Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość gry 29 grudnia 2023, 20:00

The Devil Inside miało na siebie niecodzienny pomysł. Przypominamy „Resident Evil w telewizyjnym wydaniu”

Gra The Devil Inside była survival horrorem, który z walki o przetrwanie w miejscu opanowanym przez żywe trupy próbował uczynić telewizyjne show. Przypomnijmy sobie, jak prezentował się ów niecodzienny mariaż.

Źródło fot. GameSquad / TalonSoft
i

W 2000 roku seria Resident Evil na dobre rozgościła się w branży gier wideo, a nawet zdążyła już zapisać się złotymi zgłoskami na kartach jej historii. Nic dziwnego, że śladem Capcomu próbowali pójść inni deweloperzy, ale skutki tego były... różne. Gra The Devil Inside, czyli produkcja studia GameSquad, która trafiła do sprzedaży w 2000 roku, miała na siebie niecodzienny pomysł – próbowała ożenić fabułę i mechanikę rodem z survival horroru z estetyką... szalonego reality show.

Czy to Chris? Czy to Leon? Nie! To Dave (albo Deva)!

Głównym bohaterem The Devil Inside był Dave Cooper – były policjant. Protagonistę poznawaliśmy w momencie, kiedy przekraczał bramy skąpanej w mroku posesji, gdzie miały miejsce zjawiska paranormalne, na czele z inwazją zombie oraz innych straszydeł. Brzmi niczym fabuła przeciętnego survival horroru? Co zatem powiecie na to, że „śledztwo” Dave’a było transmitowane na żywo w telewizji i zostało ubrane w „ciuszki” krzykliwego programu, na dodatek prowadzonego przez... samego Kubę Rozpruwacza (a przynajmniej jego imiennika)?

Na tym nie koniec, bowiem Dave nie był skazany na samotną przeprawę. Jego poczynaniom nieustannie przyglądali się operatorzy kamer, którzy zajmowali bezpieczne miejsca w śmigłowcach... ale nie tylko. Jeden z nich dziarsko podążał za bohaterem i niestraszne mu były żadne koszmary, z którymi przychodziło mu spotykać się twarzą w twarz. To się nazywa poświęcenie dla pracy! Ponadto Dave posiadał swoje alter ego, w które mógł przemieniać się w wyznaczonych do tego miejscach. Był nim sukkub imieniem Deva, obdarzony przydatnymi, nadnaturalnymi zdolnościami.

The Devil Inside miało na siebie niecodzienny pomysł. Przypominamy „Resident Evil w telewizyjnym wydaniu” - ilustracja #1
Prawie jak Resident Evil. Źródło: FirstPlays HD / YouTube

Show musi(ało) trwać!

Na pierwszy rzut oka gra The Devil Inside nie odbiegała pod względem mechaniki od tego, do czego przyzwyczaiły nas inne survival horrory, na czele z serią Resident Evil. Oglądając akcję z perspektywy trzeciej osoby, przemierzaliśmy dziedziniec posiadłości i jej wnętrze, rozwiązywaliśmy zagadki środowiskowe (polegające przede wszystkim na poszukiwaniu kluczy otwierających przejścia do kolejnych lokacji), a także eliminowaliśmy przeciwników.

Podczas gdy Dave na polu walki robił użytek głównie z pistoletu oraz piły tarczowej, Deva korzystała z magii. Wzorem bohaterów serii Resident Evil, protagoniści nie mogli poruszać się w trakcie celowania; oprócz tego, podobnie jak jego koledzy po fachu działający pod banderą Capcomu, Dave musiał zaglądać w każdy kąt w poszukiwaniu amunicji.

Fakt, że nasze poczynania były transmitowane na żywo, a także to, że obecność telewizyjnych kamer była tu wręcz namacalna, pozwoliły twórcom na zastosowanie kilku ciekawych zabiegów. Gra pozwalała nam nie tylko oglądać akcję z różnych perspektyw (można było przełączyć się nawet na widok z kamery biegającego za nami operatora), lecz również przypinać do ekranu małe okienka z innymi ujęciami.

Poza tym najbardziej widowiskowe akcje były nagradzane przez publiczność gromkimi brawami; gra pozwalała nam również aktywować bullet time, by przyjrzeć się z bliska efektownej egzekucji. Ponadto nasze poczynania były komentowane zarówno przez prowadzącego program Kubę Rozpruwacza, jak i przez samego Dave’a, którzy dwoili się i troili, by rozbawić publiczność (przez co często rzucali sucharami). Dość cicho siedziała tylko Deva, która, jak przystało na istotę z piekła rodem, nie mówiła w języku zrozumiałym dla przeciętnego gracza (w jej wypowiedziach przeplatała się między innymi łacina).

The Devil Inside miało na siebie niecodzienny pomysł. Przypominamy „Resident Evil w telewizyjnym wydaniu” - ilustracja #2
Tak mogłaby wyglądać przygoda Leona S. Kennedy’ego, gdyby w 2000 roku ktoś wpadł na pomysł transmitowania jej w telewizji. Źródło: FirstPlays HD / YouTube

Hitu nie było, ale i tak było... fajnie

Niestety The Devil Inside nie było produkcją wolną od wad. Co więcej, omawiany tytuł miał ich całkiem sporo. Zacznijmy od tego, że fabuła, choć zjadliwa, nie była najwyższych lotów (pomimo tego, że podpisał się pod nią Hubert Chardot, czyli scenarzysta kultowego Alone in the Dark). Znacznie większym problemem gry było sterowanie, a przede wszystkim – celowanie. Dave korzystał z celownika laserowego, który miał tendencję do gubienia się na ekranie, co mocno frustrowało.

Poza tym zapisywanie stanów gry oparto na dwóch rodzajach savepointów – podczas gdy jedne z nich były wielokrotnego użytku, inne znikały po pierwszym użyciu. Jako że samych punktów zapisu nie było tu zbyt wiele, a do tego zostały one rozmieszczone w dość nieprzemyślany sposób, śmierć bywała tu niezwykle bolesna.

Choć pod względem jakości oprawy graficznej omawiana pozycja już w momencie premiery nie miała się czym pochwalić, owe braki nadrabiała warstwą dźwiękową. Oprócz soundtracku na pochwałę zasługiwała polska wersja językowa, a przede wszystkim – występ Jerzego Kryszaka, którego „show musi trwać!” słyszę wyraźnie nawet dziś, czyli po 22 latach od momentu, kiedy zagrywałem się w tę produkcję.

Jak zagrać w The Devil Inside?

W chwili, w której są pisane te słowa, The Devil Inside nie znajdziemy ani na platformie GOG.com, ani tym bardziej na Steamie. Za pudełkowe wydanie tej produkcji trzeba natomiast trochę zapłacić – ceny używanych egzemplarzy zaczynają się bowiem od 99 zł.

Krystian Pieniążek

Krystian Pieniążek

Współpracę z GRYOnline.pl rozpoczął w sierpniu 2016 roku. Pomimo że Encyklopedia Gier od początku jest jego oczkiem w głowie, pojawia się również w Newsroomie, a także w dziale Publicystyki. Doświadczenie zawodowe zdobywał na łamach nieistniejącego już serwisu, w którym przepracował niemal trzy lata. Ukończył Kulturoznawstwo na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Prowadzi własną firmę, biega, uprawia kolarstwo, kocha górskie wędrówki, jest fanem nu metalu, interesuje się kosmosem, a także oczywiście gra. Najlepiej czuje się w grach akcji z otwartym światem i RPG-ach, choć nie pogardzi dobrymi wyścigami czy strzelankami.

więcej