Gniew Druidów to takie lepsze AC Valhalla. Lepsze, bo ma koniec
Zwykle cieszymy się, kiedy dodatek do gry to więcej tego samego. Gniew Druidów, rozszerzający Assassin’s Creed: Valhalla to mniej tego samego i właśnie dlatego dobrze się tu bawiłam.
Niewiele jest na tym świecie rzeczy nieskończonych. Istnienie większości z nich albo ich nieskończoność ciągle pozostają zresztą kwestią sporną. Gdyby jednak ktoś mnie zapytał o zdanie, powiedziałabym, że nieskończoności li tylko jednego bytu nie należy podawać w wątpliwość. A jest nim Assassin’s Creed: Valhalla.
Ostatecznie potwierdził to Ubisoft, zapowiadając dłuższe niż kiedykolwiek wsparcie dla najnowszej części serii. Bo łatki, wydarzenia sezonowe, darmowe Rzeczne Najazdy czy świeżutki dodatek Gniew druidów to nie wszystko, co zaplanowano. Przed nami jeszcze przynajmniej jedno rozszerzenie – zapowiedziane na sierpień Oblężenie Paryża. A co dostaniemy później – zobaczymy. Niewątpliwie jednak nie będziemy się nudzić (no właśnie, czy aby na pewno?), a jeśli tak jak ja przez miliony znajdziek macie problem z zamknięciem głównego wątku fabularnego, możecie być pewni, że dodatkowa zawartość Wam w tym nie pomoże.
Dlaczego? Bo mniej oddalone w czasie cele łatwiej jest osiągnąć i bardziej chce się w ich kierunku działać. Tymczasem podstawka pójdzie w odstawkę. 13 maja premierę miał dodatek Gniew druidów. Wbiłam 100% i była to sama przyjemność.
CZY GNIEW DRUIDÓW JEST DLA MNIE?
To dodatek dla wszystkich tych, którzy nie pamiętają już, o co chodzi w fabule. Bo albo zdążyli się w tym pogubić (lub znudzić), albo nadal biegają po mapie bez konkretnego celu.
Gdzie jest mój kot?
Oto do Waszej osady przypływa tajemnicza pani gość i już kilka minut później dowiadujecie się, że (nadal) macie kuzyna. A kuzyn ten, pozostając w Irlandii, rządzi tam wcale niepodzielnie i zaprasza Was na wywczas. Gramolicie się zatem na łódź i… zostawiacie kota w osadzie. Nie ma to najmniejszego sensu, gdyż dotąd kot podróżował z Wami wszędzie – na najazdy, podboje, rejsy. Wytrzymywał wycie Waszych braci w boju, a to przecież gorsze od odkurzacza. I nagle nie może popłynąć do Irlandii.
Jeśli ten brak logiki Was nie zniechęci, to właściwie wszystko mamy już wyjaśnione.
Na miejscu, jak to zwykle bywa w ofertach tak bardzo last minute, wcale nie jest tak kolorowo. Dzieci Danu – sekciarstwo, jakie znacie z własnych regionów, tylko na mniejszą skalę – sieją zamęt w pięknej Irlandii. Odszczepieńcy druidzi mącą, podjudzają, knują i spiskują. Nie bylibyście sobą, gdybyście się nie zaangażowali w problemy innych ludzi – obiecujecie zatem pomoc i wyruszacie w długą podróż wśród skrzyń, palisad i splamionej krwią zieleni, a w tych pięknych okolicznościach przyrody poetka Ciara zagrzewa Was i rozgrzewa. Wy łobuzy, Wy.
Gniew druidów to jednak nie tylko wątek fabularny. Wiadomo, znowu czekają na Was stosy kamieni i knury do ubicia, nabiegacie się i nawspinacie tyle, że bokiem Wam będzie to wychodzić (jak w Norwegii); poznacie też nowe zastosowanie dla gołębników. Musicie jednak zadbać o renomę Dublina. I to, przyznaję, była moja ulubiona aktywność poboczna. No, może poza tropieniem i odławianiem Dzieci Danu. Waszym zadaniem jest bowiem rozbudowywanie placówek handlowych produkujących surowce. A surowce potrzebne są z kolei do rozwoju osady o rozmiarze mikro, czyli rzeczonego Dublina. Wszystko to jest przyjemne i bardzo proste – niestety, trochę zbyt proste – ale przede wszystkim niewiarygodnie satysfakcjonujące. Po prostu angażujące.
No właśnie. Trochę zbyt proste.
Jeśli do tej pory nafutrowaliście sobie paręset punktów mocy, lepiej od razu udajcie się do ustawień poziomu trudności.
Dzień dobry, poproszę nagrodę dla mózgu
Gniew druidów to taka trochę wersja mikro Valhalli – to samo, tylko w mniejszej skali. Wersja, w której od trupów więcej jest jedynie opali i skrzyń z surowcami na handel. W której poznajemy piękną Ciarę, obdarzoną głosem tak wspaniałym, że klękajcie Rusini i Egipcjanie. Wersja, w której naprawiony dźwięk pełni wreszcie taką funkcję, jaką powinien, a aktywności poboczne skutecznie motywują do systematycznego powracania do Dublina. Ale to też wersja, w której robimy dalej to samo, co wcześniej. Dużo zalet można by wymienić (wad zresztą też), jednak najważniejszą z nich jest ta, że ten dodatek nie jest nieskończony jak Valhalla. Że ma swój kres i jest to kres dość szybki.
A jeśli jest finał, to jest też nagroda. 100% ukończenia. Mózg jest zadowolony z wykonanej pracy i chce pracować więcej.
Sama Valhalla do tej pory dała taką nagrodę 2,4% graczy – tylko tylu, na całym świecie. To bohaterowie. Ja po 170 godzinach w grze mam wrażenie, że dalej mi do platyny niż 30 godzin temu. Nie wierzę już, że ją wbiję, choć to nadal mój jedyny cel życiowy na ten rok. Powoli godzę się z faktem, że będzie musiało mi wystarczyć maksowanie dodatków. I stawiam duży zakład na to, że nie jestem w tym sama. I na to, że Ubisoft ma tego świadomość. A dodatki to jedyny sposób, by zatrzymać nas przy tej niekończącej się orce.
Niewiele rzeczy napawa tak dotkliwą pustką jak przejście gry, z którą spędziło się dużo czasu. Po zaliczeniu dodatku będziecie chcieli więcej. A do wyboru jest tylko podstawka. Wrócicie więc na tę rolę, orać będziecie te wszystkie przeklęte symbole, układać kamienie, grać w orloga, nawet Anomaliom Animusa wreszcie dacie radę. A potem przyjdzie sierpień, popłyniecie do Paryża i historia zatoczy krąg.
Ale platyny i tak nie wbijecie. Bo Valhalla nie ma końca.
ZASTRZEŻENIE
Kopię dodatku Gniew druidów na PS4 otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego oddziału firmy Ubisoft.