Czy pady dla „pro” graczy mają sens?
Włodarze firmy Thrustmaster dokonali śmiałego wyboru decydując się na wypuszczenie zupełnie nowego kontrolera do PS4 na rok przed premierą PS5. Niedługo również Microsoft wyda Xbox Elite Series 2… Tylko czy to ma sens?
Spis treści
Decyzja o wydaniu na świat nowego pada do PS4 czy Xbox One w tym momencie jest z całą pewnością… śmiała, ale jeśli urządzenie okaże się kompatybilne z przyszłą generacją, to jest to jakaś inwestycja w przyszłość. No i jakby nie było – PlayStation 5 czy Xbox Scarlett nie ukażą się wcześniej niż za rok, zatem czeka nas jeszcze kilkanaście miesięcy ostrego „ciupania” przed przesiadką na nowy sprzęt.
Może zatem warto kupić kosztującego kilka stówek wypasionego pada? Idea „pro” kontrolerów nie jest zresztą nowa – dobrze znanym przykładem jest choćby Xbox One Elite Controller, który stanowi ulepszoną wersją zwykłego pada Microsoftu i posiada szereg dodatkowych funkcji (a wkrótce doczeka się następcy). Co w nim takiego elitarnego? Umożliwia wymianę niektórych elementów, w tym chociażby krzyżaka, gałek analogowych i specjalnych łopatek, zastosowano w nim także blokadę spustów, dzięki czemu można go dostosować do własnych potrzeb. Pozwala też modyfikować czułość drążków analogowych i spustów, a także zaprogramować działanie czterech dodatkowych przycisków.
Idea pada dla zapalonych graczy nie jest obca nawet posiadaczom Nintendo Switch, czyli konsoli zorientowanej raczej na „każuali”. Wprawdzie Pro Controller w wykonaniu japońskiej firmy to tak naprawdę normalny pad, bez żadnych wyszukanych funkcji czy możliwości konfiguracji, ale nadal jest wygodniejszy w wielu zastosowaniach niż Joy-Cony. Najwyraźniej więc chyba tylko Sony zapomniało do swojej konsoli przygotować kontrolera stworzonego z myślą o hardkorach. Tą lukę próbował wypełnić m.in. Razer z modelami o fikuśnych nazwach typu Raiju czy Wildcat – teraz dołączył do nich Thrustmaster eSwap Pro Controller.
Osobiście do eSwap Pro Controller podchodziłem nieco sceptycznie, gdyż jestem bardzo zadowolony ze standardowych Dualshocków. Są jednak w naszej redakcji malkontenci (pozdrawiam Karol), którzy twór Sony uważają za niedopracowany bubel, ledwo nadający się do obsługiwania menu konsoli. Ja rozumiem, że światełko i głośniczek to raczej zbędny bajer, ale żeby aż tak… W każdym razie – już po kilku godzinach testowania można odczuć, że komfort rozgrywki jest faktycznie zauważalnie większy na „pro” modelu Thrustmastera.
Pierwsza rzecz to oczywiście kształt i materiał. Ten pierwszy mocno przypomina genialny układ znany z padów od Xboksa. Matowa i lekko chropowata powierzchnia tego drugiego sprawia, że kontroler idealnie leży w dłoni, nawet przy naprawdę długim posiedzeniu w gorącym pomieszczeniu. Ogólnie rzecz biorąc, niemalże od razu po wzięciu go w ręce czuć, że ktoś spędził bardzo wiele czasu nad dopracowaniem jego ergonomii.
Druga rzecz to przyciski – te podstawowe (krzyżyk, trójkąt itd.) działają bardzo podobnie jak przełączniki mechaniczne w myszkach czy klawiaturach. Są bardzo responsywne i charakteryzują się wyraźnym momentem aktywacji. Niemalże natychmiastowo „odskakują” też na swoje miejsce – odniosłem wrażenie, że dzięki temu sekwencje wciśnięć (oraz QTE) wykonuje się dzięki nim nieco szybciej i łatwiej. A już na pewno dużo, dużo przyjemniej.
No dobra, ale to chyba nie za wykonanie Thrustmaster życzy sobie aż 8 stówek (uwierzcie mi, aż ciężko mi się to pisze) za to cudeńko. Tym co ma wyróżniać eSwap Pro Controller to możliwość wymontowania krzyżaka oraz analogów celem zmiany miejsca ich położenia lub zastosowania zupełnie innych wariantów – nie tylko kolorystycznych (które można będzie kupić osobno). Wymienne są także panele boczne oraz spusty (dostępne są wersje znacznie dłuższe niż standardowe, które docenią fani wszelkiej maści ścigałek). Producent z tyłu obudowy zastosował 4 dodatkowe przyciski, które są malutkie, ale odrobina treningu potrafi zdziałać cuda.
Po podłączeniu kontrolera do PC i zainstalowaniu stosownej aplikacji, otrzymamy bogate możliwości konfiguracji działania przycisków oraz martwej strefy na analogowych gałkach. Pad potrafi zapamiętać dwa profile ustawień, które możemy przełączać „w locie” podczas gry. W praktyce sprawdza się to wyśmienicie – np. po wejściu do jakiegoś pojazdu zmieniamy układ sterowania na zupełnie inny.
Mimo tylu zalet – szczególnie pod względem ergonomii, eSwap Pro Controller ma wady. Dla mnie, o czym wspomniałem wcześniej, największą jest skazanie użytkownika na działanie przewodowe. Brak akumulatora pewnie zmniejsza wagę urządzenia, kabelek gwarantuje też pewnie nieco stabilniejsze połączenie i mniejszy lag (chociaż współczesne myszy bezprzewodowe pokazują, że to nie jest już problem). Może po prostu Sony nie chciało licencjonować pada ze specjalnym adapterem do komunikacji bezprzewodowej? Tak czy siak: jestem wygodnicki i dlatego kabel walający się po salonie (do tego minimalnie za krótki) jest dla mnie problemem.
Drugą bolączką jest fakt, że przy użyciu Thrustmastera nie można uruchomić konsoli. Pozostaje nam użycie w tym celu Dualshocka lub (o zgrozo!) przejście całego salonu celem wymacania stosownego przycisku na obudowie PS4. Wspominałem już, że jestem wygodnicki?
Podsumowując: jeśli należysz do grupy masakrującej Dualshocki w ekspresowym tempie, możesz skusić się na „pro” kontroler. Jego cena jest zwykle niestety zaporowa, w końcu za tyle można kupić nową konsolę (sic!), ale nie od dziś wiemy, że zarówno za jakość, jak i za „gaming” w nazwie trzeba zwykle dopłacić. Wszelkiej maści kontrolery dla „pro” graczy kosztują prawdziwe krocie, ale oferują w zamian nie tylko doskonałą jakość wykonania. Bogate możliwości konfiguracji to dobry argument, szczególnie jeśli spędzacie przy konsoli naprawdę dużo czasu. Dzięki padom takim jak Thrustmaster eSwap Pro Controller czy Microsoft Xbox One Controller Elite faktycznie możecie dostosować rozgrywkę do własnego widzimisię. Czy warto? Sami musicie odpowiedzieć sobie na to pytanie.