autor: Bartosz Świątek
Premiera Cyberpunka 2077 dopiero jesienią? To dobra wiadomość!
Świat obiegła właśnie smutna nowina. Wyczekiwany Cyberpunk 2077 nie zdąży na 16 kwietnia i ukaże się dopiero jesienią. Ale czy to na pewno są tak złe wieści, jak może się wydawać?
Co za wiadomość! Studio CD Projekt RED właśnie poinformowało, że Cyberpunk 2077 nie ukaże się, jak dotychczas planowano, 16 kwietnia bieżącego roku. Na premierę będziemy musieli poczekać aż do jesieni – bo debiut wyczekiwanego RPG przeniesiono na 17 września. I choć – jak zapewne znakomita większość z Was – nie mogę się doczekać, aż położę swoje łapy na tej grze i zanurzę się w dystopijnej wizji przyszłości wykreowanej przez „Redów”, to równocześnie uważam, że zrobili bardzo dobrze dając sobie nieco więcej czasu na ukończenie swojego dzieła. Sądzę, że są co najmniej dwa dobre powody, by przyjmować ich decyzję jeśli nie z radością, to przynajmniej akceptacją.
Lepiej poczekać niż się zawieść
Pierwszy powód jest bardzo prozaiczny i raczej nie będzie dla nikogo wielką niespodzianką – lepiej zagrać później w grę dopieszczoną niż wcześniej w taką, nad którą deweloperzy wyraźnie powinni byli spędzić kilka dodatkowych miesięcy. Cytując jedną z legend branży, czyli Shigeru Miyamoto: „gra opóźniona ostatecznie staje się dobra, zaś ta wydana zbyt wcześnie na zawsze pozostaje słaba”. Dziś te słowa tracą część znaczenia przez popremierowe aktualizacje, ale wciąż tkwi w nich wiele prawdy.
W historii interaktywnej rozrywki nie brakuje zespołów, które miały szansę stworzyć prawdziwy hit, ale zmarnotrawiły ją przez nadmierny pośpiech. Weźmy choćby takie Vampire: The Masquerade - Bloodlines, które ukazało się w stanie, który dosłownie wołał o pomstę do nieba. Drewniane animacje, bugi (w tym takie, które uniemożliwiały ukończenie gry) i problemy techniczne stały się wizytówką tej produkcji na równi ze świetnie napisanymi dialogami, gęstym klimatem, rewelacyjnymi lokacjami czy zadaniami.
W rezultacie otrzymaliśmy „tylko” grę kultową w niektórych kręgach, podczas gdy mogliśmy dostać produkcję, która zbiera świetne recenzje, a do tego cieszy się popularnością w sklepach (nie mówiąc już o tym, że opóźnienie premiery pomogłoby uniknąć wampirowi konfrontacji z Half-Lifem 2 – w tym kontekście decyzję o utrzymaniu daty premiery można wręcz uznać za swoiste wydawnicze seppuku). Warto przypomnieć, że porażka Bloodlines była dla studia Troika Games przysłowiowym gwoździem do trumny.
Podobnym przypadkiem było Knights of the Old Republic 2. Tytuł studia Obsidian Entertainment miał wszystko co było potrzebne, by stać się hitem. Scenariusz był świetny, klimat Gwiezdnych wojen gęsty, a poprawki gameplayowe wprowadzone do formuły opracowanej kilka lat wcześniej przez BioWare sensowne. Niestety, pośpiech, do którego zostali zmuszeni deweloperzy skutkował problemami technicznymi, bugami i wyciętą zawartością. Potrzebne były lata cierpliwego, mozolnego łatania – i to nawet nie przez twórców, a zakochanych w ich dziele fanów – by doprowadzić ten tytuł do stanu, w którym powinien być w dniu premiery. Wiadomo jednak, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. I Kotor 2 swoją szansę zmarnował.
Równocześnie nie brakuje przykładów gier, którym dodatkowy czas pomógł stać się produkcją świetną, albo przynajmniej nie przynoszącą wstydu. W tym kontekście warto wspomnieć choćby o słynnym tytule ekskluzywnym dla PlayStation 4 – The Last Guardian. Dzieło Fumito Uedy powstawało przeszło dziesięć lat i wielu graczy było przekonanych, że trafi on do niesławnego folderu z napisem „vaporware”. Ostatecznie jednak produkcja się ukazała i dała wielu osobom potężną dawkę niesamowitych, niepowtarzalnych emocji.
Prawda jest taka, że na przedwczesne wydanie gry decydują się w większości przypadków tylko ci twórcy, którzy albo nie mogą sobie pozwolić na dalsze przeciąganie prac (najczęściej z powodów finansowych) albo też mają w nosie to, że tytuł trzeba będzie mozolnie łatać po premierze (bo zdążyli już graczy przyzwyczaić do takiego modelu wydawania gier i nikt nie oczekuje od nich niczego więcej). Święcący triumfy na giełdzie CD Projekt RED z pewnością nie znajduje się ani w jednej, ani w drugiej sytuacji.
Dzięki serialowi Netflixa Wiedźmin 3: Dziki Gon znów sprzedaje się jak świeże bułeczki, a studio zapewne ma wystarczającą poduszkę finansową, by pozwolić sobie na opóźnienie flagowego projektu i dać deweloperom czasu na dopieszczenie dzieła, po którym cała branża oczekuje tak wiele. Mamy tylko nadzieję, że te kilka następnych miesicie nie będzie dla pracowników CDPR ciężką harówką – firma obiecywała, że w przyszłości nie powtórzy się już sytuacja ciężkiego crunchu z czasów Wiedźmina 3.
Oczywiście można narzekać na CD Projekt za to, że firma źle oceniła zakres prac i obiecywała rzeczy, których nie potrafiła dostarczyć. Trzeba jednak pamiętać, że Cyberpunk 2077 to dla deweloperów całkiem nowe uniwersum, nowa perspektywa i pewnie wiele technologicznych wyzwań. W takiej sytuacji naprawdę trudno przewidzieć wszystkie czynniki, wpływające na tempo powstawania gry.
Więcej czasu na inne gry
Ale... wspominałem przecież o dwóch powodach, prawda? Ten drugi jest osobisty. W pierwszym kwartale 2020 roku debiutuje inna duża gra RPG, na którą bardzo czekam – Final Fantasy VII Remake, a po tym jak przesunięto jej premierę na 10 kwietnia, nie zdążyłbym ukończyć jej przed CP77. A choć odświeżona wersja epickiej przygody Clouda Strife’a ciekawi mnie niesamowicie, to jednak to nie z nią, a z Cyberpunkiem 2077 wiążę w tym roku największe nadzieje. W rezultacie prawdopodobnie musiałbym odłożyć dzieło Square Enix na półkę i powrócić do niego w bliżej nieokreślonej przyszłości – a tak, dzięki decyzji Redów, każda produkcja dostanie swoje pięć minut.
Czy jesienią Cyberpunk 2077 będzie miał mocną konkurencję? Ciężko na razie teraz ocenić, bo jeszcze wiele może nas zaskoczyć w przyszłosći – dla nas jednak najważniejsze jest to, że dostaniemy grę bardziej dopracowaną niż gdyby ukazała się te 5 miesięcy wcześniej.