Temu soulslike'owi daleko do świętości, pewnie dlatego wciągnął mnie jak diabli
The Game Kitchen to studio indie, którego historia mówi dużo o trudach pracy w gamedevie. Ich Blasphemous stało się jednak niekwestionowanym sukcesem, a „bluźnierczej” tradycji dotrzymuje sequel - jeszcze lepszy niż poprzednik.
Piekiełko gamedevowe to dość osobliwy miszmasz prawdziwej pasji i przyprawiających o pot męczarni. Wszystko trzeba wykalkulować, doprowadzić projekt do końca, trochę na nim zarobić, a przy okazji być z niego dumnym – tak po prostu. Pierwsze Blasphemous powstawało w bólach, jego twórcy wspominają nawet w autorskim filmie dokumentalnym, że studio nie raz i nie dwa przechodziło poważne kryzysy finansowe i osobiste, a biurka i inne meble do lokalu brało z ulicy, byle tylko oszczędzić trochę grosza.
Lata wyrzeczeń przyniosły jednak żniwo. Blasphemous na siebie zarobiło, zostało nazwane jedną z najlepszych hiszpańskich gier wideo przez lokalne media, deweloperzy wydali rozbudowany darmowy dodatek, a druga część gry bardzo szybko po pierwszym trailerze wylądowała na szczytach steamowych list życzeń. Piękna historia, nieprawdaż? Iście kinowa, z happy endem i paroma dramaturgicznymi zwrotami akcji po drodze. Czy Blasphemous 2 jest więc pieczątką jakości, ostatecznym dowodem na raptowny rozwój i niekwestionowany talent designerów z The Game Kitchen? Cóż, to porządny soulslike, bez żadnych kompleksów, choć idący na parę kompromisów. Niewątpliwie jednak „indyk” broniący się czymś więcej niż tylko ckliwą historią produkcji.
W górę serca
The Penitent One dalej podróżuje świątynnymi tunelami pełnymi innowierców, nieumarłych duchownych, ikon niesłusznie kanonizowanych. Tym razem celem tej wędrówki jest nie tylko odkupienie, ale i samo niebo, a raczej wisząca pod nim monumentalna budowla, podtrzymywana świętym sercem – źródłem ekstazy i cierpienia zarazem. Mógłbym wgłębiać się w nazwy własne i mitologiczne właściwości opisywanego świata, ale to nie ten moment, nie ten tekst. Wiedzcie jedynie, że już na poziomie samej fabuły Blasphemous 2 czerpie z Soulsów, serwując pełną dwuznaczności i tajemnic historię, którą poznajemy a to ze zdawkowych dialogów z NPC, a to z opisów znalezionych przedmiotów. A biblijny, wysmakowany język w interpretacji na pewno Wam nie pomoże, zwłaszcza jeśli odpalicie hiszpański voice acting (warto).
Nie lękajcie się jednak, pokutnicy. Tego błędnego cyklu życia i śmierci nie trzeba w pełni rozumieć, by się w nim bezproblemowo odnaleźć i go poczuć. Atmosfera Blasphemous 2 gęstością przypomina dym z najsprawniej rozpalonego w zakrystii kadzidła, choć daleko grze do wyciszenia i zadumy kojarzonej z niedzielnymi mszami. To przede wszystkim kałuże krwi, masa morderczych potworów, wszechobecne niepokój i mrok. Jeśli ktoś Wam tu wygląda na biskupa bądź postać świętą, nie liczcie na rozgrzeszenie, raczej przygotujcie się na starcie z udziałem laserów światłości i kul ognia. Taka już to szalona, ale zaskakująco spójna konwencja.
W odpowiednim wczuwaniu się w klimat pomaga przede wszystkim przepiękna muzyka, jakże uwydatniająca wagę podróży po terenach na poły świętych, na poły przeklętych. Skoro Hiszpania, to musi być i gitara akustyczna, ale nie brakuje też wzniosłych głosów chóralnych, orkiestralnej pompy czy elektronicznych akcentów. A i każdy odgłos przecinanej skóry czy gruchotanych kości sprawia, że świat gry wydaje się bardziej żywy, organiczny i przy okazji jeszcze bardziej bezwzględny.
Pokuta na kolczastych klęcznikach
Jakiż byłby jednak ze mnie apostoł, gdybym opowiadał o Blasphemous 2, ograniczając się jedynie do jego bluźnierczej natury. Trzeba wprowadzić do tej przypowieści nieco światła, nadziei (i JESZCZE WIĘCEJ mięcha), więc porozmawiajmy o aspektach mechanicznych. Bo tu widzę największy postęp względem części pierwszej.
Nieraz zdarzało mi się bowiem w poprzedniej odsłonie cyklu łapać na tym, że gra niekoniecznie rozumie moje komendy, przez co wiele skoków, dashów czy ciosów zostało zmarnowanych i zepsutych nie z mojej winy. „Dwójka” dość szybko sprawiła, iż pozbyłem się uprzedzeń, i choć czasem postać potrafi zaatakować nie w tę stronę, co trzeba, a zwisanie z krawędzi platform nadal irytuje, tak parkour i system walki działają bardziej płynnie i responsywnie. A to podstawa każdej dobrej metroidvanii, którą Blasphemous 2 bez dwóch zdań jest.
Ale... jest też soulslikiem, i to na każdym kroku, niech Was nie zwiedzie ta dwumiarowa perspektywa. Tak jak w „jedynce” natykamy się tu na punkty kontrolne odnawiające życie i odradzające wrogów, sam feeling staczanych starć ma w sobie tę ciężkość znaną z Dark Souls, nawet projekt interfejsu budzi mocne skojarzenia z twórczością FromSoftware. Jednocześnie jednak „inność” Blasphemous 2 na tle pozostałych reprezentantów gatunku jest niezaprzeczalna, głównie przez platformowość tej gry, więc o czczym kopiowaniu nie ma tutaj mowy. To soulslike unikatowy, nawet jeśli nieidealny.
Gracz ma tu sporą swobodę rozwijania postaci, a raczej oręża i ekwipunku, jakimi aktywnie dysponuje. Trzy różne typy broni (ciężka, lekka i standardowa) oferują osobne drzewka ze skillami, ponadto przydzielamy znalezione po drodze aktywne umiejętności oraz pasywne perki (te zresztą też rozbito na dwa różne rodzaje – w postaci drewnianych figurek oraz różańcowych koralików). Jest więc czego szukać, jest jak bohatera dopakowywać i różnicować wachlarz jego działań – na nudę i monotonię narzekać nie mogłem.
Za to narzekać, a nawet kląć można na poziom trudności gry. Ten, jak na soulslike’a przystało, boli. I to na tyle, że 5 z 15 spędzonych z Blasphemous 2 godzin poświęciłem trzem ostatnim bossom. Zachowań każdego z nich idzie się oczywiście nauczyć, a metodą prób i błędów osiągnąć satysfakcjonujący sukces. Stopień wyzwania rośnie tu jednak nieharmonijnie i niekonsekwentnie, gdyż gros bossów w grze nie stanowi większego problemu. Przez co też nie wiem, czy tytuł ten polecam bardziej osobom raczkującym w gatunku, czy też jego weteranom.
„Indycza” natura Blasphemous 2 daje o sobie znać w nieco negatywny sposób w makroskali, kiedy mowa o designie poszczególnych lokacji. Jeśli pamiętacie pierwsze Dark Souls jako system naczyń połączonych, w którym pewne skróty potrafią przyprawić o opad szczeny, tak w przypadku dzieła The Game Kitchen wszystko wypada dość budżetowo, skromnie i prosto. Jasne, z czasem odblokowujemy ukryte mosty czy windy, ale zwykle lepiej ograniczyć się do szybkiej podróży. A niektóre pomieszczenia to zmarnowanie metroidvaniowego potencjału, potrafią być po prostu tunelami z paroma wrogami po drodze, nawet bez pojedynczej platformy w ramach urozmaicenia. Co prawda takich rozczarowujących miejsc nie znajdziemy wiele, ale kiedy już tam trafiłem, czułem, że twórcom nie do końca chciało się pomyśleć o każdym metrze kwadratowym swojej gry. Może to i zdrowiej, niemniej działa na minus.
Wszystkich grzechów nie pamiętam
Blasphemous 2 trudno jednak zarzucić grzechy ciężkie. Parę lekkich na pewno, jednak nie wpływają one zbyt mocno na moje wrażenia z tej niełatwej pielgrzymki. To kawał niezłej metroidvanii, pełnoprawny soulslike i po prostu dobra giera. Wciągająca, klimatyczna i dość świeża.
A że stoi za nią jeszcze studio, które nie boi się mówić o swojej trudnej historii i pokonanych po drodze problemach? Tym lepiej. Właśnie takiej transparentności ze strony deweloperów potrzebujemy, aby mocniej docenić ich wkład pracy w swoje dzieła i zrozumieć, że tworzone są nie na siłę, a z pasji. Bo Blasphemous 2 wcale nie musi być growym objawieniem, aby chciało się z nim zamknąć na dłużej w pokoju. Albo konfesjonale. Gdziekolwiek upchniecie komputer lub konsolę.
Moja opinia o grze Blasphemous 2
PLUSY:
- ciężki klimat, pełen mrocznych i krwawych motywów religijnych;
- szczegółowe tła i pomysłowe projekty bossów jako przykład stylistycznej spójności gry;
- usprawniony względem poprzedniej części system walki i parkouru;
- co najmniej kilka równoległych ścieżek rozwoju postaci;
- wymowne udźwiękowienie, niepokojące latynoskie utwory, pasujący do całości hiszpański voice acting;
- bezbłędne działanie gry (również na Steam Decku).
MINUSY:
- pixel art miejscami aż za bardzo umowny w przedstawianiu bohaterów;
- pozostawiający trochę do życzenia, jak na metroidvanię, projekt lokacji, ich rozgałęzień i skrótów pomiędzy;
- wybijające z rytmu grania nagłe i nierówne skoki poziomu trudności;
- raz na jakiś czas postać nie złapie właściwej krawędzi, a hitboxy czasem płatają figle.
OCENA: 7/10
ZASTRZEŻENIE
Dostęp do gry otrzymaliśmy od firmy Team17.