autor: Daniel Kazek
W co pograć za darmo - część 7 (Alliance of Valiant Arms, Spectre, Teeworlds i inne)
Dobra gra nie zawsze musi wiązać się z wydawaniem na nią pieniędzy. Dowodziliśmy tego w naszym przeglądzie nie raz i zapewniamy Was o tym również dzisiaj. W siódmej odsłonie cyklu gramy w: sieciowego FPS-a (Alliance of Valiant Arms), przeglądarkową grę na podstawie komiksu (Shakes & Fidget - The Game), solidnego łamacza głowy (DROD: Architect’s Edition), niekonwencjonalne Spectre oraz strzelankę na podobieństwo Wormsów (Teeworlds).
Dobra gra nie zawsze musi wiązać się z wydawaniem na nią pieniędzy. Dowodziliśmy tego w naszym przeglądzie nie raz i zapewniamy Was o tym również dzisiaj. W siódmej odsłonie cyklu gramy w: sieciowego FPS-a (Alliance of Valiant Arms), przeglądarkową grę na podstawie komiksu (Shakes & Fidget - The Game), solidnego łamacza głowy (DROD: Architect’s Edition), niekonwencjonalne Spectre oraz strzelankę na podobieństwo Wormsów (Teeworlds).
Archiwum artykułów:
- Część 6 - Volvo: The Game, Quake Live, Trilby: The Art of Theft, Puddle, JamLegend
- Część 5 - Alien Arena 2010, Ben There Dan That!, Puzzle Bloom, Battleswarm: Field of Honor, Dreamside Maroon
- Część 4 - Death Rally, Bejeweled Blitz, Devil's Tuning Fork, Quantasm, AirRivals
- Część 3 - Attack of the 50ft Robot!, Legends of Zork, Gear, Wolf Team, Buggy Race
- Część 2 - Combat Arms, osu!, FarmVille, Igneous, Peggle: World of Warcraft Edition, Peggle Extreme
- Część 1 - Hedgewars, Frets on Fire, Warsow, Out of Order, Theseus: Return of the Hero
Alliance of Valiant Arms
Alliance of Valiant Arms to kolejny przedstawiciel modnego ostatnio pojęcia MMOFPS. Trzeba przyznać, że od kiedy gra zadebiutowała w zeszłym roku jej bardziej przystępna wersja (tytuł wywodzi się z Korei), momentalnie zdobyła serca wielu fanów pierwszoosobowych strzelanin, także w Polsce.
Popularne A.V.A oferuje bardzo wiele typowych dla tego typu produkcji funkcji, które przede wszystkim bazują na rozwijaniu naszego wirtualnego żołnierza i systematycznym doposażeniu go w coraz to lepszy sprzęt. Gra jest darmowa, ale nietrudno się domyślić, że twórcy zastosowali tu system mikropłatności, umożliwiający nabycie unikatowego ekwipunku, kompletnie moim zdaniem zbędnego. W grze na szczęście liczą się umiejętności, bo nawet przeciwnika wyposażonego w strój ze złota z byle kałacha da się powalić jednym strzałem.
W grze dostępne są trzy klasy postaci. Do wyboru mamy szybkiego Point Mana, który walcząc głównie przy pomocy pistoletów maszynowych, znakomicie sprawdza się w starciach na krótki dystans. Jego kompletnym przeciwieństwem jest Sniper, który zajmuje się zdejmowaniem oponentów z dalszej odległości. Pomiędzy nimi znajduje się Rifle Man, wyposażony w broń szturmową dobrze opancerzony żołnierz średniego zasięgu, którego atutem są również granaty trzymane za pazuchą. Na polu bitwy możemy w dowolnym momencie przełączać się między tymi specjalizacjami, przy czym zmiana następuje po respawnie. To bardzo ciekawie rozwiązanie, dzięki któremu możemy w mig dostosować się do sytuacji panującej na polu bitwy. Różnorodność klasowa jest też niezwykle istotna w znaczeniu grupowym. Drużyna uzupełniająca się, ma w końcu o wiele większe szanse na sukces niż brygada samych Point Manów.
Akcja Alliance of Valiant Arms toczy się głównie na obszarach zurbanizowanych lub w budynkach i generalnie chodzi o konflikt między Unią Europejską, a Federacją Neo-Rosyjską (coś a la ZSRR). Wprawdzie nie ma to żadnego znaczenia dla rozgrywki, że w zależności od wybranej strony słyszymy okrzyki w innym języku. Zresztą żołnierze w A.V.A są bardzo rozgadani i zawsze krzyczą gdy coś się dzieje, co przy okazji może też ocalić nasze wirtualne życie.
Bawić możemy się na różnych zasadach i o takich klasycznych trybach jak walka drużynowa czy podkładanie bomb nie będę wspominał. Bardzo interesująco wygląda natomiast eskorta czołgu, którego musimy przetransportować przez całą mapę. Jedna drużyna stara się wówczas do tego nie dopuścić, wykorzystując rozmieszczoną w niektórych punktach broń przeciwpancerną, a druga broni pojazdu (można wejść do wieży i korzystać działka) i ewentualnie go naprawia, jeśli zajdzie taka konieczność. Pozytywnie odebrałem również opcję Convoy, w ramach której próbujemy zdobyć nieprzyjacielską walizeczkę i czmychnąć z nią do jednego z punktów ewakuacyjnych, co też wymaga pewnego zaangażowania. Trochę szkoda, że twórcy przygotowali tak mało map, bo zdarza się, że na niektóre tryby przyda raptem jedna, ale wydaje mi się, że wraz z kolejnymi uaktualnieniami będzie się to sukcesywnie zmieniało.
Wypada jeszcze wspomnieć o broni, którą możemy rozbudowywać w oparciu o poszczególne części. Dodając do ulubionej pukawki alternatywne celowniczki, lufy, lepsze uchwyty, wpływamy na jej wartość bojową, co na pewno daje szerokie spektrum możliwości. Pomysłowo rozwiązano problem dostępności broni, którą można nabyć dwojako. W tańszej opcji nasz oręż po prostu się zużywa kiedy z niego korzystamy, z kolei droższy wariant zobowiązuje nas do cyklicznych napraw (za wirtualne pieniądze). W tym drugim przypadku rynsztunek zostaje z nami jednak na stałe.
Bardzo żałuję, że nie mam miejsca opowiedzieć Wam o Alliance of Valiant Arms w większych szczegółach, wszak to nie recenzja, a bardziej opis mający Was zachęcić do wypróbowania gry. Ta nam pewno godna jest uwagi i skrywa w sobie jeszcze wiele istotnych elementów, jak: rozbudowany system wyzwań i odznaczeń, rolę lidera w drużynie, integrację np. z Facebookiem czy silnik Unreal Engine 3. Produkcja jest bardzo popularna, czego dowiedliście zresztą Wy sami, niejednokrotnie wspominając o niej w komentarzach. Dla maniaków sieciowych FPS-ów przejść obok A.V.A. i nie wyrobić sobie o tym tytule opinii, po prostu się nie godzi.
Shakes & Fidget - The Game
Shakes & Fidget - The Game to gra przeglądarkowa, jaką już dawno miałem na oku, choć z różnych przyczyn zawsze przekładałem jej oględziny. W sumie nawet dobrze się stało, gdyż w międzyczasie pokuszono się polską wersję programu, którego reklamy ostatnio dosłownie zalały nasz Internet.
Gra została oparta na całkiem popularnym, niemieckim komiksie sieciowym. Jego sympatyczni, tytułowi bohaterowie upodobali sobie parodiowanie World of Warcraft i innych tego rodzaju produkcji, co w pewnym momencie spotkało się nawet ze zdecydowaną reakcją firmy Blizzard. Shakes & Fidget - The Game w dużym stopniu nawiązuje do tych historyjek, co widać głównie po specyficznej oprawie graficznej.
Przygodę rozpoczynamy od stworzenia bohatera. Do wyboru jest osiem ras (np. człowiek, krasnolud, gnom, demon, elf) oraz trzy profesje - mag, wojownik, zwiadowca. Trzeba przyznać, że gra na tym etapie całkiem przyjemnie zaskakuje, bo naszego podopiecznego możemy określić naprawdę z niezwykłą dbałością o szczegóły. Chodzi tu rzecz jasna o wygląd, który sprawia, że wykreowany heros jest jedyny w swoim rodzaju. Sami zresztą zerknijcie na mordkę wirtualnego Thorwaliana, czyż nie zachęca do gry?
Generalnie zasady zabawy są mało skomplikowane. Na ekranie po lewej stronie mamy zakładki, które pozwalają imać się kilku różnych czynności. W tawernie można zapytać o questa, w sklepie (dwa do wyboru) zrobić zakupy, na arenie powalczyć z innym śmiałkiem, a przy miejskiej bramie zatrudnić się do warty. Rozgrywka jak łatwo się domyślić, opiera się na gromadzeniu doświadczenia, złota oraz rozwijaniu statystyk naszego bohatera. Jeśli ktoś grał/gra w Gladiatusa albo Tanoth, w mig połapie się o co chodzi.
Realizacja zadań sprowadza się do wpatrywania się przez określony czas (kilka, kilkanaście minut, w zależności od poziomu) w obrazek reprezentujący odwiedzaną krainę oraz oczekiwania na finalną walkę. Gra więc idealnie nadaje się jako urozmaicenie naszej działalności na komputerze. Sam teraz kiedy pisze ten tekst, w tle mój krasnolud węszy w poszukiwaniu... czegoś tam. Opisy zadań są bowiem tak niedorzeczne, że maniacy RPG prawdopodobnie nie raz chwycą się za głowę czytając (lepiej tego nie robić) jakie nonsensowne wytyczne nam się stawia. Przykład pierwszy z brzegu - zleceniodawca pragnie zdobyć milion monet. Wysyła nas więc do krainy, ale sam nie wie co dalej. Zaraz potem dowiadujemy się, że nie dostaniemy nawet miedziaka, a zadanie mamy wykonać z klasą... Jedna wielka bzdura, która na dłuższą i tak nie przeszkadza, bo opis nie ma tu większego znaczenia, każde wyzwanie przebiega wedle przedstawionego powyżej schematu.
Dla bardziej zaawansowanych graczy przygotowano jeszcze lochy, do których wstęp po raz pierwszy możliwy jest po przekroczeniu 10 levelu. Labirynty wypełnione są unikatowymi przeciwnikami, bossami i oczywiście specjalnymi przedmiotami. Te zresztą charakteryzują się bardzo ciekawymi nazwami, bowiem na głowę da się założyć np. stalowe wiadro nerwowości, jednocześnie trzymając w ręku drewniany puklerz potulności. Humorystyczne podejście Shakes & Fidget - The Game widać na każdym kroku, nie tylko w napisach, ale głównie w grafice. Karykaturalne postaci i barwne tła przyciągają wzrok i tak naprawdę to one decydują, że przy grze da się miło spędzić czas.
Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, to po jakimś czasie może ona jednak trochę nużyć. Powtarzalność czynności niestety w końcu daje o sobie znać, choć sytuację zdają się ratować gildie i wojny między nimi. Twórcy dla największych wielbicieli ich dzieła przygotowali system grzybków (dodatkowa waluta), za które już trzeba zapłacić prawdziwymi pieniędzmi. Na szczęście i bez nich gra oferuje pełnię swoich możliwości, tym bardziej, że czasem udaje się je zdobyć za friko.
DROD: Architects’ Edition
Dawno, dawno temu znana zapewne przez niektórych graczy firma Webfoot Technologies wydała grę pt. Deadly Rooms of Death, w skrócie DROD. W 2000 roku jej główny autor - Erik Hermansen uzyskał zgodę wciąż istniejącego na rynku dystrybutora, na opublikowanie gry na zasadzie open source. Na jej bazie powstało właśnie opisywane, darmowe Architects’ Edition.
DROD to gra logiczna, która według wielu graczy, jest najlepszym reprezentantem tego gatunku w historii. Polemizować z tym nie mam zamiaru, ale faktem jest, że dzieło wspomnianego twórcy potrafi pochłonąć nie tylko na wiele dni, ale nawet tygodni. Jest to bowiem pozycja niezwykle wymagająca, ale jednocześnie nie frustrująca i przez to zajmująca. Jeśli więc szukacie gry logicznej z prawdziwego zdarzenia, zdecydowanie polecam wypróbować właśnie tą.
Akcja programu toczy się w podziemiach pewnego zamku, które zostały podzielone na poziomy, a te z kolei na pokoje. W każdej pojedynczej lokacji najczęściej czeka na nas jakąś zagadka logiczna, a jej rozwiązanie jest warunkiem przejścia dalej. Jak widzicie po screenach eksploracja świata ma wiele wspólnego klasycznymi dungeonami, gdzie konfrontacja z hordami potworów jest na porządku dziennym. Zresztą i w tym przypadku jest ona istotą rozgrywki. W DROD walka ma jednak charakter umysłowy, a na dokładkę jeszcze turowy. Naszym bohaterem o imieniu Beethro możemy poruszać się w ośmiu kierunkach, przeczekać swój ruch w miejscu albo wykonać obrót mieczem (o 45 stopni). Brzmi to może trochę nudnawo, ale zapewniam, że gra potrafi być także dynamiczna, ale o tym polecam przekonać się już samemu.
Aby myśleć o dalszej ekspansji, pokoje trzeba więc oczyścić ze wszelkiego plugastwa używając do tego głowy, która na późniejszych etapach może się nieźle zagotować. Gdzieś czytałem, że ci co ukończyli DRODa, to prawdziwa elita i coś w tym musi być, gdyż niektóre zagadki naprawdę potrafią dać w kość. Oczywiście na początku jest dość prosto, niemniej poziom trudności systematycznie idzie w górę. Najpierw walczymy z bezdennie głupimi karaluchami, których głównym atutem jest przewaga liczebna, ale później dochodzą już bardziej wyrafinowani przeciwnicy jak królowe wspomnianych robali czy też całkiem cwane gobliny, starające się nas wymanewrować.
Wbrew pozorom nie chodzi jednak tylko o przewidywanie ruchów przeciwka i dostosowywanie do nich naszych. Mobilnym wrogom w lokacji towarzyszą bowiem różnego rodzaju przełączniki, bariery i tego typu ustrojstwa, które niesamowicie potrafią utrudnić życie. Miejscami można też trafić na magiczne napoje, które tworzą kopie rubasznego Beethro, bądź ograniczają widoczność oponentom. Trudno je jednak uznać za jakieś pomoce, gdyż same w sobie są częścią zagadek, wymagając od nas odpowiedniego użycia. W Deadly Rooms of Death każdy pokój z czasem staje się więc wyzwaniem, bo każdy element, a nawet sama jego budowa ma znaczenie. Chwile satysfakcji z rozwiązania wydawałoby się niemożliwych łamigłówek zapadają jednak na długo w pamięć, zwłaszcza w obliczu uporania się z całym poziomem (łącznie jest ich 25).
Przyznam szczerze, że nie za bardzo potrafiłem dostrzec w tej grze choćby jedną wadę. Mogłaby być nią grafika, która owszem jest słaba, tyle tylko, że mało który gracz sięgając po ten tytuł będzie się nią kierował. Warto także odnotować, że DROD doczekał się kilku oficjalnych kontynuacji. Te w przeciwieństwie do Architects’ Edition są już jednak płatne, co nie oznacza oczywiście, że niegodne uwagi.
Spectre
Oto kolejna pozycja doceniona na tegorocznym festiwalu gier niezależnych (IGF 2010), w kategorii projektów studenckich. Spectre to również jeszcze jeden tytuł z tego grona nie powielający utartych schematów, tylko starający się przykuć naszą uwagę innowacyjnym wykonaniem. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że to nie tyle gra, co duchowe przeżycie.
Głównym bohaterem produkcji jest Joseph Wheeler, doświadczony życiem staruszek wpatrujący się w padający śnieg. W pewnym momencie podchodzi do niego młoda kobieta, której nasz podopieczny zdradza historię swojego życia. To od nas jednak zależy jak będzie ono wyglądało, na jakich wydarzeniach skupi się bohater oraz co u kresu swej opowieści będzie dla niego najistotniejszym detalem.
Ogólnie rzecz biorąc Spectre przygotowane zostało w formie platformówki 2D. Świat gry podzielono na poszczególne okresy życia Josepha, począwszy od dzieciństwa, aż po jego podeszły wiek. W zależności od zakresu lat zmienia się także nasza postać. Będąc brzdącem poruszamy z werwą, natomiast eksplorując plansze, gdzie na karku mamy już te 70 lat, podpieramy się laską. Uniwersum wypełniono szeregiem wspomnień, których jest aż ponad 100. My do wyboru mamy tylko 9 na jedną grę, które zdefiniują życie Josepha Wheelera.
Brzmi to może trochę pokrętnie, ale taka sama jest ta gra - niepowtarzalna i oryginalna. Każde wspomnienie przedstawione zostało w formie minigry i od tego jak sobie w niej poradzimy, zależy jak dany wątek przedstawi bohater. Gierki polegają na dojściu do źródła światła wykorzystując podstawione platformy, unikając szkodliwych obiektów czy też przeskakując przez poruszające się przeszkody. Wyzwań nie ma w sumie dużo oraz nie są one zbyt skomplikowane, co nie oznacza też, że zawsze przyjdzie nam w nich zwyciężać.
Podczas tej swoistej retrospekcji, Joseph jest narratorem, niemniej samych wydarzeń jako takich nie oglądamy. Całość poznajemy za pośrednictwem tekstu (czytanego), przez co by w pełni odkryć co tak naprawdę staruszek ma do przekazania, wskazana jest bardzo dobra znajomość języka angielskiego. Radości, smutki, obawy i nadzieje głównego bohatera zostały przedstawione w niespotykanie emocjonalny sposób. Użyte sformułowania sięgają sfery metafizyki, co odkryją w zasadzie tylko ci, dla których gry mogą mieć jednak coś wspólnego ze sztuką.
To niesamowite, ale Spectre przewiduje aż pięćdziesiąt różnych zakończeń. Grę generalnie można skończyć w kilka minut, ale tylko po to, aby spróbować nieco innego rozwiązania. Raz poznajemy Josepha jako niespełnionego ojca, innym razem jako zakompleksionego szkraba, by za chwile przekonać się co może przeżywać człowiek w sile wieku wracający do rodzinnego domu. Niezwykłą atmosferę podkreślają tu użyte barwy, bardzo stonowane, wręcz melancholijne, tudzież fantastyczna oprawa dźwiękowa. Jeśli więc zainteresował Was ten opis, to grę polecam z czystym sumieniem.
Teeworlds
Teeworlds to niezwykle szybka gra do rozgrywek sieciowych, przypominająca na pierwszy rzut oka popularne Wormsy. Ze słynnymi robalami od Team 17 tutejsze stworki łączy jednak niewiele, a już na pewno nie skala dynamiki.
Akcja gry toczy się bowiem w czasie rzeczywistym i kontrolujemy w niej tylko jednego podopiecznego. Tym sposobem Teeworlds bardziej wypadałoby porównać do współczesnych FPS-ów, jako że rozgrywka sprowadza się do eksterminacji innych graczy (do 16), którzy podobnie jak my, znaleźli się w tej niezwykle urokliwej krainie. W akompaniamencie animowanych teł i kreskówkowego charakteru kulkowych postaci, toczy się więc zażarta walko o przetrwanie, przewidująca zbieranie porozrzucanej na mapie broni, serduszek czy osłon. Dokładnie tak jak w rasowej strzelance, tyle że w tym przypadku rywalizujemy w gustownym 2D.
Gra trzeba przyznać pod względem zawartości nie prezentuje się zbyt okazale. To dyspozycji mamy raptem pięć podstawowych i raczej mało oryginalnych broni (np. granatnik, drewniany młotek, laser działający na zasadzie raila). Ubogo prezentują się też podstawowe tryby rozgrywki, do których należy zaliczyć typowy Deathmatch, walkę na drużyny i ganianie za flagami. Z drugiej jednak strony niewielki asortyment i raptem trzy opcje rywalizacji nie przeszkadzają przecież dobrze się bawić. W ogóle odnoszę wrażenie, że Teeworlds to jeden z tych tytułów, który jeśli spodoba się na starcie, zyska sympatię gracza na bardzo długo. Grę wspierają zresztą różnego rodzaju fanowskie modyfikacje, oferujące nie tylko alternatywne mapy, skórki, ale także dodatkowe tryby gry (np. Instagib). Wystarczy tylko odhaczyć jedną opcję w programie.
Podczas gry udostępniono nam możliwość posługiwania się liną z hakiem (na wzór tej z Wormsów), dzięki której przyczepiamy się do powierzchni wykonując bardziej skomplikowane manewry, np. osiągając niedostępną z pozoru platformę. Oczywiście co niektórzy weterani Teeworlds tak bardzo się w tym wyspecjalizowali, że dosłownie fruwają po planszy, choć niewiele potrzeba by im dorównać. Sterowanie w grze jest intuicyjne i aby opanować tych kilka niezbędnych ruchów, wystarczy krótka praktyka.
Teeworlds to prosta, niezwykle żywiołowa i kolorowa gra akcji, która trzeba przyznać ma całkiem pokaźne grono fanów. Po cichu liczę, że za Waszą sprawą jeszcze się ono zwiększy. Takiej bezkrwawej masakry na ekranie monitora już dawno nie widziałem.