W pogoni za legendą. The Highwaymen od Netfliksa - felieton
Bonnie i Clyde na stałe weszli do światowej popkultury. Przerażający, ale romantyczni bandyci, którzy zainspirowali rzesze młodych ludzi. Mniej miejsca poświęca się drugiej stronie medalu – tym, którzy dopadli legendarną parę. To o nich opowiada The Highwaymen.
Lata 20. i 30. w Stanach to czas, kiedy państwo sobie nie radziło. Kryzys. Nic dziwnego, że stróże prawa nie cieszyli się wtedy wielkim szacunkiem, natomiast bandytów spowijała romantyczna legenda. John Dillinger czy Bonnie i Clyde byli ulubieńcami tłumów i mediów. Otoczeni kultem, uważani za współczesnych Robin Hoodów. Zainspirowana młodzież z ciężkich czasów chciała być dokładnie taka jak ich idole. Zwłaszcza że stara gwardia zawiodła – ale to właśnie oni musieli posprzątać konsekwencje własnych niedopatrzeń. The Highwaymen Johna Lee Hancocka jest gorzkim dramatem sensacyjnym, w którym te dwie przeciwstawne siły dążą do zwarcia.
- gra aktorska Costnera i Harrelsona;
- ciekawe spojrzenie na polowanie na słynnych bandytów;
- świetna muzyka;
- ładne, proste ujęcia;
- to przede wszystkim fajna, gorzka historia drogi;
- trzyma klimat tamtych czasów...
- …nawet jeśli czasami widać ograniczenia budżetowe;
- niektórym nieśpieszne tempo i proste dekoracje mogą przeszkadzać.
Bonnie i Clyde szaleją po kraju już od jakiegoś czasu. Ich poczynania stają się coraz bardziej bezczelne i prowokują rząd do działania. W tym celu urzędnicy werbują byłych Strażników Teksasu, Franka Hamera (Kevin Costner) i Maneya Gaulta (Woody Harrelson). Jednostkę rozwiązano jakiś czas temu, a panowie radzą sobie z przymusową emeryturą lepiej lub gorzej, ale na zachwyconych ewidentnie nie wyglądają. Dlatego gdy dostają zadanie, by wytropić młodych bandytów, nie wahają się zbyt długo. I choć agenci zmagają się z całym światem – oporem biurokracji, kultem morderczej pary oraz nadciągającą starością, to i tak pościg musi trwać.
Hancock postawił na oszczędne środki. Film ewidentnie nie dysponował oszałamiającym budżetem, ale i tak ekipa stanęła na głowie, by wypracować klimat tamtych czasów dzięki strojom, samochodom i starym osiedlom. Niektórym sceneriom przydałoby się więcej życia, więcej uwagi ze strony scenografów. Tak samo rzecz ma się z ujęciami – operator pracuje na ładnych, klasycznych planach, to wręcz przezroczysty styl, doprawiony nostalgią, nieśpiesznie budujący napięcie. Mimo lekkiego zawodu, pewnej teatralności dekoracji, surowość działa na korzyść filmu.
Bo to nie jest historia o tych szalonej, kolorowej młodzieży, która powiedziała „nie” systemowi i zaczęła strzelać do kogo popadnie albo napadać na banki. To opowieść o starych wiarusach, którzy z trudem udowadniają, że jeszcze są do czegoś potrzebni.
Wszyscy wiemy, jak i gdzie ta historia się skończy. Ale w The Highwaymen bardziej liczy się droga wiodąca do celu. Droga dwóch starszych panów z czasów, kiedy wszystko było mniej ujarzmione i wymagało bardziej radykalnych metod. Bonnie i Clyde'a przedstawiono tu jako dzikie zwierzęta, które trzeba upolować. Dlatego Stany – niechętnie – wyciągnęły z szafy staruchów, którzy niegdyś porządkowali kraj ołowiem i działali jak myśliwi, a nie stróże prawa.
To po części dzięki postaciom – i znakomitej muzyce – film utrzymuje posmak westernu, w którym szeryfowie jadą, by rozprawić się z bandytami. Costner i Harrelson wzorowo odgrywają starych wiarusów, których łączy historia i przyjaźń, a dzieli wszystko inne. Frank Hamer poradził sobie w życiu lepiej, ale paradoksalnie to ten, który nie bierze jeńców. Costner bezbłędnie wyłapał tę nutkę mroku i bezwzględności. Po Maneyu Gaulcie czas przejechał się boleśniej i może dlatego robi za bardziej ludzką, wyrozumiałą stronę duetu – i Harrelson świetnie się do tej roli nadawał. Panowie grają spokojnie i na subtelnych tonach, ale dostają dość czasu i miejsca, by ich relacja wybrzmiała – oraz po to, by pokazać, że nie ma co staruszków ignorować. Costner ma zresztą doświadczenie w graniu takich gliniarzy – to przecież on sportretował Eliota Nessa w Nietykalnych Briana De Palmy.
The Highwaymen ciągną właśnie aktorzy. Świetnie dobrani, grający oszczędnie, ale z ikrą i pomysłem. Wierzymy w tych z życia wziętych bohaterów. Wierzymy, że mogli stać przed takimi dylematami. Scenariusz też ładnie spina ich perypetie. Nie ma tu za wielu fajerwerków, jest po prostu dobrze obrobiona historia ze zręcznie porozkładanymi akcentami. Jest miejsce i na pościg, i na bójkę, i na strzelaninę, ale to tylko kolejne przystanki w podróży bohaterów.
Brzmienia też robią tu znakomitą robotę. Mamy jazz, country, echa bluesa. To prawdopodobnie najlepsze nuty, jakie można było wybrać, by utrzymać nastrój gorzkiej jak piołun ballady o nieuchronnej egzekucji.
Tym właśnie jest The Highwaymen, gorzką opowieścią o dwóch ludziach, których świat wolałby zapomnieć, a oni, by udowodnić swoją wartość, muszą zrobić coś strasznego. Ale i nieuchronnego. To po prostu przyzwoity film z szorstkim charakterem i oszczędny w środkach. Nie powala na kolana, ale rzuca ciekawe światło na historię polowania na słynnych przestępców. W dobie kultu młodości i notorycznej zmiany warty dobrze jest zobaczyć film, który oddaje gorzką sprawiedliwość starym wiarusom.
Ocena: 7/10