Nadciąga ACTA 2 - trwa walka o przyszłość Internetu
Komisja Prawna Parlamentu Europejskiego przegłosowała dyrektywę o prawach autorskich i jednolitym rynku cyfrowym. Jeśli nowe regulacje wejdą w życie, internauci będą musieli liczyć się z większą kontrolą serwisów nad zamieszczanymi treściami, w tym z obowiązkowym monitorowaniem komentarzy pod kątem naruszenia praw autorskich.
Wczoraj odbyło się głosowanie Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego w sprawie wprowadzenia dyrektywy dotyczącej praw autorskich i jednolitego rynku cyfrowego. Przegłosowano ją większością 15 do 10 głosów, o czym poinformowała europosłanka Julia Reda na Twitterze. Jeśli nie słyszeliście o tej dyrektywie, stanowczo powinniście nadrobić zaległości. Najpewniej jeszcze daleko do jej wejścia w życie, ale wprowadzenie tych przepisów może – zdaniem wielu – oznaczać koniec Internetu, jaki znamy.
Skąd takie dramatyczne oświadczenia, masowo pojawiające się w wypowiedziach osób nieprzychylnych dyrektywie? Obaw jest sporo, ale największy sprzeciw wywołują dwa artykuły: 11. oraz 13. Pierwszy z nich dotyczy tzw. praw pokrewnych dla wydawców (w tym internetowych), w ramach których każde użycie fragmentu tekstu będzie się wiązać z uiszczeniem opłaty na rzecz jego twórcy. Nie ma więc mowy o skorzystaniu z ulubionego cytatu, utworu muzycznego czy klipu w dyskusji na portalu społecznościowym (na przykład w formie memu), ale to nie jedyny problem. Serwisy pokroju Facebooka, Wykop.pl czy Twittera musiałyby zrezygnować z możliwości udostępniania artykułów internetowych, jako że wystarczy nawet niewielki fragment tekstu (jak choćby nagłówek pobrany automatycznie przez stronę), by jego wydawca mógł domagać się zapłaty albo usunięcia wpisu ze strony.
Drugi z problematycznych artykułów bezpośrednio wiąże się z pierwszym. Dotyczy filtrowania treści przez „dostawców usług społeczeństwa informacyjnego”, którzy będą zobowiązani do „stosowania skutecznych technologii” w celu zidentyfikowania tekstów objętych licencją. Innymi słowy, platformy takie jak YouTube, Reddit, Facebook czy nawet Google będą musiały aktywnie badać treści zamieszczane przez internautów i usuwać je w przypadku naruszenia praw autorskich.
Łatwo zrozumieć, czemu dyrektywa znalazła przeciwników. Automatyczne filtrowanie potrafi być nader zawodne, o czym przekonali się wielokrotnie użytkownicy YouTube. To samo w sobie daje powody do obaw. Co gorsza, takie systemy mogą być niezwykle kosztowne – w końcu mowa o sprawdzaniu wszystkich treści, w tym niezliczonych komentarzy, co wymagałoby ogromnych nakładów finansowych. Michał Białek, współwłaściciel strony Wykop.pl, stwierdził w rozmowie z Wirtualną Polską, że musiałby zatrudnić około 200 osób do monitorowania tekstów użytkowników, a na to ani on, ani żaden inny pomniejszy serwis po prostu nie będzie miał środków. Najpewniej więc zdecydowano by się na całkowite wyłączenie komentarzy, co byłoby niemal wyrokiem śmierci dla tych stron.
Jedyną alternatywą byłoby podpisanie umów licencyjnych z twórcami. Dokładniej – ze wszystkimi twórcami na całym świecie. Na takie posunięcie mogą nie przystać nawet najwięksi gracze, a to budzi obawy wielu internautów. Mogłoby się bowiem okazać, że na Facebooku lub Twitterze pojawiałaby się tylko artykuły największych spółek medialnych. Natomiast teksty mniejszych wydawców, prezentujące poglądy odmienne od mainstreamu, całkowicie zniknęłyby z portalów społecznościowych i agregatorów wiadomości pokroju Google News – oczywiście usunięte przed ich pojawieniem się na stronie w trosce o prawa autorskie.
Nie jest to pierwszy raz, kiedy politycy starają się o większy nadzór nad Internetem. Niesławna ACTA miała wprowadzić podobne ograniczenia, jednak ostatecznie trafiła do kosza po masowych protestach i głosowaniu Parlamentu Europejskiego, w którym zaledwie 39 posłów wsparło umowę (przy 478 głosach „przeciw”).
Zwolennicy dyrektywy (w tym komisarz europejski Gunther Oettinger) zwracają uwagę, że przyjęta wersja tekstu wspomina o nieograniczaniu wykorzystania treści w celach niekomercyjnych (na przykład zamieszczania linków przez zwykłych użytkowników). Natomiast przeciwnicy zmian czekają na głosowanie w sesji plenarnej na początku lipca, w ramach którego członkowie Parlamentu Europejskiego zadecydują, czy przyjąć postanowienia Komisji Prawnej. Liczą, że większość europosłów zagłosuje przeciw dyrektywie, jak miało to miejsce w 2012 roku w związku z ACTA. Później dojdzie jeszcze do dyskusji nad jej poszczególnymi punktami, a ostateczne głosowanie o jej przyjęciu odbędzie się na przełomie 2018 i 2019 roku.