopodobnie nie powinienem był robić tej ekranizacji – przyznał Lynch po latach.
Jak podaje magazyn Collider, po tych przykrych doświadczeniach David Lynch nie miał nawet ochoty obejrzeć Diuny z 2021 roku w reżyserii Denisa Villeneuve’a.
Dlaczego studio i wytwórnia stanęły na drodze Lyncha?
Wersja Diuny, która ostatecznie trafiła do kin, była widowiskiem odartym z reżyserskiej wizji i jednocześnie połączeniem zamiarów Davida Lyncha ze scenami narzuconymi przez studio. Fani dostali produkcję, która nie spełniała oczekiwań żadnej ze stron. Choć tak ogromny świat wykreowany przez Herberta mógł być trudny do przeniesienia na ekran i pewne potknięcia byłoby czymś akceptowalnym, to Diuna z 1984 roku nie miała nic, co mogłoby spodobać się fanom zamysłu pisarza. Film wzbudził zażenowanie zarówno wśród krytyków, fanów Franka Herberta, jak i zwykłych widzów.
Diuna Davida Lyncha stała się jedną z największych porażek finansowych w historii gatunku. Mimo tego reżyser nie żałuje udziału w projekcie. To właśnie na planie poznał Kyle'a MacLachlana, aktora, którego później zaangażował do serialu Miasteczko Twin Peaks i filmu Blue Velvet.
Bez wątpienia jednak na tym zakończyła się przygoda Davida Lyncha z wysokobudżetowymi seriami filmowymi. Porażka wiele go nauczyła, a o Diunie z 1984 roku najlepiej jest po prostu zapomnieć.