autor: Remigiusz Maciaszek
Steam w stanie wojny
Czyżby wreszcie rozpoczęła się wojna, w której z jednej strony znajdzie się dystrybucja elektroniczna, a po drugiej firmy sprzedajace pudełka z grami? Wiele na to wskazuje i bez wątpienia nie jest to coś niespodziewanego.
Czyżby wreszcie rozpoczęła się wojna, w której z jednej strony znajdzie się dystrybucja elektroniczna, a po drugiej firmy sprzedające pudełka z grami? Wiele na to wskazuje i bez wątpienia nie jest to coś niespodziewanego. Dystrybucja elektroniczna, a zwłaszcza Steam stanowią spore zagrożenie dla wydań sklepowych, a tam gdzie w rachubę wchodzą tak ogromne pieniądze, prędzej czy później musi dojść do starcia.
Zarzewiem konfliktu są w zasadzie dwa źródła, o czym donosi m.in. brytyjski serwis MCV. Po pierwsze firmy zajmujące się sprzedażą pudełek, które nie bez powodu widzą w Steamie ogromne zagrożenie. Drugim źródłem są natomiast sami wydawcy, a przynajmniej ci, którzy też planują wprowadzenie platform do dystrybucji własnych tytułów. W tym pierwszym przypadku dwie duże firmy, chociaż w tej chwili nie wymienia się jeszcze o jakie konkretnie chodzi, zamierzają wycofać się ze sprzedaży gier, które posiadają integrację z systemem Steam, czyli wspierają pakiet Steamworks (zabezpieczenia anty-pirackie, anty-cheaterskie, save'y przechowywane na serwerach typu Cloud etc). Ponadto planują też wywierać nacisk na wydawców, by nie publikowali gier w takiej formie.
Trzeba przyznać, że wycofanie się ze sprzedaży pewnych gier, na znak protestu, to bardzo mocne, ale i ryzykowne posunięcie. Nagle może się bowiem okazać, że gracze którzy nie mają w tradycyjnym sklepie dostępu do niektórych gier, skierują swoje kroki do dystrybutorów elektronicznych. Taki bojkot, może się zatem okazać strzałem sprzedawców w swoją własną stopę. Być może takie deklaracje, to jedynie blef, ale z drugiej strony może to być ostatnia szansa na odzyskanie kontroli nad rynkiem gier, która nagle zaczęła się gwałtownie kierować w stronę dystrybucji elektronicznej. Natomiast w przypadku indywidualnej dystrybucji samych wydawców, zagrożenie konfliktem nie jest aż tak wielkie, ostatecznie cześć wydawców (Electronic Arts, Ubisoft) godzi się na równoległą publikację gier w swoim jak i w innych serwisach.
Trzeba przyznać, że Valve ze swoim pomysłem na dystrybucję elektroniczną, odnosi coraz większe sukcesy. Steam był pierwszą taką usługą na rynku, a kiedy się pojawił nikt nie wróżył mu tak fenomenalnego sukcesu. Pisaliśmy w październiku o tym, że ta platforma ma już 30 milionów aktywnych użytkowników, a ich liczba jest obecnie o 178% większa niż w roku ubiegłym. Oznacza to także, że Valve kontroluje 80% całego rynku dystrybucji elektronicznej, co w praktyce jest prawie całkowitą dominacją.
Nic więc dziwnego, że znalazły się firmy, które czują się całą sytuacją zagrożone. Pojawiają się wręcz teorie, że taki poziom kontroli sprzedaży stanowi zagrożenie dla rynku, a Valve, jeśli nie zostanie powstrzymane, może wkrótce zacząć dyktować swoje warunki, które mogą być trudne do przyjęcia przez graczy. Taką teorię głosi przynajmniej David Perry (CEO Gaikai), chociaż będąc szefem konkurencyjnej do Steam usługi, trudno go raczej podejrzewać o bezinteresowną opinię. W obliczu tak „niebezpiecznej’ sytuacji wielu kluczowych wydawców, zechce być może przemyśleć wspieranie pakietu Steamworks w swoich produktach.
Brzmi groźnie prawda? Problem jednak polega na tym, że tworzy się teorie spiskowe, a tymczasem zagrożenie leży po zupełnie innej stronie. Zastanawialiście się kiedyś dlaczego w dystrybucji elektronicznej ceny gier są takie same jak w przypadku wersji pudełkowych? Przecież koszty produkcji są w tym przypadku praktycznie zerowe. Otóż takie ceny wymuszają wydawcy, którzy w chwili obecnej, prawdopodobnie na podstawie długoterminowych umów, muszą wspierać odpowiedni poziom sprzedaży wersji sklepowych. Pewnie zwróciliście również uwagę na często rozbieżne daty premier elektronicznej dystrybucji w Europie i Ameryce. Wytłumaczeniem jest tutaj również ochrona rynku fizycznych kopii, które z logistycznych powodów trafiają do sklepów na różnych kontynentach w innych terminach.
W chwili obecnej zatem, wszyscy gracze wybierający wersje elektroniczne gier, skazani są na kaprysy rynku wersji pudełkowych, które zupełnie nie powinny ich dotyczyć. Nie jest to zdrowa sytuacja, szczególnie w obliczu otwartości i dostępności jaką gwarantuje współczesny internet.
Z jednej strony brak konkurencji na dowolnym rynku stanowi powody do zmartwienia, nie dajmy się jednak oszukać, że chodzi tutaj o interes graczy. Wojna która nieuchronnie się zbliża, będzie się toczyć o duże pieniądze, a interes graczy będzie ostatnią rzeczą braną tutaj pod uwagę.
Problem dotyczy oczywiście nie tylko Steama. Każda z platform elektronicznej dystrybucji ma te same kłopoty. Gdyby takie firmy chciały sprzedawać gry taniej, a chcą, czego dowodem jest cała masa przeróżnych promocji i wyprzedaży, to i tak zostaną ograniczone przez wydawców. Jedyne na co w tej chwili mogą sobie pozwolić, to małe zniżki przy zakupach przedpremierowych, które z reguły ograniczają się do 10%, oraz masowe wyprzedaże tanich, ale starszych pozycji.
W całej sytuacji należy pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Otóż nie tylko wydawcy, ale i sprzedawcy retailowi zaczynają myśleć o swoich własnych platformach dystrybucji elektronicznej. W ten sposób walka ze Steamem zaczyna nabierać znacznie większego sensu. Wyraźnie widać, że nie dotyczy ona stabilizacji na rynku, tylko wzmocnieniu swojej własnej pozycji. Valve, który do tej pory był idealnym partnerem wydawców, w obliczu ostatnich sukcesów, staje się nagle dużym zagrożeniem sprzedawców, odbierając im praktycznie możliwość uruchomienia usług podobnego typu.
Pytanie tylko, czy walka ze Steamem nie jest z góry skazana na porażkę. Nie sądzę, żeby gracze cieszyli się z faktu, ze każdą grę będą musieli kupować za pośrednictwem odrębnej usługi. Posiadanie wszystkich tytułów w jednym miejscu, ma niewątpliwie sporą zaletę. Może się zatem nagle okazać, że wydawca, który zdecyduje się pominąć Steam w sprzedaży swojej gry, poniesie z tego tytułu więcej strat niż korzyści. Wśród tych 30 milionów użytkowników znajdą się pewnie tacy, którzy zrezygnują z jakiegoś tytułu tylko po to, by nie zakładać kolejnego konta, na kolejnym serwisie.
W tej sytuacji optymalne rozwiązanie jest chyba tylko jedno. Udostępnić każdemu z elektronicznych sklepów wszystkie tytuły i niech ceny i jakość usług decyduje o tym, którą platformę wybiorą gracze. Rynek elektroniczny nie musi się wcale różnić od zwyczajnego rynku, na którym każdy może sobie swobodnie wybrać z jakiego sklepu chce skorzystać. Tak pięknie, to jednak chyba nie będzie. Miejmy jedynie nadzieję, że te wszystkie polityczno - finansowe przepychanki nie odbiją się na graczach. Chociaż wątpię, tak to z reguły wszystko działa, że konsekwencje przepychanek na górze, najmocniej odczuwają ci na dole. W tym przypadku na dole jesteśmy my, gracze.