autor: Michał Pajda
Ta gra nie jest aż tak popieprzona - moja opinia o Cult of the Lamb
Sympatyczna owieczka przewodzi sekcie wyznawców demonicznego bóstwa. Czy – i jak bardzo – Cult of the Lamb jest popieprzoną grą?
Nie od dziś wiadomo, że nieźle sprzedaje się to, co podszyte kontrastami i kontrowersjami. Właśnie tej koncepcji zdaje się hołdować Cult of the Lamb, roguelike z elementami strategii ekonomicznej. Wystarczy przecież rzucić okiem na tę grę, aby domyślić się, że jej nieco przesłodzona oprawa wizualna jest totalnie odklejona od brutalnej treści o zabarwieniu okultystyczno-satanistycznym. Ten właśnie rozdźwięk – w połączeniu ze świetnymi animacjami rodem z kreskówek i przyjemnym dla ucha, choć niepokojącym, udźwiękowieniem – może wzbudzać pewne kontrowersje.
Dwa światy i zaświaty
Tym bardziej że fabuła rozpoczyna się dekapitacją wełnianego protagonisty. Zamiast jednak wyzionąć ducha, baranek staje przed zakutym w łańcuchy Tym, Który Czeka – tajemniczą istotą mającą wobec nas plany wznioślejsze niż śmierć. A jakie? To proste – przeznaczeniem baranka okazuje się założenie sekty i zebranie wyznawców. Ma to pomóc w późniejszym zabiciu oprawców jagniątka – chodzi o czterech Biskupów Starej Wiary – którzy stoją również za uwięzieniem Tego, Który Czeka. Proste?
Rozgrywka w Cult of the Lamb składa się z dwóch komplementarnych segmentów. Pierwszy to szeroko rozumiane zarządzanie siedzibą, która pełni też funkcję huba i umożliwia rozwój zarówno owczego bohatera, jak i całej sekty. W drugim prym wiedzie walka i roguelike’owe przemierzanie kolejnych pomieszczeń celem zdobycia lepszego sprzętu oraz zasobów potrzebnych do rozbudowy bazy.
Zabij, by dalej żyć!
Oczywiście większość rozgrywki skupia się na wyrąbywaniu sobie drogi przez jedną z czterech krain – aby dojść do finałowego bossa każdej z nich, wspomnianego Biskupa Starej Wiary, trzeba zaliczyć ścieżki danego biomu i wyeliminować stojącego na ich końcu strażnika nie raz, a aż cztery razy, by złamać pieczęć i otworzyć ukrytą świątynię demona. W tym miejscu warto nadmienić, że bossowie są przemyślani i różnorodni, przez co walka z nimi stanowi wyzwanie, chociaż nie powinna Was przytłoczyć – trzeba tylko uważać na ataki przeciwników (samo dotknięcie wroga nie powoduje jeszcze zmniejszenia limitowanej liczby serduszek). Naprawdę trudno jest w Cult of the Lamb zrzucić swoje porażki na karb RNG.
Bardzo dobrze zrealizowano również segment zarządzania kultem. Za zebrane surowce możemy wznosić budynki dekoracyjne i funkcyjne (takie jak np. szalety, bez których kultyści będą załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne gdzie popadnie – dosłownie), ale nie wolno też zapominać o troszczeniu się o to, by sekciarze chodzili spać z pełnymi brzuchami i mieli gdzie w tym celu lec. W przeciwnym wypadku mogą się irytować – tak samo, gdy postanowimy ich obudzić, by np. odprawić ceremonię lub rytuał. Bo poza jedzeniem istotna jest również modlitwa, którą wznoszą indoktrynowane przez nas urocze żyjątka leśne – pozwala ona stawiać nowe budowle i wprowadzać kolejne przepisy funkcjonujące w wirtualnej społeczności. Zwierzątka nie pracują jednak cały czas, za co odpowiada cykl dobowy – chociaż mogą też harować dzień i noc, jeśli odpowiednio je do tego zachęcimy.
Czy to popieprzona gra?
Na dobrą sprawę kontrowersyjnych treści nie ma tu za wiele. Jasne – można przyrządzić truciznę, którą podamy niewygodnemu wiernemu. Jasne – istnieje też opcja złożenia jakiegoś żyjątka w ofierze. I wreszcie jasne – w przypadku śmierci owczego herosa na szlaku można poratować się pożarciem sił witalnych jednego z kultystów, aby kosztem jego życia wskrzesić własne. Generalnie nikczemności, które da się w Cult of the Lamb popełnić, jest jeszcze parę – ale wszystkie one szokują wyłącznie za pierwszym razem, później – praktycznie wcale.
„To będzie posrana gra” napisałem o Cult of the Lamb w artykule o zbliżających się premierach miesiąca. Po spędzeniu parunastu godzin z tym tytułem muszę jednak zweryfikować swoje zdanie na ten temat, bo to po prostu solidny i przyjemny roguelike – z gameplayem niewybaczającym pomyłek i kilkoma brutalnymi rozwiązaniami robiącymi wrażenie tylko raz. Ale niecałe 90 złotych, które twórcy życzą sobie za możliwość wypróbowania tego tytułu, to jak najbardziej uczciwa cena – przynajmniej w kontekście adekwatności żądanej zapłaty do jakości Cult of the Lamb nie wzbudza żadnych kontrowersji. Ale dzieci, tak dla pewności, nie powinny zbliżać się do tej produkcji na odległość bliższą niż 6,66 metra – bo nigdy nie wiadomo…
Moja opinia o Cult of the Lamb
PLUSY:
- świetny gameplay (zarówno w części „administracyjnej”, jak i tej typowo roguelike’owej);
- fantastyczna animacja i przeurocze żyjątka leśne gotowe za swego ulubionego przywódcę dać się pochlastać... dosłownie;
- gęsty klimat i przyjemna, chociaż niepokojąca, oprawa dźwiękowa;
- kreatywni bossowie – każdy z nich, również z tych pomniejszych, ma swój unikalny styl bycia;
- uczciwa rozgrywka, nie ma wymówek z RNG;
- cena w stosunku do jakości!
MINUSY:
- niedoróbki techniczne i błędy uniemożliwiające odwiedzenie konkretnych lokacji;
- może nużyć przy dłuższych posiedzeniach;
- z czasem kontrowersyjne działania owcy nie są już tak kontrowersyjne...
OCENA KOŃCOWA: 8/10