autor: Joanna Kulik
Netflix zjada DVD?. Czy potrzebny Ci jeszcze odtwarzacz DVD?
Spis treści
Netflix zjada DVD?
Zjawisko odchodzenia od „tradycyjnych” dysków optycznych z lekkim opóźnieniem dotarło także do branży filmowej. Serwisy streamingowe za stosunkowo niewysoką opłatę dają łatwy dostęp do setek godzin materiałów wideo. Czy zatem można się dziwić, że dystrybutorzy DVD i Blu-ray z niepokojem spoglądają na platformy cyfrowej dystrybucji? W cenie premierowego wydania najnowszej filmowej produkcji otrzymujemy dwu- lub nawet trzymiesięczny abonament do pełnej różnych gatunków biblioteki Netfliksa, HBO GO czy Showmaksa.
Według raportu prognostycznego Frost&Sullivan, już za 5 lat sprzedaż fizycznych nośników wspierających technologię Blu-ray spadnie w skali globalnej z 595 milionów (2017 r.) do 516 milionów sztuk. W zeszłym roku Amerykanie wydali na serwisy streamingowe ponad 9,5 miliarda dolarów (wzrost o 31% w stosunku do roku 2016), jednocześnie przeznaczając na zakupy płyt DVD i Blu-ray 14% mniej niż w 2016 (4,72 mld dolarów).
Steam lepszy niż pudełko?
Podobna rzecz dzieje się w przypadku oprogramowania komputerowego, w tym oczywiście branży gier. Obecnie programy oraz sterowniki wypuszczane są online i gotowe do natychmiastowej instalacji, a platformy typu Steam czy Uplay dają wybór ogromnej liczby tytułów w wersji cyfrowej, wraz z możliwością błyskawicznego zakupu.
Coraz więcej produkcji powstaje wyłącznie z myślą o cyfrowej dystrybucji. Szczególnie widoczne jest to w przypadku gier wydawanych przez niezależne studia, którym zwyczajnie nie opłaca się inwestować w poliwęglan, plastik i papier. Plus? Wiele perełek nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby nie było dystrybucji cyfrowej. Minus? Steam nie musiałby usuwać tylu trollerskich gier ze swoich bibliotek, gdyby przeszkodą była konieczność zainwestowania konkretnych pieniędzy na start.
INDYK NA PŁYCIE
Fizyczne kopie gier indie należą do rzadkości, ale nie są czymś niespotykanym. Signature Games oraz Limited Run Games to wydawcy, którzy specjalizują się w pudełkowych edycjach niezależnych tytułów. Dzięki takim firmom kolekcjonerzy mogą na swoich półkach postawić Darkest Dungeon, Dead Cells, czy polski horror Layers of Fear.
Czy tego chcemy czy nie, sprzedaż gier w wydaniach pudełkowych spada. W 3 dni po premierze Ubisoft sprzedał o 26% mniej egzemplarzy fizycznych Asassin’s Creed: Odyssey niż poprzedniej odsłony serii, czyli Origins. Ten trend utrzymuje się już od niemal dekady. W ciągu 8 lat (od 2009 do 2017 r.) sprzedaż komputerowych i konsolowych gier pudełkowych w USA w stosunku do ich cyfrowych wersji spadła o 59%. W 2013 roku sprzedaż w cyfrowej dystrybucji przegoniła edycje pudełkowe (54% do 46%), a już w 2017 roku stosunek ten wyniósł 79% do 21%. Tym samym trend kompletnie odwrócił się w porównaniu z rokiem 2009, kiedy to 80% sprzedanych gier stanowiły wersje pudełkowe.
Gry w pudełkach - artefakty z epoki Windows XP?
Chyba nikt nie będzie polemizował z argumentami, że wersje pudełkowe gier zajmują miejsce w domu, zbierają kurz i są nieekologiczne. Oczywiście z drugiej strony mają pewien urok, którego pozbawione są wersje cyfrowe. Tak pięknie wygląda kolekcja pudełek na regale, prawda?
Na dobrą sprawę, główną zaletą gier pudełkowych jest możliwość ich odsprzedania i odzyskania części zainwestowanych pieniędzy. Oczywiście jeśli dany tytuł oprócz fizycznego nośnika nie przypisuje się na stałe do naszego konta np. w serwisie Steam. Kupując wersję cyfrową, nie posiadasz gry fizycznie na własność, nie możesz więc jej odsprzedać. W najczarniejszej wizji, administrator platformy usuwa tytuł ze swojej bazy, pozbawiając nas do niego dostępu, mimo zapłaconych pieniędzy.
Obecnie niemal każda duża firma związana z branżą gier ma własną platformę i wirtualny sklep. Ciężko nam sobie wyobrazić (choć dla niektórych może to być przyjemna wizja), aby tacy giganci jak Valve czy Electronic Arts mieli kiedyś upaść – jednak gdyby do tego doszło, nasze wirtualne biblioteki i ich dalsze istnienie stanęłyby pod znakiem zapytania.