Po drugiej stronie. Gracze vs twórcy – wojna, w której przegrywamy
Spis treści
Po drugiej stronie
Niestety, ciskając gromy na prawo i lewo, bo w nowej odsłonie lubianej serii pojawi się DLC, a przecież kiedyś tego nie było, często zapomina się o tym albo po prostu ignoruje fakt, że po drugiej stronie też są ludzie. Deweloperzy, którzy latami uczyli się skomplikowanych języków programistycznych, modelowania 3D czy innych trudnych technik. Rezygnujący z pracy w mniej stresujących i często lepiej płatnych gałęziach IT na rzecz nękanej przez crunch i inne problemy branży gier. Decydujący się na taki ruch z pasji do nich. I jak większość ludzi tworzących coś z niczego – z chęci pochwalenia się wspólnym dziełem, bycia docenionym. Ludzie ci poświęcają lata życia i zdrowie, by tworzyć dla nas gry. W odpowiedzi widzą zaś przykładowy post na naszym forum albo podobne mu w tysiącach innych miejsc w sieci:
Jeśli dana gra jest taniej na g2a, mogę kluczyk tam zakupiony przypisać do ulubionej platformy i grać online to szczerze mówiąc (brzydkie słowo) mnie obchodzi skąd on jest. Zbanują mi konto? Ok, moje ryzyko ale nie mam zamiaru się przejmować tym, że leniwi devsi którzy w większości przypadków (brzydkie słowo) nas w (brzydkie słowo) niedokończonymi produktami, toną DLC i skórek za realne pieniądze tracą na tym kasę. Kij wam w oko. Kupuje tam gdzie jest taniej.
Yarpen z Morii, forum GRYOnline.pl
Jedni mają twardą skórę i po nich takie teksty spływają. Inni biorą je mocno do siebie, co sprawia, że wizyty w sieci stają się dla nich skutecznym sposobem na popsucie sobie humoru i dnia. Ale bez względu na poziom odporności na hejt sądzę, że każdy deweloper, wystarczająco często będąc atakowanym i obrażanym, w wielu przypadkach bezmyślnie i bezpodstawnie albo z powodu jakiegoś kompletnego drobiazgu, w końcu nauczy się jednego – że gracze nie są już jego przyjaciółmi. Że mimo iż te rzadko dostępne pojedyncze godziny wolnego czasu poświęca właśnie temu hobby i choć robi to, co robi, z pasji, to nagle nie jest już jednym z fanów gier. Jest wręcz ich wrogiem, obiektem niechęci i agresji.
A agresja rodzi agresję. Jak wspomniałem, działy PR-u robią, co mogą, by stanowić barierę między deweloperami a hejtem graczy. Siatka nie zawsze jest jednak szczelna i czasem zdarza się, że jako gracze usłyszymy coś bolesnego. „Macie dwa wybory: pogodzić się z tym albo nie kupować gry – obydwa mi pasują” to słowa wypowiedziane przez Patricka Söderlunda z Electronic Arts w związku z aferą dotyczącą obecności kobiet w Battlefieldzie V. Gracze oczywiście poczuli się dogłębnie urażeni tą reakcją. Tylko czy naprawdę dziwić można się takiej wypowiedzi kogoś, kto tygodniami atakowany był tysiącami obraźliwych i prostackich tekstów, sprowokowanych tylko tym, że przy produkcji gry podjęto taką, a nie inną decyzję artystyczną?
Nie ma zwycięzców, jest tylko pogorzelisko
Część graczy z lubością wyzywa twórców gier od złodziei, leni czy nastawionych wyłącznie na zyski materialistów. I boję się, że mogą tym samym strzelać sobie – nam, bo przecież też jestem graczem – w stopę. Gdybym poświęcał życie na robienie gier z pasji i chęci dzielenia się nimi z innymi, a odzewem ze strony tych innych byłaby jedynie niechęć czy wręcz nienawiść do mnie i tego, co robię, to moja pasja w końcu by się pewnie ulotniła. Po co miałbym tworzyć jak najlepsze gry, skoro i tak reagowano by na nie negatywnie? Po co miałbym walczyć z pomysłami marketingu i wydawców na nadmierną monetyzację gry, stawać w obronie tych, którzy i tak uważają mnie za złodzieja i lenia? Lepiej dać sobie spokój. „Niech mają to, na co zasługują”. Pewnie stałbym się w końcu tym, za kogo i tak się mnie uważa – pozbawionym pasji wyrobnikiem, dla którego ważna jest tylko kasa.
Gdy deweloperzy czują się jednymi z nas, starają się tworzyć jak najlepsze gry, są też naszymi sojusznikami w walce o to, by ich produkcje nie były pełne mikrotransakcji czy okrojone z zawartości. Jeśli sami, bez realnego powodu, stawiamy ich na pozycji naszych wrogów, obrażamy i poniżamy, to pewnie w końcu tymi wrogami faktycznie się staną. I już nie będzie im zależeć na jak najlepszych grach. Nie będą mieć nic przeciwko mikropłatnościom w ich produkcjach. Sami chętnie je wprowadzą, choćby po to, żeby się jakoś odgryźć. Wtedy dopiero naprawdę odczujemy, jak bolesne mogą być mikrotransakcje czy dodatkowa płatna zawartość – gdy przypadki nadużyć przestaną być wyjątkiem, a staną się normą, bo sami zakrzyczeliśmy i zantagonizowaliśmy bastion, który nas często przed tym chronił. Inną opcją może być też odejście utalentowanych ludzi, którzy zamiast mierzyć się z hejtem pójdą tworzyć oprogramowanie dla linii lotniczych.
Nie sądzę, by zatrzymanie tej spirali było jeszcze możliwe, ale mimo wszystko warto spróbować. Więc, graczu, proszę Cię, opanuj emocje i zastanów się trzy razy, zanim bez faktycznego powodu nazwiesz jakiegoś twórcę złodziejem i leniem, napiszesz rant na temat jakiejś gry tylko dlatego, że pojawi się wyłącznie w Epic Store, albo po raz setny przypomnisz światu, jakim Sean Murray jest łachudrą, bo sto lat temu kłamał w związku z No Man’s Sky. Pomyśl, że ten, kogo obrażasz, też jest graczem. I że lepiej będzie dla Ciebie, dla niego, dla całej branży, jeśli znów staniecie po jednej stronie barykady, a nie przeciwko sobie.