autor: Daniel Kazek
W co pograć za darmo - część 1
Witamy w nowym cyklu na łamach naszego serwisu, w którym prezentowane będą najciekawsze darmowe gry. W premierowym odcinku na warsztat wzięliśmy klona Wormsów (Hedgewars), grę muzyczną (Frets on Fire), sieciowego FPS-a (Warsow), przygodówkę w starym stylu (Out of Order) oraz nieskomplikowaną strzelankę (Theseus: Return of the Hero).
Witamy w nowym cyklu na łamach naszego serwisu, w którym prezentowane będą najciekawsze darmowe gry. W premierowym odcinku na warsztat wzięliśmy klona Wormsów (Hedgewars), grę muzyczną (Frets on Fire), sieciowego FPS-a (Warsow), przygodówkę w starym stylu (Out of Order) oraz nieskomplikowaną strzelankę (Theseus: Return of the Hero).
Nowe tytuły przybliżać będziemy regularnie co dwa tygodnie. Jeśli gracie w jakieś dobre, darmowe gry, nie wahajcie podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach. Na udane produkcje w naszym przeglądzie zawsze znajdzie się miejsce.
Hedgewars
Pierwszy odcinek nowego cyklu rozpoczynamy od gry miłej i sympatycznej (mordować będziemy później), którą w skrócie można określić jako open-source’owa podróbka popularnych Wormsów. Jak być może wiecie, nowa odsłona kultowej serii od Team 17 pojawi się wiosną tego roku, czyli czasu jest aż nadto, żeby sprawdzić w działaniu amatorski Hedgewars.
Jeśli ktoś grał w dwuwymiarowe Wormsy, to uruchamiając grę poczuje się jak w domu. Na każdym bowiem kroku widać, że jej twórcy nie zamierzali kryć źródeł swoich inspiracji i z prawdziwym zapałem sięgali po rozwiązania rodem z wojenek robali. Wyszło im to w sumie na dobre, bo gra potrafi bawić tak jak oryginał, o co chyba chodziło od samego początku. Jedyną właściwie różnicą jest rola wojowniczych podopiecznych, którą tym razem przejęły milutkie jeże, chowające jednak za plecami prawdziwy arsenał środków zagłady.
Gra nastawiona jest na rozgrywkę wieloosobową, choć swoich sił można też spróbować w starciu z komputerem, ewentualnie z kolegą lub koleżanką na jednym komputerze. Esencją Hedgewars mimo wszystko pozostaje multiplayer, kiedy to grupujemy się z innymi graczami w wirtualnych pokojach, by za chwile wskoczyć z nimi na arenę walki. Potyczki o dominację toczone są jednak w dość lekkiej atmosferze, co widać chociażby po dołączonym obrazku. Środowisko gry wprost emanuje kolorami, a nasi podwładni mimo iż dostają po głowie i śmierć zagląda im w sympatyczne oczka, zawsze potrafią odreagować jakimś kąśliwym komentarzem. Trochę tylko szkoda, że tak często się powtarzają, ale liczę, że wraz z późniejszymi wersjami programu to się zmieni.
Każda bitwa podzielona jest na tury, w trakcie których gracz ma określony limit czasu na wykonanie akcji. Może to być np. atak ale też i przemieszczenie się po polu gry za pomocą liny bądź innych przydatnych narzędzi. Ogólnie rzecz biorąc gra ma sporo w sobie ze strategii, jako że sukces w dużej mierze zależy tu nie tylko od celnego oka, ale także od planowania i dobrego rozeznania w terenie. Swoje trzy grosze często wtrąca jednak niezawodny łut szczęścia, dzięki czemu zabawa nabiera też wspaniałej nieprzewidywalności. O broniach nie chcę się zbytnio rozpisywać, bo jest to istna zbrojownia z przysłowiowym jajem. Konwencjonalną bazookę, strzelbę lub moździerz, wspierają ładunki arbuzowe, diabelskie bomby, czy też naloty dywanowe sprzymierzonych sił powietrznych. Wszystko znane, lubiane i do tego w ogromnych ilościach.
W grze brakuje mi za to gracji z jaką pod lat w produkcjach Team 17 poruszają się robale. Przy nich darmowe jeże wyglądają na bardzo spięte. Nieco do zarzucenia miałbym też animacji, czyli np. scenom eksplozji lub tlącego się ognia, które nawet w stareńkim Worms 2, prezentowały się wg mnie lepiej. Gra jednak cały czas jest rozwijana i nie wiem jak Wy, ale ja będę się przyglądał tym postępom.
Hedgewars dostępny jest w polskiej, kinowej wersji językowej (napisy).
Frets on Fire
Zmieniamy nieco asortyment i zabieramy się za grę, którą z czystym sumieniem można określić mianem darmowej alternatywy dla cyklu Guitar Hero, czy innych komercyjnych produkcji o muzycznym zacięciu. Program emuluje grę na gitarze wykorzystując do tego klawiaturę lub kontrolery, które akurat mamy na wyposażeniu (np. te z Guitar Hero).
Rozgrywka w Frets on Fire zasadniczo nie różni się od przyjętych norm i polega na jak dokładniejszym wciskaniu odpowiednich klawiszy w rytm granego mięcha. Niemniej dla prawdziwych nowicjuszy przygotowano krótki tutorial, w którym tajemniczy Jurgen Guntherswarchzhaffenstarssen wyjaśnia niezbędne podstawy, nie szczędząc przy okazji słów krytyki pod adresem gracza i pochwał pod swoim. Wirtualny rockman podpowiada m.in. też jak powinniśmy trzymać naszą biedną klawiaturę, tak by udawała ona gitarę, choć oczywiście trudno oczekiwać, że każdy zastosuje się do tych zaleceń. Kiedy pierwsze szlify będziemy mieli już za sobą, można przejść do właściwiej gry, która... bardzo szybko rozczarowuje.
Wszystko dlatego, że w FoF zagrać można raptem trzy piosenki niejakiego Tommiego Inkili. Liczba to stosunkowo niewielka, ale na szczęście nie trzeba ograniczać się do twórczości szerzej nieznanego fińskiego gitarzysty, tylko poszperać w Internecie. W sieci alternatywnych i nieoficjalnych dodajmy utworów można znaleźć bardzo dużo, a pośród nich największe hity rockowej oraz metalowej sceny. Dodatkowe kawałki można ewentualnie zaimportować też z innych podobnych gier, co jest kolejnym sposobem na poszerzenie swojej bazy.
Generalnie natywny Frets on Fire odpycha nie tylko znikomą liczbą oryginalnych piosenek, ale także wyglądem. I z tym problemem można sobie jednak poradzić instalując różnego typu nakładki stworzone przez fanów. Otwarta architektura programu sprawiła, że wybór jest naprawdę spory i de facto zależy on od potrzeb danego gracza. Bo mody to przecież nie tylko inny wygląd ale również nowe funkcje, jak w tym wypadku pełnoprawny multiplayer, czy komplet rozwiązań znanych z Guitar Hero. Najpopularniejszy z nich zwie się Alarian, który surowego Frets on Fire potrafi odmienić aż na pięć różnych sposobów (dostępne themsy na pewno Was zaskoczą).
Tak naprawdę aby opisać Frets on Fire potrzeba znacznie więcej miejsca, a tego za bardzo tu nie mamy. Wszyscy zainteresowani powinni odwiedzić największy polski serwis o grze, będący niezłą skarbnicą wiedzy na jej temat. Ze strony dowiadujemy się przykładowo o mistrzostwach Polski w FoF, które z pospolitego ruszenia na przestrzeni wielu miesięcy przekształciły się w zawody o zdecydowanie bardziej zorganizowanej formule. Jeśli lubicie takie gry, dzieło fińskiego Unreal Voodoo z pewnością przypadnie Wam do gustu. W zależności jednak od oczekiwań, trzeba tylko samemu popracować nad zawartością programu.
Warsow
Trzecia z kolei gra to reprezentant pierwszoosobowych strzelanin, dedykowana wyłącznie zabawie za pośrednictwem sieci. Warsow powstał na bazie zmodyfikowanej wersji silnika użytego przy produkcji Quake'a II, nazwanej Qfusion. I gdybyśmy mieli szukać podobieństw, to właśnie do słynnej serii id Software (ale też i cyklu Unreal) wypadałoby porównać tą grę.
Brzmiący dość swojsko Warsow stara się skupić uwagę graczy na nieco kreskówkowej oprawie oraz specyficznym sposobie poruszania się. Mianowicie ganiając po mapie, mamy za zadanie robić to jak najszybciej, co w domyśle ma utrudnić przeciwnikowi trafienie, czy też umożliwić pokonywanie przeszkód terenowych. Oczywiście teoria to jedno, a praktyka drugie, bowiem nie od razu da się nabyć umiejętności jakimi legitymują się weterani tytułu, którzy dosłownie fruwają po ścianach.
Mechanika tego rodzaju manewrów nie jednak zbyt skomplikowana i nauczyć sie podstawowych ruchów to doprawdy prosta sprawa. Prędkość rozwijamy stale podskakując, co w przypadku FPS-ów nie jest jakąś większą nowością. W Warsow istnieje jednak klawisz specjalny, dzięki któremu w biegu da się odbić od ściany (nie tracąc przy tym szybkości), wykonać w powietrzu dodatkowy sus, czy też natychmiastowy unik. Wprawdzie użyteczność tych kombinacji w dużej mierze zależy jeszcze od konstrukcji mapy, ale faktem jest, że swobodne poruszanie się po teatrze działań oraz docieranie do miejsc na pozór niedostępnych, jest tu sednem rozgrywki
Modele postaci oraz broni wyglądają jakby zostały żywcem wyciągnięte z jakiegoś filmu rysunkowego, posiadają nawet charakterystyczną czarną obwódkę. Wielka szkoda, że wybór avatarów jest niestety mocno ograniczony. Map jest za to od groma, choć naprawdę trzeba mieć dużo dobrej woli, aby uznać, że stoją one w parze z kreskówkową naturą modeli. Areny czasem emanują zadziwiającą surowością, zahaczając nawet o cyberpunkowe lub industrialne realia, przez co kontrast miejscami jest bardzo widoczny. To jednak taki osobliwy styl jaki wypracował sobie Warsow, za co w sumie należy mu się chyba plus.
Gra serwuje wiele trybów rozgrywki, z tradycyjnym Deathmatchem, Clan Areną, czy Dualem na czele. Oprócz tego ciekawie prezentuje się wyścig po specjalnie przygotowanych mapach, czyli tzw. Race. To co wówczas wyczyniają gracze, żeby pokonać niektóre przeszkody, najlepiej zdradzają filmiki ich samych, np. w serwisie Xfire. Mnie osobiście do gustu bardzo przypadł tryb nazwany GunGame, kiedy to z każdym kolejnym fragiem zyskujemy nową pukawkę do kolekcji. Można także wybrać się łowy w Headhunt, pobawić się w podkładanie bomb lub ganiać za flagami, możliwości naprawdę jest sporo.
Warsow to kompletnie bezkrwawa gra. Ginący przeciwnicy po prostu znikają, zostawiając po sobie różnokolorowe klocki (chyba, że to jelita w kilku pikselach). Tytuł mimo iż nie pierwszej młodości, nadal cieszy się sporą popularnością. Grać zawsze jest z kimś, choć wydaje się, że niektóre tryby rozgrywki nie przetrwały próby czasu.
Out of Order
Out of Order to przygodówka 2D wzorowana na klasykach gatunku pokroju Day of Tentacle czy serii Monkey Island. Mamy wiec interfejs „point and click”, kolorową grafikę ale przede wszystkim wszechobecny humor. Gra nie jest nowa, powstała kilka lat temu lecz mimo swojego wieku dalej potrafi urzec poziomem wykonania.
Typowe wprowadzenie z kultowym "meanwhile" w roli głównej przedstawia nam młodzieńca, którego w środku nocy budzi szalejąca burza. Za chwilę sytuacja tajemniczo się powtarza, ale tym razem bohater trafia do bardzo dziwacznego miejsca. Wydaje się, że nie jest w swoim domu, choć we własnym pokoju jak najbardziej. Zadaniem gracza jest oczywiście wyjaśnić całą tą dziwaczną sytuację. Wiąże się to z eksploracją około trzydziestu, barwnych lokacji, odnajdywaniem i używaniem przedmiotów oraz rozmawianiem z napotkanymi postaciami. Wszystko z charakterystycznym dla tego rodzaju przygodówek przymrużeniem oka. Wystarczy zresztą zerknąć na głównego bohatera, który drałuje po nieznanym mu miejscu w szlafroku i misiowych kapciach, by przekonać się w jakim kierunku poszli autorzy.
W grze przeszkadzać może właściwie tylko na brak możliwości natychmiastowego przeskoczenia do sąsiedniej planszy. Za każdym razem całą drogę trzeba przejść. Jeśli jednak na to pozwolimy, to takie nużące z początku rozwiązanie z czasem wprowadza do gry niesamowity spokój, przez co jeszcze bardziej związujemy się z wyimaginowanym światem. Pomaga w tym także zajmująca historia oraz towarzyszące jej zagadki, jednym razem instynktowne, innym potrafiące dać nieźle w kość. Wprawdzie z ich logicznością różnie to bywa, ale grunt, że nie wymagają od gracza niewiadomo jakich skojarzeń.
Osobna notka należy się oprawie dźwiękowej, która w mojej skromnej ocenie jest po prostu genialna. W każdej niemal lokacji w tle przygrywa nam inna muzyczka, a skomponowane kawałki świetnie oddają groteskowy charakter Out of Order. Aż żal ściska serce, że spotykane postaci przemawiają do nas jedynie tekstem, no ale akurat tego można było się spodziewać.
Out of Order to bez wątpienia gra warta polecenia, mimo iż graficznie już trochę przestarzała. Jeśli jednak zjadacie na śniadanie podobne przygodówki, a współczesne produkcje pokroju A Vampyre Story, czy Ceville już dawno macie za sobą, to dzieło amatorskiego Hungry Software z pewnością Was nie zawiedzie.
Theseus: Return of the Hero
Na sam koniec został Theseus: Return of the Hero, gra, którą jak mniemam zdecydowana większość graczy kompletnie nie kojarzy. A pamiętacie może prostą strzelankę Alien Shooter, w naszym kraju dostępną np. w Złotej Edycji razem z częścią drugą? Theseus to kontynuacja jedynki, choć bardziej należałoby tu mówić o spin-offie - inny bohater, inna historia, tylko uniwersum to samo.
Za grę odpowiada rosyjskie studio Sigma Team, znane głównie z niskobudżetowych produkcji zorientowanych na totalną sieczkę wszystkiego w zasięgu wzroku. Generalnie trup w grach tego develorera ściele się gęsto, a Theseus: Return of the Hero jest tego znakomitym przykładem. Zabawa ogranicza się do biegania po planszy z giwerą w dłoni i eliminowania kolejnych hord obcych. Fabuła ma tu drugorzędne znaczenie, choć oczywiście występuje.
Cechą charakterystyczną gier spod znaku Sigma jest również ich słaba oprawa graficzna, szczególnie tych pierwszych. Dotyczy to oczywiście także Theseusa, którego pod względem wizualnym mogłyby przegonić nawet niektóre gry z połowy lat dziewięćdziesiątych. Do tego dochodzi tragiczny główny bohater, bo Tezeusz z menu głównego przypomina raczej mutanta, natomiast w samej grze sprawia wrażenie jakby pod pachy ktoś mu zamontował wsporniki. Jedynie na czym można zawiesić oko to dziesiątki, jeśli nie setki rozczłonkowanych ciał potworów, hektolitry rozlanej krwi oraz morze wystrzelonych pocisków. Tak właśnie prezentuje się środowisko gry po każdym, bliższym kontakcie z wrogiem.
W porównaniu z poprzednikiem, w darmowej kontynuacji w końcu opuszczamy, ciasne, podziemne kompleksy i wychodzimy na powierzchnie by toczyć brutalne starcia w lasach, na farmie, czy w miasteczku. Zrezygnowano niemal całkowicie z arsenału dostępnego w Alien Shooterze, wyposażając naszego herosa tym razem w sześć pukawek (było 9). Mimo tych zmian, gra w mojej ocenie nieco straciła ze swojego uroku, choć zdaje sobie sprawę, że to już podlega indywidualnej ocenie.
Theseus: Return of the Hero kiedyś był produktem komercyjnym, pojawił się nawet w ładnym pudełku u naszych zachodnich sąsiadów, ale bardzo szybko przeszedł na stronę freeware. Dobrze się stało, bo jeśli szukanie jakiejś odmóżdżającej, darmowej strzelanki w starym stylu, to wypróbujcie tę. Pod warunkiem oczywiście, że jesteście w stanie przełknąć gorzką pigułkę z napisem "grafika".