Graliśmy w Little Nightmares – strach ma wielkie oczy w dziecięcym koszmarze
O Little Nightmares, niepokojącej platformówce Tarsier Studios, robi się coraz głośniej. Po pierwszym kontakcie można zaryzykować stwierdzenie, że gra przekroczy nasze oczekiwania.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Little Nightmares – podróż do świata dziecięcych koszmarów
Artykuł powstał na bazie wersji PS4.
- platformówka dla jednego gracza;
- gra zawierająca uproszczone elementy skradanki;
- historia dziewczynki Six, która została porwana do kompleksu Paszcza;
- spotkania z niezwykle groźnymi i niepokojącymi strażnikami;
- etapy wypełnione łamigłówkami;
- przerażenie budowane na niepewności i niedopowiedzeniach.
Kto z Was nie bał się w dzieciństwie potwora spod łóżka, Baby Jagi albo jakiejś pokraki z niskobudżetowego horroru, którą zobaczyliście, gdy rodzice pozwolili wam zasiedzieć się któregoś wieczoru – niech wystąpi z szeregu. Tak myślałem, niewielu takich jest. Dopóki rodzice stali w pobliżu, wszystko było w porządku. Dopiero gdy słyszeliśmy „dobranoc”, a drzwi do pokoju zamykały się i światło gasło, budziły się upiory. Zaczajone pod łóżkiem, w szafie, a może nawet za tym skrzypiącym krzesłem w kącie. Wtedy wszystko ujawniało swoją prawdziwą naturę – było większe, niebezpieczne i przytłaczające. W taki klimat wprowadza nas Little Nightmares, dorzucając jeszcze trochę wyobcowania, samotności i poczucia realnego niebezpieczeństwa.
Produkcja, jeszcze pod roboczym tytułem Hunger, przyciągała uwagę. Czy to w samej koncepcji gry, czy w podejrzanie słodkiej melodii czaiło się coś bardzo niepokojącego, ale jednocześnie kuszącego tajemnicą. I mam dużą nadzieję, że będziemy mieli wiele do odkrycia.
Małe-wielkie koszmary
W grze wcielamy się w małą dziewczynkę imieniem Six, która zostaje porwana do kompleksu o nazwie Paszcza. To wielkie, niebezpieczne miejsce, pełne klaustrofobicznych korytarzy i zacienionych pokoi, w których naszym wrogiem może okazać się skrzypiąca podłoga lub nakręcana zabawka dźwiękiem zdradzająca nasze położenie. A spotworniali strażnicy tego przybytku czuwają – i nie odpuszczą.
Unikamy ich, kryjąc się po najciemniejszych kątach. Szukamy bezpiecznych dróg, odwracając uwagę, bądź korzystając z okazji, jakiej dostarczą nam inni mali, uciekający mieszkańcy tego miejsca, na których potwory również polują. To nie są typowe straszaki, które terroryzują nas jumpscare'ami. To raczej koszmary wypełzające powoli z zakamarków wspomnień, utkane z dziecięcych lęków, pozostawiających rysy na całe życie. Zbliżają się nieśpiesznie. Tak, żebyśmy to widzieli. Tak, byśmy mogli zacząć się naprawdę bać.
Mimo sennej poetyki, gra potrafi oddziaływać na bardzo fizycznym i zmysłowym poziomie. Six przemyka po ewidentnie wyziębionych podziemiach boso, co samo w sobie może wywołać dyskomfort. Gdy w najmniej odpowiednim momencie poczuje się głodna, dalsza wędrówka stanie się o wiele trudniejsza, prowadząc nawet do bardzo niebezpiecznej sytuacji, o której konsekwencjach przekonacie się w grze. Odgłos, jaki towarzyszy upadkowi ze zbyt dużej wysokości potrafi przyprawić o dreszcze.
Na taki obraz grozy składają się akcenty zarówno z Limbo (mały, bezbronny bohater, który pokonuje niebezpieczeństwa sprytem, mierząc się przy tym z lękami), Bioshocka (marynistyczna ornamentyka), jak i Silent Hill (sposób obrazowania potworności). Całość to zaskakująco spójna mieszanka klaustrofobii, strachu i niedopowiedzeń, która potrafi przyprawić o ciężkie dreszcze. Jeśli reszta gry utrzyma podobny klimat, to szykujcie się na naprawdę mocne wrażenia.
Przed koszmarami nie ma ucieczki?
Udostępniony, 45-minutowy fragment pozwala zaznajomić się nie tylko z nastrojem, ale też – przede wszystkim – z najważniejszymi mechanizmami rozgrywki. Po tym krótkim czasie spędzonym z Little Nightmares wyłania się obraz zgrabnego połączenia platformówki, gry logicznej i uproszczonej skradanki. To właśnie dlatego tak bardzo przypomina Limbo. Przygody Six są nawet bardziej niepokojące, ale wymagają podobnego poziomu skupienia.
Na naszej drodze spotykamy często zagadki środowiskowe, które same w sobie nie stanowiłyby jakiegoś szczególnego wyzwania – sprowadzają się zwykle do znalezienia drogi do klucza, przestawienia jakiegoś przedmiotu tak, by doskoczyć w odpowiednie miejsce lub wykorzystania dźwigni i dobrego wymierzenia odległości. Nic, co zabrałoby nam więcej niż minutę, dwie na główkowanie. Tyle, że bardzo często działamy pod presją, bo akurat próbujemy uniknąć spotkania z czułymi objęciami strażników. Wtedy wszystko wygląda inaczej, a najłatwiejsza łamigłówka zaczyna sprawiać problemy.
Little Nightmares towarzyszy całkiem sympatyczna kampania promocyjna. Na oficjalnej stronie produkcji można np. zagrać w minigierkę przypominającą interaktywny gameplay z właściwej gry. Możemy w niej decydować, jakie czynności ma wykonywać Six, by dostać się do określonego celu. Całkiem ciekawy umilacz czasu, prezentujący jednocześnie Little Nightmares w akcji.
Wiele z tych wyzwań będzie wymagało od nas rozpoznania metodą prób i błędów, co wielokrotnie doprowadzi do schwytania Six, ale takie momenty nie są zbyt frustrujące, bo twórcy bardzo hojnie rozsiali po etapach checkpointy. Zazwyczaj wracamy do życia tuż przed wyzwaniem, z którym nie mogliśmy sobie poradzić. Wygodne i nie niszczy nastroju. Wystarczy, że sama gra przyprawia o delikatne stany lękowe.