autor: Patryk Kubiak
Ridley Scott wini millenialsów za porażkę finansową The Last Duel
Ostatni pojedynek trafił do kin już jakiś czas temu i okazał się spektakularną klapą, jeśli chodzi o zyski, jakie przyniósł twórcom. Teraz do sprawy postanowił odnieść się Ridley Scott, reżyser filmu.
- Ostatni pojedynek okazał się porażką finansową, przynosząc twórcom 27 mln dolarów zarobku na całym świecie przy stumilionowym budżecie;
- Ridley Scott wypowiedział się na ten temat w ostatnim wywiadzie;
- reżyser filmu uznał, że winę za całą sytuację ponoszą millenialsi, którzy zostali „wychowani na tych pieprzonych telefonach komórkowych i nie chcą chłonąć niczego, co nie jest dostępne przez komórkę”;
- odbiór dzieła wśród tych, którzy je widzieli, przeczy jednak słowom Scotta – przeważają bowiem pozytywne opinie;
- wydaje się, że winę ponosi niewłaściwa kampania promocyjna The Last Duel, a twórca m.in. Łowcy androidów zwyczajnie nie chce psuć relacji z wytwórnią, czyli Disneyem.
Ridley Scott wielkim reżyserem jest, a jego kariera zawodowa oraz sama sylwetka mogą być tematem długich debat. Zwłaszcza że twórca Gladiatora nie zwykł gryźć się w język. Nie omieszkał więc skorzystać z okazji i przy okazji wywiadu w podcaście WTF Marca Marona skomentował klapę Ostatniego pojedynku, swojego najnowszego dzieła, które trafiło do kin w październiku bieżącego roku. Film zarobił 27 mln dolarów, podczas gdy kosztował 100.
Jak się okazuje, Scott znalazł już winnych. Czy jest to wytwórnia Disney, która za mało przyłożyła się do promocji obrazu? A może aktorzy, którzy nie stanęli na wysokości zadania? Sam scenariusz, źle nakreślony przez twórców? Cytując klasyka polskiego Internetu: otóż nie.
Disney wykonał fantastyczną robotę promocyjną – zaczął wywód Ridley Scott. – Szefowie pokochali ten film, choć martwiłem się, że to nie do końca obraz dla nich. […] Myślę, że to się sprowadza – to wszystko, co mamy dzisiaj – do publiczności wychowanej na tych pieprzonych telefonach komórkowych. Millenialsi nie chcą chłonąć niczego, o ile nie jest to dostępne przez komórkę.
Mimo że nieco racji takiemu punktowi widzenia nie da się odmówić – w końcu kina cieszą się coraz mniejszą popularnością wśród młodszych odbiorców – to jednak spłycanie problemu z ostatnim tworem reżysera do tego stopnia wydaje się sporym nadużyciem. W dalszej części podcastu Scott rozwinął nieco swoją myśl, choć trudno zrozumieć, o co do końca chodziło.
To ogólny zarys, ale myślę, że mamy obecnie problem z Facebookiem. Sądzę, że to błędne ukierunkowanie [millenialsów – dop. red.], które miało swój początek, gdy nadano niewłaściwy rodzaj pewności siebie najnowszemu pokoleniu. […]
Wszyscy myśleliśmy, że to wspaniały scenariusz. I zrealizowaliśmy go. Ale nie możesz wygrywać cały czas. Nigdy nie żałowałem żadnego filmu, który kiedykolwiek zrobiłem. Nigdy. Nauczyłem się bardzo wcześnie, by być swoim własnym krytykiem. Jedyną rzeczą, na temat której naprawdę powinieneś mieć opinię, jest to, co właśnie zrobiłeś. I iść dalej. Upewnić się, że jesteś szczęśliwy. Nie oglądać się za siebie. To cały ja.
Można odnieść wrażenie, że rozpamiętywaniem ostatniego filmu przez pryzmat „złej” widowni we wcześniejszej części rozmowy z Maronem Scott sam przeczy temu, jak opisał siebie później. Zwłaszcza że The Last Duel został przez odbiorców przyjęty bardzo ciepło, czego dowodem są dobre noty od użytkowników w serwisach, takich jak Metacritic (ocena 7,1/10) czy Rotten Tomatoes (81% pozytywnych opinii wśród ponad tysiąca zweryfikowanych oceniających). Może więc warto się zastanowić, czy winna nie jest rzeczywiście niewłaściwa kampania promocyjna. Tym bardziej, że za parę dni do kin trafi kolejny film Scotta – House of Gucci.