Dlaczego ludzie ciągle kupują kiepską czekoladę?
Można się wściec. Wchodzisz do sklepu, patrzysz, same identyczne tabliczki od wielkich koncernów. Od lat jemy taką samą czekoladę. Nic się nie zmienia, tylko te napisy „nowość” na opakowaniach są coraz większe. Jak je widzę... ogarnia mnie pusty śmiech.
Spis treści
Jem czekoladę od dawna. Naprawdę. Mam 32 lata, a zacząłem... To chyba było, zanim poszedłem do zerówki. Ojciec przynosił w weekendy czekoladę z pracy. To były wczesne lata 90. W sklepach praktycznie nie dało się kupić markowej czekolady, wszyscy jedli podróbki z różnych kleparzy, bazarów i giełd. Wtedy kompletnie nie obchodziło mnie, co jemy, po prostu cieszyłem się, że w domu jest czekolada.
TO NIE JEST ARTYKUŁ O CZEKOLADZIE
Przez prawie 30 lat jadałem czekoladę to częściej, to rzadziej. Długie lata biegałem do kiosku, żeby co miesiąc przeczytać nowości ze świata czekolady. Choć jadłem to, co było pod ręką, czytałem o tym, co się dzieje na rynku, o egzotycznych mieszankach, nowych gatunkach kakao. Byłem na czasie i choć media się zmieniają, wciąż jestem.
Nie było nas wielu, ale zawsze znalazł się wśród znajomych inny koneser, który tak jak ja wiedział, czym jest konszowanie, i tak jak ja śledził niekończące się prace nad stworzeniem czekolady rubinowej. Ekscytowaliśmy się tym, jaraliśmy, znaliśmy nazwiska dyrektorów koncernów i mistrzów czekolady. Jednych lubiliśmy, innych nie bardzo. To było i zawsze będzie częścią nas.
Nigdy nie miałem dość pieniędzy na czekoladę, a teraz brakuje mi czasu na degustację, ale przez lata udało mi się skosztować niemal każdego gatunku. Poznać te, których wystarczy mi kosteczka od czasu do czasu, i te, które mogę jeść choćby i całymi tabliczkami. Po prostu wiem, co lubię, i umiem odróżnić dobrą mleczną od słabej.
Oczywiście, czasem jadłem wyroby dużych firm. Trzeba im to przyznać. Nie zawiedziesz się. Kupisz sobie taką z orzechami i rodzynkami, zawsze będzie OK. W końcu, kto z nas tego nie zna, nabywasz 150-gramową ekwadorską, prosto z nowej dostawy – przesłodzona albo połamana, albo za dużo chili im się nasypało. W koncerniakach to się nie zdarza. W wielkiej fabryce wprawdzie nie powstanie natchniona symfonia smaków, ale zawsze jest co najmniej przyzwoicie.
Tak przynajmniej było. A teraz? Czytasz skład, a tam olej palmowy, albo gryziesz i zamiast orzechów czujesz prażony ryż. A jeszcze to, nie cierpię, jak do czekolad dorzucają jakieś zdrapki („Zdrap i wygraj kolejną czekoladę!” – hazard jak nic) albo obniżają gramaturę (czekolada bąbelkowa? Podziękuję). Mają swoje sztuczki – „kup trzy czekolady, czwarta gratis”. I ludzie się na to łapią!
Ostatnio odkryłem coś, co mnie dosłownie zmroziło. Stoję w sklepie i myślę – belgijska z suszoną żurawiną czy może najnowszy eksperyment moskiewskiej fabryki czekolad o wciąż komunistycznej nazwie. W alejkę wchodzi chłopak i dziewczyna i nagle on mówi: „Wiesz co, jeszcze czekoladę wezmę”. Ona pyta jaką, a on mówi: „Mleczną”. Tylko tyle! Bierze mleczną z półki i idzie...
Nawet nie przystanął! Rozumiecie to? Nie rzucił okiem na skład, nie powąchał, nawet nie zajrzał do telefonu, żeby sprawdzić, jak im wyszła ostatnia partia! Po prostu wziął i poszedł do kasy.
Zacząłem się zastanawiać: jak tak można? Skusiła go reklama? Była promocja? Może zobaczył klip w telewizji? Nie dziwię się, tam zawsze pokazują jakiś dziwny rekwizyt, niemający nic wspólnego z prawdziwą czekoladą. Oświetlają, retuszują, domalowują w komputerze. I jeszcze w tle te uśmiechnięte buzie dzieci – jakby dzieci umiały docenić dobrą czekoladę.
Tego dnia nie kupiłem nawet tabliczki, wróciłem do domu i pogrążyłem się w smutnych rozmyślaniach. Jak wielu jest takich ludzi? Jaka część z nas w ogóle nie interesuje się czekoladą, a mimo to kupuje ją i je? Tysiące, dziesiątki tysięcy, miliony?