Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Opinie

Opinie 17 marca 2022, 16:13

Największa ofiara Wiedźmina 3 - Dragon Age: Inquisition nie jest taki zły

Niektóre gry trafiają do nas za późno i zostają zgniecione przez konkurencję. Dragon Age: Inkwizycja zostało rozjechane przez Wiedźmina 3 i przez lata miałem je za RPG niewarte uwagi. Aż do niedawna...

Wiecie, jak jest. Myślicie, że robicie coś dobrze, nawet jeśli z pewnymi przebojami, i jakoś dostarczacie produkt na premierę. Ma odbudować reputację serii po odsłonie, która podzieliła fanów (Dragon Age 2). Przez chwilę wszystko idzie po Waszej myśli, ludzie kupują Waszą grę, w sumie to nawet dobrze się sprzedaje, poprawia Waszą pozycję na rynku, a tu nagle wpada młody gniewny (Wiedźmin 3) i zagarnia dla siebie wszystkich odbiorców. Dragon Age 3 trochę powojował, ale szybko stracił jakikolwiek wpływ na gatunek i jeśli ktoś w niego nie zagrał w odpowiednim czasie, to zapewne go olał i poszedł do bardziej atrakcyjnej konkurencji.

Pewnie, Dragon Age odniósł sukces finansowy (raporty mówiły swego czasu o 6 milionach kopii – trudno powiedzieć, ile znalazło nabywców do dziś na wszystkich promocjach, ale taki Wiedźmin 3 według oficjalnych danych ma na koncie 30 milionów sprzedanych egzemplarzy – czujecie różnicę?), ale nie zawładnął emocjami i wyobraźnią mas tak, jak chciałoby tego BioWare. Dla mnie na przykład przez lata była to gra niegodna. Zwyczajnie ją omijałem, aż całkiem niedawno odpaliłem z ciekawości – i wiecie co? Bardzo przyjemnie się zaskoczyłem.

Ofiara swoich czasów

Dragon Age 3 wyszedł pod sam koniec 2014 roku i przez chwilę faktycznie cieszył się całkiem sporym zainteresowaniem, mimo pewnych wad. Największy problem stanowił fakt, że była to gra okresu przejściowego, która nie do końca wiedziała, czym jest. Próbowała złapać zbyt wiele sroczek za ogon. Z jednej strony mieliśmy tu silne elementy „rolplejowe”, fajną drużynę, z drugiej konstrukcję świata i mechaniki rodem z MMO – a także sporo uproszczeń względem poprzednich części cyklu. Wtedy z braku laku grał w to, kto tylko mógł. W końcu to wielka produkcja słynnego studia. Tych typiar i typów, którzy dali nam Knights of the Old Republic, Mass Effecta i przede wszystkim Baldur’s Gate. Ale już wtedy kręcono nosem (o wadach Inkwizycji zaraz porozmawiamy).

Przede wszystkim na przełomie lat 2014 i 2015 (wtedy to mieliśmy problemy) gracze chcieli dwóch rzeczy – pewnych siebie, dynamicznych RPG akcji oraz izometrycznych RPG, które szanują klasykę i nawiązują do Baldura, Tormenta i Fallouta. Porcję tego pierwszego dostarczył oczywiście Wiedźmin 3. Oferował ogromny otwarty świat wypełniony po brzegi ciekawymi zadaniami, widoczkami i walką. Chlastanie mieczem po gębach wprowadziło RPG w nową epokę, bo podobnie jak w Wiedźminie 2 – korzystało z dynamicznych mechanik bliższych Batmanowi: Arkham Asylum i niczego nie udawało. Seria o Geralcie mogła pochwalić się dużo ciekawszą fabułą niż nieco generyczne fantasy z Dragon Age’a – oraz charyzmatycznym, niejednoznacznym bohaterem, którego znamy i kochamy (stawiam dobre piwo, że Geralt jeszcze powróci w którejś grze, może nie od razu, ale to praktycznie twarz CDPR).

Resztę zainteresowanych podebrała Dragon Age’owi kickstarterowa rewolucja. Widzicie, BioWare chciało pierwotnie za pomocą DA wypełnić pustkę w sercu, jaką poczuliśmy po zakończeniu Baldur’s Gate, jednak – mimo sukcesu komercyjnego cyklu – nie wyszło. Obietnica nie została spełniona. Wtedy na arenę weszli tytani crowdfundingu, tacy jak Wasteland 2, Pillars of Eternity, Torment: Tides of Numenera, Shadowrun: Returns czy wreszcie Divinity: Original Sin. Pewnie, niektóre z tych produkcji okazały się niedoskonałe (nowy Torment i Wasteland), ale skutecznie odciągnęły uwagę od serii, która zaczęła z wysokiego C. Zresztą, o ile zainteresowanie crowdfundingiem zmalało, o tyle pozwoliło okrzepnąć np. studiu Larian, które potem stworzyło swoje opus magnum – Divinity: Original Sin 2. Teraz zaś szykuje się do potężnego uderzenia z Baldur’s Gate 3 – a ta gra, mimo bardziej zaawansowanych mechanik, rzuca rękawicę także Dragon Age’owi, choćby ze względu na skalę i rozmach rozgrywki. Oraz sentymentalną siłę marki.

Problemy Inkwizycji

Gram sobie spokojnie w Inkwizycję i czuję te problemy. Rozumiem i widzę, co ciągnęło grę w dół. Z jednej strony wcielamy się w przywódcę potężnej organizacji (z nadania i przypadku, ale zawsze), z drugiej musimy osobiście latać za każdym kamulcem i listkiem, by nasi ludzie mieli gdzie mieszkać, czym walczyć oraz jak się leczyć. Nie no, dobrze jest poudawać troskliwego szefa, który dba o wszystko, ale jednak byłoby miło, gdyby ktoś mnie wyręczył w typowych fetch questach, kiedy powinienem zajmować się wielką polityką, tłuczeniem smoków, romansami i ewentualnie jakimś ratowaniem świata.

No właśnie, tu kolejny raz potwierdza się to, że Dragon Age 3 był grą okresu przejściowego, kiedy rosły wymagania graczy także względem narracji, ale BioWare, znane przecież z dobrego pisania, trochę ten moment przespało. W Wiedźminie 3 liczyła się głównie pogoń za córką i próba jej obrony przed tymi złymi. Pillars of Eternity skupiało się na historii o kształtowaniu świata, zaś Divinity: Original Sin 2, przyjąwszy motyw ratowania świata z otwartymi ramionami, wywróciło go na lewą stronę, i to z jajem. Inkwizycja wypadała na tym tle blado. Fakt, mieliśmy fajną osobistą motywację, żeby ruszyć do boju, ale generalnie było to grubymi nićmi szyte. Zbieramy już nie drużynę, a całą organizację stanowiącą armię, trochę bawimy się w politykę, ale tak naprawdę to ratujemy świat. Znowu. Jak w pierwszej części. Tyle dobrego, że tym razem złol miał choć trochę osobowości w przeciwieństwie do tego, z którym walczyliśmy w Dragon Age’u: Origins. Ale to było za mało, o wiele za mało.

Gra jest też jakby mniej... widowiskowa i kinowa niż Dragon Age: Origins czy nawet Dragon Age 2. Wynika to zapewne z faktu, jaką męczarnią było tworzenie wszystkiego na ukochanym przez studia, należącym do EA Games silniku Frostbite, tak „znakomicie” przygotowanym do montowania złożonych RPG.

Przestarzałe mechaniki, generyczność, kryzys tożsamości, błędy, w dodatku po latach okazało się, jak męczący i trudny był dla BioWare proces produkcji – dużo tych problemów. A jednak wokół gry zebrał się spory fandom – co ciekawe, mocno kobiecy. I tak sobie narzekam na wady tego tytułu, ale po bliższym zapoznaniu się z nim jestem w stanie zrozumieć jego entuzjastów.

...a jednak się kręci

Kurz opadł już dawno. Gamingowe emocje i potrzeby z 2015 roku to pieśń przeszłości. Wiedźmina 3 zdążyłem już przejść na wszystkie sposoby, na które chciałem (nie licząc Krwi i wina, ale utknąłem w połowie i trudno mi teraz wgryźć się od środka). Z grami w stylu Divinity: Original Sin czekam do premiery Baldur’s Gate 3, bo wiem, ile czasu i energii to zżera, a chcę być w pełni przygotowany na powrót Minsca i Boo (tak, tak – jest na to szansa, ale to rozkmina na kiedy indziej, moi drodzy). Z ciekawości i po utwierdzeniu mnie w tym przez dobrą duszę – dałem szansę Dragon Age’owi: Inkwizycji. I pozytywnie się zaskoczyłem.

Kiedy już nie patrzymy nań przez pryzmat zawodu w związku z niespełnioną obietnicą o „nowym Baldurze” i poprzeczki postawionej przez Wiedźmina 3 – pozycja ta zyskuje. Cholera, dawno w nic tak przyjemnie mi się nie grało. Żeby nie kłopotać się zbyt precyzyjnymi przelicznikami, przechodzę wszystko na niskim poziomie trudności, eksploruję, tłukę mobki, cieszę się niemodną, nieco MMO-wą, ale efektowną i responsywną walką (postawiłem na typa z dwuręcznym mieczem, a co mi tam, jak high as f... fantasy, to po całości) i czerpię z tego kilka różnych rodzajów frajdy.

Dragon Age 2 też spoko

Druga odsłona serii została przez wielu graczy i krytyków zrównana z ziemią – i znowu, z perspektywy czasu, niesłusznie. Mocno różniła się od Dragon Age’a: Origins i wciąż pokutowała w jej przypadku łata „następcy Baldura”, co kontrastowało z konsolowym charakterem „dwójki”. W dodatku gra cierpiała na recykling lokacji, ale kiedy zignorowało się błędy, pokazywała charakter. Miała świetny scenariusz (dbamy o własne dobro, nie o cały świat – no, ewentualnie o sprawy miasta), bardzo wyrazistych bohaterów i niezłe dialogi, a przy tym nie bała się eksperymentować – jeśli nie graliście, polecam sprawdzić.

Kiedy nie biegam za fabułą, to nawet latanie po krzaczkach za drobiazgami i tłuczenie oberwańców na gościńcu – relaksuje. Jako oderwanie się od rzeczywistości na godzinkę. Wszystko za sprawą świetnego projektu lokacji. Te mikrosandboksy zwyczajnie chce się zwiedzać, zaglądać w każdy kąt i sprawdzać, czy nie kryje się tam jakaś tajemnica, fajna znajdźka albo prosty, ale wdzięczny quest. No i wyznam, że zdobywanie kolejnych obozów delikatnie pompowało moje ego. Może musiałem dojrzeć do takiego eksploracyjnego grindziku w wersji lite, ale zwyczajnie zaczął mi się podobać. Pewnie dlatego, że wspiera go generyczna, ale jednak interaktywna fabuła z faktycznymi wyborami, których w MMO raczej by brakowało.

Zresztą historia, przy całej przewidywalności głównych motywów, potrafi zaskoczyć porządnymi zwrotami akcji (według relacji internautów przynajmniej jeden może nam na koniec złamać serce – chyba nawet wiem, o który chodzi, bo oberwałem spoilerem przy okazji teasera Dragon Age’a 4, ale jakoś mi to nie przeszkadza) oraz sytuacjami, które wzbudzają prawdziwe emocje. No i jak to u BioWare – towarzysze nie mogą narzekać na brak charyzmy. Idzie się zżyć z tą ekipą, wczuć w jej motywacje i konflikty oraz przejąć zadaniami. Przynajmniej ja tak miałem. Pewnie, w innych grach zdarzają się bardziej charakterni bohaterowie niezależni, ale i tych z Inkwizycji cechuje nieodparty urok.

I tak sobie gram, przechodzę kolejne lokacje, rozwiązuję problemy kolejnych grup będących pod opieką Inkwizycji – i zdaję sobie sprawę, że to naprawdę porządny kawałek kodu. Że warto było się przemóc i dać mu szansę. Po prostu trzeba podejść do tego z czystą głową. Bo trzeci Dragon Age potrafi zrelaksować, wciągnąć, wkurzyć, złamać serduszko, ma wprawdzie parę nudniejszych etapów (ale i tak nie tak nudnych jak Głębia z Origins, brrr...) – jednak to nie przeszkadza. W każdym razie – nie żałuję. To, mimo wad, lepsze doświadczenie, niż mogłem się spodziewać 7 lat temu. I warte uwagi z jeszcze jednego powodu.

Pewnie, BioWare szykuje kilka dużych premier – coś tam grzebie przy Mass Effekcie 5 i Dragon Age’u 4, ale ostatnio nie miało za dobrej passy (Andromeda i Anthem...), a w dodatku z biegiem lat poodchodzili z zespołu kolejni ważni pracownicy. Może się więc okazać, że Inkwizycja to ostatnia wielka i kompletna gra tego zasłużonego studia. Nie najlepsza, ale na pewno dużo porządniejsza, niż wynikało z relacji tych, którzy mnie przed nią ostrzegali. Obym się mylił, ale jeśli nie – Dragon Age 3 pozostanie jedną z tych pozycji, za które warto będzie BioWare pamiętać.

OD AUTORA

To wszystko mówi Wam facet, który nadal uważa Baldur’s Gate 2 za jedno ze szczytowych osiągnięć gatunku. Dopiero Divinity: Original Sin 2 i Pillars of Eternity 2 NIEMAL mnie usatysfakcjonowały. A i tak po latach doceniłem tego Dragon Age’a. Jeśli go więc ominęliście, tak jak ja swego czasu – to szczerze polecam. Może być niezłą odskocznią od bardziej intensywnych, trudniejszych gier.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Wiedźmin 3 pocięty. Opisujemy, co nie trafiło do Dzikiego Gonu
Wiedźmin 3 pocięty. Opisujemy, co nie trafiło do Dzikiego Gonu

Mimo swojego ogromu Wiedźmin 3 nie zdołał pomieścić wszystkiego. Masa questów, potworów, a nawet gotowe mechaniki – wszystko to poszło do kosza. Oto elementy, które CD Projekt RED musiał skasować, aby jego gra stała się lepsza.

Król jest jeden - Wiedźmin 3 najlepszą grą dekady
Król jest jeden - Wiedźmin 3 najlepszą grą dekady

Zakończyliśmy plebiscyt na najlepszą grę minionego dziesięciolecia. Wygrał Wiedźmin 3, co było do przewidzenia. Dziki Gon to tytuł tak szanowany, że w tym kraju wygrałby nawet głosowanie na najlepsze wiadro, gdyby ktoś zgłosił go w takim konkursie.