autor: Mateusz Zdanowicz
Nie trzeba naprawiać tego, co się nie zepsuło. Gabe, ogarnij się i zrób Left 4 Dead 3
Spis treści
Nie trzeba naprawiać tego, co się nie zepsuło
Produkcja dobrego sequela, który po prostu rozwinąłby strukturę poprzedniej części, nie byłaby raczej skomplikowana. Valve ma w końcu doskonałe podstawy – ludzie do dziś regularnie grają w Left 4 Dead 2, co dowodzi, że fundamenty zabawy są jak najbardziej udane. Ba, twórcy mogliby też zarobić o wiele więcej niż w przypadku drugiej części. W końcu teraz nikt nie zdziwiłby się, gdyby w wewnętrznym sklepie tytułu udostępniano do nabycia ubrania dla bohaterów czy skórki broni. Choć osobiście wolałbym, żeby obyło się bez lootboksów. Budzą one negatywne skojarzenia i nie są zbyt lubiane. Można śmiało założyć, że przy odpowiednim podejściu do tematu nowa gra z udziałem zombie mogłaby stać się dla właścicieli Steama fabryką pieniędzy nie gorszą niż Team Fortress 2.
L4D3 naprawdę nie potrzebowałoby rewolucji. Marzy mi się po prostu nowa odsłona na najnowszej wersji autorskiego silnika Valve (dzieła studia Respawn udowadniają, że Source nadal sobie radzi), z dopracowanymi animacjami, ragdollem przeciwników, może nieco bardziej urozmaiconym arsenałem i paroma nowymi rodzajami wrogów – oraz oczywiście z niespotykanymi wcześniej misjami i lokacjami.
Obowiązkowo też powinien powrócić tryb rywalizacji, z jedną grupą graczy wcielającą się w zombie. Ta forma zmagań do dziś budzi emocje i potrafi mocno wciągnąć w Left 4 Dead 2. Złośliwi zapytają na pewno: „Dlaczego więc nie zostaniesz przy tej ukochanej części drugiej?”, a ja odpowiem po prostu, że zostanę. Lecz jednocześnie dałbym się posiekać za pełnoprawną, współczesną także pod kątem oprawy i zawartości, kontynuację.
CZY JEST KOMU ROBIĆ?
Od premiery L4D2 minęły lata, a Valve w tym czasie zajmowało się głównie rozwojem swoich gier sieciowych. Czy ludzie odpowiedzialni za tamten hit są jeszcze na pokładzie? Wygląda na to, że tak. Portal mobygames.com wymienia około 200 nazwisk na liście płac drugiego Left 4 Dead i podaje, że 105 z tych osób pracowało także przy najnowszej grze Valve, czyli Artifakcie.
Wszystko wskazuje jednak na to, że deweloperzy nie mają zamiaru stworzyć nowej części Left 4 Dead, dopóki nie wpadną na jakieś iście rewolucyjne pomysły związane z rozgrywką. To samo dotyczy zresztą mitycznego już Half-Life 3. Nikt o zdrowych zmysłach nie powiedziałby chyba, że z produkcją i wydaniem tych gier, nawet jeśli nie byłyby tytułami perfekcyjnymi, wiąże się jakiekolwiek ryzyko. Należą one raczej do wąskiego grona marek, których kolejne odsłony mogą spokojnie liczyć na milionową sprzedaż w dniu premiery. Dlatego właśnie wydaje się, że Valve po prostu nie chce robić „zwykłego sequela”. Na co jednak konkretnie czeka ta firma? Dalszy rozwój tradycyjnej technologii nie jest raczej istotny – nie chodzi o coraz lepsze podzespoły platform do gier, choć możliwe, że mocniejsze procesory mogłyby pomóc w zaprojektowaniu sprytniejszej sztucznej inteligencji. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak to, że studio czeka na rozwój wirtualnej rzeczywistości.
Zombie w VR?
Deweloperzy zapowiedzieli w ubiegłym roku, że pracują nad nowymi grami tworzonymi z myślą o sprzęcie VR – choć w przypadku Valve, jak wspomniałem wcześniej, wcale nie znaczy to, że takie tytuły w ogóle ujrzą światło dzienne. Biorąc jednak pod uwagę zainteresowanie firmy tą technologią i inwestycje w HTC Vive, pojawienie się w przyszłości jakiejś dużej gry dedykowanej rzeczywistości wirtualnej wcale nie byłoby zaskakujące, a strzelanka FPP idealnie pasuje do tego nowego obszaru gamingu. Wielu może teraz zacząć kręcić nosem, ale jeśli za kilka lat kolejne generacje urządzeń VR naprawdę zaoferują lepsze osiągi, przy mniejszym okablowaniu i kosztach, to L4D3 może być czymś naprawdę wyjątkowym i niepowtarzalnym, nie będąc jednocześnie „zwykłym sequelem”.
VR, CZYLI PIEŚŃ PRZYSZŁOŚCI
Wirtualna rzeczywistość to wciąż dla większości graczy zbyt droga zabawa. Choć w 2018 roku liczba posiadaczy gogli VR na PC stale (i powoli) rosła, liczba użytkowników korzystających z HTC Vive czy Oculus Rifta w grach na Steamie to wciąż niecały jeden procent wszystkich zarejestrowanych na platformie Valve. To wartość zbliżona do liczby graczy używających systemu operacyjnego Linux. Nisza.
Jedno wydaje się pewne – zapotrzebowanie na produkcje w stylu Left 4 Dead wciąż jest duże. Niech świadczy o tym chociażby sukces gry Warhammer: Vermintide 2, którą w ciągu kilku tygodni nabyło ponad milion graczy. Nie jest to produkcja wysokobudżetowa, a deweloperów nie stać na zakrojone na szeroką skalę kampanie marketingowe, więc taki wynik należy uznać za bardzo dobry.
Zresztą można też wskazać inny tytuł w podobnym stylu, czyli Deep Rock Galactic. Kooperacyjna strzelanka z kosmicznymi krasnoludami w rolach głównych sprzedała się w ponad 500 tysiącach egzemplarzy, choć nie opuściła jeszcze działu Early Access na Steamie. Skoro pozycje niezależne oraz te z kategorii AA osiągają takie wyniki, dzieło Valve z pewnością finansowo by nie zawiodło. Na pewno zdobyłoby większą grupę odbiorców niż ubiegłoroczna karcianka Artifact, która okazała się niewypałem. Może ta porażka skłoni jednak osoby decyzyjne do przemyśleń i zachęci do wydania gry, która będzie po prostu bardzo dobra – niekoniecznie „rewolucyjna”?