Din Djarin nie jest Aragornem Gwiezdnych wojen? Jon Favreau wyjaśnia zamysł
Jon Favreau odpowiedział na komentarze fanów, którzy mogli być niezadowoleni z historii przedstawionej w trzecim sezonie Mandalorianina. Jego zdaniem widzowie mieli błędne oczekiwania co do bohatera.
Trzecia seria Mandalorianina poszła w dość niespodziewanym kierunku. Din Djarin oraz Grogu zeszli na dalszy plan i dotychczasowy główny bohater minął się z czymś, co w oczach widzów mogło stanowić jego przeznaczenie. Przywódczynią wojowniczej rasy została Bo-Katan, a nie postać grana przez Pedro Pascala.
Na Disney+ pojawił się nowy sezon programu Disney za kulisami / Gwiezdne wojny: The Mandalorian i w nim Jon Favreau wypowiedział się na wspomniany temat. Według twórcy decyzja fabularna nie spełniła oczekiwań tych fanów, którzy zakładali, że opowieść podąży oczywistą ścieżką.
Myślę, że ludzie czekali na Mando. Miał miecz i powinien zasiąść na tronie, z wędrownego łowcy nagród zmienić się w kogoś pokroju Aragorna. Wydawało się, że to kuszący pomysł, ale gdy weźmie się pod uwagę wskazówki, można dojść do naszych wniosków i pójść naszym tropem. Widać, że gdy pierwszy raz używa Mrocznego Miecza, jest on dla niego za ciężki. To samo mówi Zbrojmistrzyni.
Jon Favreau przypomniał, że gdy Din Djarin został uwięziony, to na chwilę Bo-Katan miała możliwość korzystania z Mrocznego Miecza. Posługiwanie się tą bronią nie stanowiło dla niej żadnego problemu, nic jej nie ciążyło. Jednocześnie była gotowa oddać to, czego tak bardzo pragnęła, Djarinowi.
Din Djarin nie chciał być przywódcą i taka rola go uwierała, co uzmysławia jego relacja z Mrocznym Mieczem. Natomiast Bo-Katan ciągle aspirowała do tej funkcji, starała się sprostać oczekiwaniom, jakie mogą się pojawiać wobec osoby chcącej kierować całym ludem. Jaką przyszłość preferował Din Djarin, pokazały finałowe sceny trzeciego sezonu Mandalorianina.
Ten materiał nie jest artykułem sponsorowanym. Jego treść jest autorska i powstała bez wpływów z zewnątrz. Część odnośników w materiale to linki afiliacyjne. Klikając w nie, nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji. Dziękujemy!