Ta gra zachwiała posadami sieciowych FPS-ów. Kultowy Unreal Tournament, którego bał się nawet Quake, ma już 25 lat
Unreal Tournament to gra doskonale znana każdemu miłośnikowi FPS-ów wychowanemu na tuzach gatunku z lat 90. XX wieku. Oto dlaczego nawet po 25 latach od premiery dzieło Epic Games i Digital Extremes cieszy się estymą.
Pod koniec lat 90. segmentem pierwszoosobowych strzelanek rządziła ekipa id Software. Niemniej w 1998 roku zadebiutowała gra Unreal, której wygląd, a później również sukces, mogły przyprawić o ból głowy członków zespołu Johna Carmacka, przyzwyczajonych do swojej niezachwianej dotąd pozycji liderów.
Choć słabością dzieła firmy Epic Games był kulejący na wielu płaszczyznach tryb multiplayer, po 1,5 roku zadebiutowała produkcja, której zadaniem było zmazanie plamy, jaką na poletku wieloosobowej rozgrywki dał pierwowzór, a jednocześnie utarcie nosa debiutującemu niedługo później Quake III: Arena. Unreal Tournament, bo o tej grze mowa, trafił na sklepowe półki dokładnie 25 lat temu. Przypomnijmy sobie, co miała do zaoferowania produkcja, która wyniosła firmy Epic Games i Digital Extremes na wyżyny.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Multiplayer dla samotników
Nie ulega wątpliwości, że Unreal Tournament był projektem stworzonym z myślą o multiplayerowej rozgrywce w sieci lokalnej lub przez Internet. Niemniej gracze preferujący zabawę w pojedynkę również mogli znaleźć tu coś dla siebie. Autorzy nie pokusili się jednak o stworzenie pełnoprawnej kampanii fabularnej, z podziałem na misje i czekającymi na wykonanie zadaniami popychającymi opowieść do przodu.
Zamiast tego stawaliśmy przed koniecznością rozegrania szeregu meczów z botami. Na przestrzeni kolejnych starć przeskakiwaliśmy z mapy do mapy i przechodziliśmy do kolejnych trybów, a zwieńczeniem naszych wysiłków był pojedynek z potężnym Xanem Kriegorem. Wszystko to spinała prosta fabuła o rozgrywanym w przyszłości, krwawym turnieju, którego uczestnicy rywalizowali ze sobą o tytuł Wielkiego Mistrza. Jak nietrudno się domyślić, naszym głównym celem było zostanie tym ostatnim.
Choć gracze, którzy zjedli zęby na wieloosobowych rozgrywkach, w najlepszym wypadku uważali tryb single player w Unreal Tournament za swoisty trening, a w najgorszym – całkowicie go ignorowali, nie brakowało osób, które właśnie za sprawą tutejszego „singla” pokochały dzieło Digital Extremes i Epic Games. Tak wyglądało to u niżej podpisanego i jego kolegów (a więc graczy w najlepszym wypadku wyposażonych w modemy, którzy o stałym łączu internetowym mogli wówczas jedynie pomarzyć); tak było w przypadku wielu innych osób, o czym można się przekonać, chociażby zaglądając do sekcji komentarzy pod naszym wpisem encyklopedycznym.
Double Kill, Multi Kill, Ultra Kill, Monster Kill!!!
Unreal Tournament dwoił się i troił, by gracze nie mogli narzekać na nudę. Produkcja oddawała nam do dyspozycji szereg różnorodnych trybów, na czele z Deathmatchem i Team Deathmatchem, czyli wariantami rozgrywki, w których wygrywała osoba (lub drużyna) pod koniec meczu mająca na liczniku najwięcej fragów (zabójstw). Poza tym na sprawdzenie czekał tu moduł Domination, gdzie podzieleni na drużyny gracze walczyli o kontrolę nad poszczególnymi obszarami, a także tryb Capture the Flag, w którym dwa zespoły starały się wykraść flagę z bazy wroga i dotrzeć z nią do swojej własnej siedziby. Listę wariantów rozgrywki zamykały Assault, gdzie jedna drużyna wykonywała zadania (najczęściej polegające na niszczeniu obiektów), a drugi zespół musiał za wszelką cenę jej to uniemożliwić, oraz Last Man Standing, w którym celem było nie tyle zabijanie przeciwników, ile unikanie zgonów.
Osobna wzmianka należy się lokacjom, w których toczyła się rozgrywka, bowiem te były tak różnorodne, jak tylko było to możliwe. Na liście aren można było znaleźć między innymi statek kosmiczny, fort, gotycką katedrę, ulicę miasta, a także bardziej wymyślne miejsca, na czele z jadącym pociągiem, asteroidami swobodnie unoszącymi się w przestrzeni kosmicznej czy... wielkim galeonem. Poruszaliśmy się po nich na piechotę (to jeszcze nie ten czas, gdy na „nierealnych” polach bitew można było zobaczyć pojazdy), a przemieszczanie się z punktu A do punktu B uatrakcyjniały (i usprawniały) między innymi wyrzutnie potrafiące szybko przenieść nas na drugi koniec mapy.
Ręka, noga, mózg na ścianie
O tym, jak dobrze radziliśmy sobie na polu walki, informowały nas nie tylko zdobywane przez nas punkty, ale też okrzyki komentatora. Oprócz przytoczonych we wcześniejszym śródtytule, świadczących o tym, jak wiele fragów w krótkim odstępie czasu zdobyliśmy, można było usłyszeć również między innymi donośne „Killing Spree!”, „Rampage!”, „Dominating!”, „Godlike!”, które wybrzmiewały po zaliczeniu określonej liczby fragów na jednym „życiu”.
A skoro o „fragowaniu” mowa – nadeszła pora, by pochylić się nad arsenałem, który autorzy oddawali nam do dyspozycji. Choć zabawę rozpoczynaliśmy skromnie, bo z pojedynczym pistoletem ochrzczonym mianem Enforcer, szybko zdobywaliśmy inne, potężniejsze narzędzia mordu. Mowa między innymi o karabinach (maszynowym, snajperskim, energetycznym), wyrzutni rykoszetujących ostrzy (Ripperze) i wyrzutni rakiet czy choćby o działku odłamkowym (Flak Cannon). Swoistą wisienką na torcie był Redeemer, który wypuszczał miniaturową atomówkę, siejąc dookoła używającego go gracza prawdziwy chaos.
Każda giwera posiadała alternatywny tryb strzału; w większości przypadków sprawiał on, że broń zadawała większe obrażenia kosztem szybciej zużywającej się amunicji. Dodatkowo na polu walki znajdowaliśmy power-upy w postaci pakietów zdrowia, pancerzy (zwiększających odporność na obrażenia) i innych wzmacniaczy. Zabawę urozmaicały również „mutatory”, czyli specjalne modyfikacje rozgrywki. Przykładowo, „InstaGib” sprawiał, że wszyscy gracze trafiali na mapę z taką samą bronią (Shock Rifle), zabijającą pojedynczym strzałem.
Piękna młócka
Niezależnie od tego, czy bawiliśmy się w pojedynkę, czy też konkurowaliśmy z innymi graczami, rozgrywka w Unreal Tournament była niebywale dynamiczna. Jako pokaz możliwości technologii Unreal Engine, opisywany tytuł prezentował się jak na swoje czasy iście doskonale, ciesząc oko szczegółowymi teksturami, świetną grą świateł i cieni czy płynnymi animacjami. Gra była przy tym groteskowo brutalna – częstym efektem eksplozji była tu zmiana przeciwnika w kilka luźnych kawałków mięsa... co z dzisiejszej perspektywy wygląda dość komicznie. Odpowiedniego tempa nadawała zabawie klimatyczna muzyka zagrzewająca do walki. Niemniej w dniu premiery UT mógł wystraszyć niektóre osoby za sprawą dość wysokich wymagań sprzętowych.
Unreal Tournament zadebiutował na komputerach osobistych w listopadzie 1999 roku, przy akompaniamencie bardzo wysokich ocen od branżowych mediów. Dość powiedzieć, że średnia tych ostatnich wynosiła według serwisu Metacritic aż 92/100. Produkcja sprzedawała się jak ciepłe bułeczki; w listopadzie 2001 roku Cliff Bleszinski przekonywał na łamach magazynu Maximum PC, że znalazła ona ponad 2 miliony nabywców, co jego zdaniem w dużej mierze było zasługą wsparcia społeczności.
Co było potem?
Unreal Tournament trafił również na PlayStation 2 (2000) i konsolę Sega Dreamcast (2001). W 2002 roku gra doczekała się następcy w postaci Unreal Tournament 2003, w którego ślady w 2004 roku poszedł Unreal Tournament 2004. Z czasem pojawiły się spin-offy tej podserii, czyli stworzone z myślą o pierwszym Xboksie gry Unreal Championship (2002) oraz Unreal Championship 2: The Liandri Conflict (2005). W 2007 roku zadebiutował Unreal Tournament III, który najpierw trafił na komputery osobiste, a później również na PlayStation 3 oraz Xboksa 360.
Niestety na przestrzeni lat seria powoli traciła swój dawny blask i wpływ na branżę, czego punktem kulminacyjnym było wstrzymanie w 2018 roku prac nad kolejną pozycją z tego cyklu, zatytułowaną po prostu Unreal Tournament. Produkcja, która powstawała od 2014 roku, ostatecznie musiała ustąpić miejsca innemu priorytetowi Epic Games, na który w międzyczasie wyrosła gra Fortnite.
Jak dzisiaj zagrać w Unreal Tournament?
Niestety w chwili pisania tych słów Unreal Tournament nie jest dostępny ani w Epic Games Store, ani na platformie GOG.com, ani tym bardziej na Steamie.
Pudełkowa wersja na komputery osobiste to wydatek rzędu 140-150 zł. Taniej, bo za około 70 zł, można kupić wersję na PlayStation 2.
Warto odnotować, że Unreal Tournament wciąż może pochwalić się gronem oddanych fanów, którzy utrzymują go przy życiu. Dzięki temu nawet pomimo tego, iż jego oficjalne serwery zostały wyłączone, nietrudno o znalezienie w nim towarzyszy do wspólnej rozgrywki przez Internet.
Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Teksty wchodzące w jego skład znajdziecie w tych miejscach. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- STALKER nie był pierwszym FPS-em GSC Game World. Codename: Outbreak wprowadzało powiew świeżości do gatunku strzelanek
- Arcanum miało swoje problemy, ale to wciąż wybitne steampunkowe cRPG
- Disciples 2 było najgroźniejszym konkurentem Heroes 3. Mroczniejszym, surowszym i niemal równie grywalnym
- Mroczna jatka na Dzikim Zachodzie. W Darkwatch jako Jericho Cross polowaliśmy na wampiry, nie godząc się na żadne kompromisy
- To miał być klon GTA, a wyszła szalona strzelanina w klimatach latynoskich. Total Overdose znalazło pomysł na siebie