Widzieliście nowe Hitmany? Czas zacząć to kopiować
Liniowe gry singleplayer już dawno się nam znudziły, otwarte światy tworzone na siłę potrafią boleśnie nudzić. Pomiędzy tym pojawiła się nowa, ciekawa formuła, którą nazwałbym „Wariantem 47”. Może czas na naśladowców?
W dużym skrócie. Ostatnie trzy części serii Hitman oferują rozległe mapy – znacznie mniejsze niż klasyczne otwarte światy, ale wciąż zapewniające masę swobody, wiele dróg do wielu różnych celów. Ta formuła dobrze się sprawdziła w grach o płatnym zabójcy, który spokojnie spaceruje w okolicy swojego „zlecenia” i szuka sposobu, żeby uśmiercić ofiarę. Mam jednak wrażenie, że „Wariant 47” mógłby znaleźć zastosowanie w wielu innych seriach i gatunkach.
Gry singleplayer przez lata stawiały na liniowe, wręcz korytarzowe doświadczenie. Później powszechne zaczęły się stawać otwarte światy. Dla mnie to dobrze, bo je uwielbiam. Problem polega na tym, że ich tworzenie jest drogie, skomplikowane i wielu deweloperów sobie z tym nie radzi. Zdarzają się otwarte światy wielkie i nudne, wypchane powtarzalnymi, nieciekawymi misjami i aktywnościami. Po niektórych grach widać, że twórcy poszli za modą, nie mając żadnego dobrego pomysłu na swoją „piaskownicę”.
Pierwszą grą, której zaleciłbym przejście na taki model, byłby Battlefield. Znamy się z tą serią nie od dziś i wiemy, że tryb singleplayer nie jest jej mocną stroną. A gdyby tak dać graczowi pięć-sześć dużych map? Każda w trochę innym klimacie, każda z szeregiem zadań do wykonania i wieloma sposobami, by to zrobić. Puśćmy wodze wyobraźni. W jednej z misji w ruinach zaatakowanego przez siły wroga miasta dokonujemy wypadów na posterunki przeciwnika, napadamy na konwoje, ratujemy cywilów. Misje można przechodzić wiele razy, po drodze odkrywając nowe możliwości taktyczne. Mam nawet wrażenie, że w przypadku Battlefielda V twórcy próbowali coś takiego osiągnąć i im nie wyszło.
Inny przykład? Gry w stylu Call of Cthulhu i The Sinking City. Każda mapa to inna mroczna wizja wprost z prozy Lovecrafta, inne tajemnice i inne drogi do ich odkrycia. O tak, w coś takiego zdecydowanie bym zagrał.
Oczywiście Hitman nie jest sam. Seria Sniper Elite (uwielbiam) jest w pewnym stopniu bliska tej wizji, zwłaszcza czwarta część. To jednak nie do końca to samo. Tutaj mamy jedno konkretne zadanie do wykonania. Mapy mogłyby być jeszcze bardziej otwarte, różnorodne i mogłoby w nich być więcej wyzwań. Także Metro Exodus przypomina Hitmana. Poszczególne etapy to duże tereny, w których musimy rozwiązać określone problemy, przy okazji poznając historię miejsca i zajmując się dodatkowymi zadaniami. To wciąż nie to samo, ale pokazuje, że takie duże mapy mają swój potencjał i potrafią być ciekawsze niż jeden otwarty świat.
Hitman wydaje się wzorcem do naśladowania także dlatego, że pokazał świetny model wsparcia po premierze. Na bieżąco pojawiają się tam nowe misje i zadania do wykonania, które sprawiają, że do gry można wracać regularnie.
Mówiąc językiem memów: Hitman jest fajny, bądź jak Hitman.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.