Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Dying Light 2 Opinie

Opinie 5 lutego 2022, 11:45

Dying Light 2 - tu naprawdę można spędzić setki godzin

Czy można spędzić 500 godzin w jednej grze – w dodatku single player? Dying Light 2 przekonał mnie, że tak. Dawno nie miałem bowiem takiej radochy z eksploracji.

Growe światy potrafią zachwycić – udowodniły to zarówno stareńki Gothic, niemłody już Skyrim czy Wiedźmin 3: Dziki Gon, jak i Red Dead Redemption 2 oraz nowe „Asasyny”. Wirtualna przestrzeń każdej z tych gier potrafi przyciągnąć na wiele godzin, ale nie dla każdego będzie to czas równie miło spędzony. Mnie wynudziło – by nie rzec: przytłoczyło – Assassin’s Creed: Odyssey, czemu zresztą dałem upust jakiś czas temu. Około dwustu godzin, jakie potrzebowałem na „wymaksowanie” tego tytułu, okazało się drogą przez mękę, z której zbaczałem tak wiele razy, że obiecałem sobie więcej na nią nie wkraczać.

Kiedy studio Techland ogłosiło, że zaliczenie Dying Lighta 2 w stu procentach to zajęcie na co najmniej pięćset godzin, parsknąłem śmiechem. Z „jedynką” spędziłem ich „zaledwie” trzydzieści pięć i mimo że świat sequela miał być znacznie większy, nie byłem w stanie sobie wyobrazić, co mógłbym robić w Villedor przez kolejnych sto, dwieście, trzysta czy czterysta godzin po ukończeniu fabuły. Teraz już jednak wiem – biegać po dachach i tłuc zombie! To znaczy... eksplorować.

Dwa filary

Łuk może i jest „OP”, ale odcinanie wrogom kończyn sprawia znaczne więcej frajdy.

Można było zastanawiać się, czy deweloperzy z Techlandu dostarczą ciekawą historię, zapadające w pamięć postacie, atrakcyjną oprawę graficzną oraz czy ich nowe dzieło będzie zwyczajnie dobrą, pozbawioną błędów grą. I choć pierwsze trzy z wymienionych elementów mogą budzić zastrzeżenia i być odbierane na wskroś subiektywnie, tak czwarty zasługuje na rozwinięcie. Fakt jest bowiem taki, że pewnych wpadek nie udało się twórcom uniknąć – co było do przewidzenia. Dying Light 2 jest jednak znakomitą grą pomimo tych błędów. Bo choć je widzimy, jesteśmy w stanie przymknąć na nie oko, gdyż to, co miało stanowić fundament tej produkcji, działa nad wyraz dobrze.

Mowa oczywiście o parkourze i walce. Już w „jedynce” zostały one wykonane naprawdę nieźle, w sequelu zaś po prostu błyszczą. Dawno nie miałem takiej frajdy z ucinania głów i kończyn oraz z walenia obuchem w kręgosłupy przeciwników (w grach, rzecz jasna). Ciężar broni faktycznie czuć – gdy wykonując pewne zadanie, stanąłem naprzeciw pięciu zbirów, nie mogłem nie zgodzić się z Aidenem, który powiedział (bo mu kazałem), że widzi przed sobą tyleż trupów. Wiedziałem bowiem, iż kij bejsbolowy, który posiadam, pogruchocze im nawet najgrubsze kości. Tak też się stało, a widok trzech ciał zmiecionych jednym potężnym uderzeniem towarzyszył mi jeszcze przez kilka minut po walce.

Równie znakomicie wypada parkour, choć aby móc to stwierdzić, musiałem zdobyć kilka pierwszych umiejętności. Co prawda bez nich również można się wspinać, ale nie sprawia to zbyt wielkiej satysfakcji. Aiden – w odróżnieniu od Kyle’a z pierwszego Dying Lighta – nie męczy się wprawdzie podczas biegu, ale za to traci zdrowie przy upadku z pierwszej lepszej wysokości, nie potrafi robić wślizgów ani wisieć zbyt długo na krawędzi. Kiedy jednak wykupimy stosowne skille – w tym odbijanie się od ścian i bieganie po nich – a także rozwiniemy nieco wytrzymałość bohatera, jesteśmy w stanie sunąć po dachach w pełnym pędzie, nawet nie myśląc o schodzeniu na ulice.

Trzeci filar

Nocami łatwiej o kłopoty na zewnątrz, więc lepiej poświęcić je na przeczesywanie pomieszczeń.

Te dwa elementy wpływają na trzeci fundament, na którym opiera się Dying Light 2, a jest nim eksploracja. Jeśli zaglądanie w każdy kąt, szukanie znajdziek czy odkrywanie easter eggów sprawia Wam satysfakcję jako takie, to jest to gra właśnie dla Was. Miasto Villedor nie śpi ani w dzień, ani w nocy i o każdej porze ma do zaoferowania inne atrakcje. Po zachodzie słońca, gdy zarażeni wyjdą na ulice, warto zapuścić się w ciemne zaułki, do opuszczonych sklepów, będących punktami szybkiej podróży stacji metra oraz placówek GRE. Znajdziemy tu nie tylko przydatne surowce, broń czy ekwipunek, ale także – głównie w tych ostatnich – inhibitory niezbędne do zwiększenia statystyk protagonisty. Można też dać się zauważyć nieumarłym, rozpoczynając pościg, czyli swego rodzaju zabawę w kotka i myszkę, a także wykonywać specjalne nocne zadania.

Wyłonienie się słońca zza horyzontu jest zaś znakiem – przynajmniej dla mnie – że warto pomyśleć o innych atrakcjach. Szczególnie angażujące są te, które wymagają wspięcia się na dużą wysokość i pokombinowania. Mam tu na myśli zarówno wieże ciśnień oraz elektrownie – rozwiązanie ich „zagadek” to często nie lada wyczyn – ale także punkty zrzutów wojskowych czy stosunkowo proste do odhaczenia misje związane z wiatrakami. Aż szkoda, że jest tego wszystkiego tak mało, bo szukanie drogi na górę sprawia dużą przyjemność. Co ciekawe, choć gra niejednokrotnie wyraźnie wskazuje, ile wytrzymałości jest niezbędne, aby podołać danemu wyzwaniu, to przy odrobinie sprytu czasami da się obejść te wytyczne, jeszcze bardziej zwiększając końcową satysfakcję.

„Znajdźka” zlokalizowana – teraz trzeba tylko wykombinować, jak się do niej dostać.

Wszystko to można oczywiście strywializować i sprowadzić do błahego skreślania punktów na mapie, niczym we wspomnianym wcześniej Assassin’s Creed: Odyssey. Czym więc różni się eksploracja w Dying Lighcie 2 od tej w grze Ubisoftu? Tym, że przemieszczanie się z punktu A do punktu B jest po prostu przyjemne. Każda nowo zyskana umiejętność parkourowa sprawia, iż w repertuarze Aidena pojawia się ruch, który nawet jeśli całkowicie nie odmienia naszego sposobu poruszania się, to potrafi wpłynąć na to, jak patrzymy na poszczególne elementy otoczenia. Barierka, która wcześniej nie zwracała naszej uwagi, w pewnym momencie jawi się jako idealny punkt do odbicia się i kontynuowania biegu. Możliwość wykonania w powietrzu obrotu o sto osiemdziesiąt stopni sprawia zaś, że zaczynamy ignorować pionowe powierzchnie, na które natykamy się w trakcie wspinaczki. O szerokim zastosowaniu gadżetów pokroju linki z hakiem czy lotni już nawet nie wspominam.

Liczy się droga, nie cel

Frajda odczuwana podczas przemieszczania się powoduje, że nawet wykonując banalne, często wręcz głupiutkie zadania poboczne, człowiek się nie nudzi. Na myśl przychodzi mi tu quest zlecony przez niejaką Lolę – zapaloną śpiewaczkę, która niestety nie grzeszy dobrym wokalem. Biedaczka jest załamana, bo straciła swój szal z norek (a przynajmniej ona twierdzi, iż z futra tych zwierzątek został on wykonany). Ów ważny dla niej przedmiot uleciał ponoć na wietrze – wybieramy się więc we wskazane miejsce i gonimy za zwiewnym draństwem. „Pościg” kończy się dość szybko, więc po chwili wracamy ze zgubą do Loli, która już czeka na nas z pieśnią na ustach.

Że błahe? Owszem. Że niewiele wnoszące? Ba, w sumie nic nie wnoszące. Mimo to tego typu zlecenia w Dying Lighcie 2 wykonuje się z przyjemnością. Przy okazji można nie tylko poskakać po dachach – rozwijając tym samym swoje umiejętności parkourowe – ale również skrócić o głowę kilku zarażonych, a często także natrafić na miejsca, które aż się proszą, by do nich zajrzeć lub przyjrzeć się im z bliska.

Dying Light 2 to prawdziwa uczta dla fanów zbieractwa.

I warto to robić – zwłaszcza jeśli zależy nam na „wymaksowaniu” gry. W Dying Lighcie 2 znaleźć można bowiem całą masę przedmiotów kolekcjonerskich. Zebranie kompletu notatek, nagrań oraz graffiti wydaje się trudnym i niezwykle czasochłonnym zadaniem. A to przecież nie wszystko, bo po świecie gry rozsiane są także wspomniane wcześniej zrzuty wojskowe i inhibitory. W grze nie brakuje też wyzwań pokroju udzielenia pomocy pięćdziesięciu ocaleńcom, przebiegnięcia dziewięciuset sześćdziesięciu kilometrów czy uciułania okrągłego miliona w walucie Starego Świata. Dobrze, że eksploracja jest tu tak przyjemna, a poszczególne elementy gameplayu stale mieszają się ze sobą, bo inaczej „platyna” byłaby w zasięgu jedynie najwytrwalszych graczy.

Pięćset godzin? Serio?

Pytanie brzmi, czy na wszystkie te czynności rzeczywiście trzeba przeznaczyć aż pięćset godzin. To w końcu prawie dwadzieścia jeden dób lub – jeśli wolicie – sześćdziesiąt dwa i pół dnia roboczego. Cóż, wydaje mi się, że tak – pod warunkiem, iż pokusimy się o przejście gry po obu stronach barykady, to jest wspierając Ocaleńców oraz Stróżów Prawa, i naprawdę będziemy czuć potrzebę zajrzenia w każdy kąt. Warto dodać, że jest to możliwe wyłącznie przy dwukrotnym ukończeniu tego tytułu i dokonywaniu różnych wyborów, gdyż część z nich zamyka dostęp do niektórych lokacji, a umożliwia wejście do innych.

Jest też oczywiście tryb kooperacji, który już w pierwszym Dying Lighcie potrafił przyciągnąć graczy na wiele godzin. Na Steamie można znaleźć recenzje osób mających na koncie nawet po ponad tysiąc czy dwa tysiące godzin spędzonych z „jedynką”. Czemu więc w przypadku „dwójki” nie miałoby być podobnie, skoro jest lepsza, ładniejsza i przyjemniejsza od poprzedniej części? Nie twierdzę, rzecz jasna, iż okaże się to zajęciem równie atrakcyjnym dla każdego – bo i nie musi takowym być. Jestem jednak przekonany, że zapaleńcy, którzy zdecydują się poświęcić Dying Lightowi 2 swój czas, nie będą narzekać na nudę i brak zawartości nawet po tylu godzinach. Zwłaszcza że gra aż się prosi o bogate w treść dodatki fabularne, które pewnie za jakiś czas dostanie. A czy ja sam dołączę do maniaków spędzających z nią każdą wolną chwilę? Niewykluczone. W końcu nie byłby to pierwszy raz, gdy oddałem się bez reszty jednemu tytułowi.

O AUTORZE

Dying Light 2 zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Spodziewałem się solidnej, ale dość wtórnej względem pierwowzoru produkcji, otrzymałem zaś grę co najmniej o klasę lepszą, a o dwie albo i trzy przyjemniejszą pod względem gameplayu. Uważam, że to głównie zasługa świetnie pomyślanej eksploracji, której nie mogłem – niestety! – oddać się w należytym stopniu przed premierą. Spędziwszy z dziełem Techlandu ponad czterdzieści godzin, wciąż mam wrażenie, iż tylko liznąłem nieco zawartości, jaką ma ono do zaoferowania. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak rozpocząć grę po raz drugi. Tym razem nie będę się spieszył i kto wie, może rzeczywiście przekroczę barierę pięciuset godzin, co do tej pory zdarzyło mi się tylko w Wiedźminie 3, Cywilizacji 6 i Hearthstonie.

Hubert Śledziewski

Hubert Śledziewski

Zawodowo pisze od 2016 roku. Z GRYOnline.pl związał się pięć lat później – choć zna serwis, odkąd ma dostęp do Internetu – by połączyć zamiłowanie do słowa i gier. Zajmuje się głównie newsami i publicystyką. Z wykształcenia socjolog, z pasji gracz. Przygodę z gamingiem rozpoczął w wieku czterech lat – od Pegasusa. Obecnie preferuje PC i wymagające RPG-i, lecz nie stroni ani od konsol, ani od innych gatunków. Kiedy nie gra i nie pisze, najchętniej czyta, ogląda seriale (rzadziej filmy) i mecze Premier League, słucha ciężkiej muzyki, a także spaceruje z psem. Niemal bezkrytycznie kocha twórczość Stephena Kinga. Nie porzuca planów pójścia w jego ślady. Pierwsze „dokonania literackie” trzyma jednak zamknięte głęboko w szufladzie.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Jaką długość gry wolicie?

Do 5 godzin
0,8%
5-10 godzin
2,4%
10-20 godzin
14,7%
20-50 godzin
36,9%
50-100 godzin
24,8%
100+ godzin
20,4%
Zobacz inne ankiety
Dying Light 2

Dying Light 2

10 rzeczy, które chciałabym wiedzieć przed zagraniem w Dying Light 2
10 rzeczy, które chciałabym wiedzieć przed zagraniem w Dying Light 2

Dying Light 2 to naprawdę duża gra. Z jednej strony daje więc sporo swobody i możliwości, a z drugiej łatwo przeoczyć parę ważnych mechanik, systemów i elementów gameplayowych. Oto więc lista dziesięciu rzeczy, które warto wiedzieć na starcie.

„Przesadziliśmy z nocą” - mówi nam twórca gry Dying Light 2
„Przesadziliśmy z nocą” - mówi nam twórca gry Dying Light 2

Dying Light 2 kazał na siebie czekać długie siedem lat. Teraz, gdy oczekiwanie się kończy, a my już zdążyliśmy przetestować grę, czas na rozmowę z Tymonem Smektałą, lead designerem tego tytułu.

500 godzin w Dying Light 2 i wieczność w Valhalli? Sorry, ja wysiadam
500 godzin w Dying Light 2 i wieczność w Valhalli? Sorry, ja wysiadam

Techland zapowiedział, że na zapoznanie się z całą zawartością Dying Lighta 2 potrzeba 500 godzin, Assassin's Creed Valhalla to pasmo wiecznie ciągnących się zadań, a ja mówię: stop. Postawmy na otwarte światy w nieco mniejszym, ale lepszym wydaniu.