autor: Amadeusz Cyganek
Program partnerski Nvidii – walka o monopol czy zdrowa rywalizacja o klienta?
Do sieci trafiły informacje na temat nowego programu partnerskiego Nvidii, pozwalającego na zacieśnienie współpracy pomiędzy koncernem a producentami sprzętu. Idea budzi spore wątpliwości, ale czy są one uzasadnione?
Mimo sporej przewagi na rynku dedykowanych układów graficznych Nvidia wciąż poszukuje nowych sposobów na to, by utrzymać rolę hegemona – to nie dziwi, bowiem AMD ma za sobą dobry okres i zyskała niedawno fragment udziałów w segmencie kart graficznych. Jednym z najnowszych pomysłów koncernu z Santa Clara jest wprowadzenie programu partnerskiego, który premiuje firmy decydujące się na współpracę i preferowanie kart graficznych z rodziny GeForce.
Założenia tej inicjatywy są dość klarowne – polega ona na wspólnym działaniu Nvidii oraz marek powiązanych (czyli w tym wypadku producentów kart graficznych dla graczy oraz rozwiązań OEM), czego efektem końcowym są linie produktów gamingowych kojarzonych z daną marką (np. ASUS Republic of Gamers czy MSI Dragon Army) oraz marką GeForce. W zamian za to obóz "zielonych" oferuje wsparcie w procesie marketingowym, budując siłę marki oraz pomagając w akcjach sprzedażowych. To działanie ma spowodować, że gracze będą lepiej kojarzyć konkretne linie produktów i wiązać je z koncernem z Santa Clara.
Temat budzi jednak sporo kontrowersji, zwłaszcza po informacjach pochodzących od dziennikarza Kyle'a Benneta z serwisu HardOCP, który postanowił zbadać głębiej ten temat. Okazuje się, iż wedle jego słów propozycja Nvidii ma znamiona praktyk monopolistycznych, bowiem w znaczącym stopniu ogranicza możliwości rynkowe podmiotów, które nie przystąpią do programu partnerskiego. Takie firmy nie tylko nie otrzymają wsparcia marketingowego, ale zostaną pozbawione wcześniejszego dostępu do nowych rozwiązań technologicznych, jak również nie skorzystają z pożądanych przez graczy dodatków wspomagających sprzedaż, takich jak chociażby darmowe gry dodawane do produktów, atrakcyjne rabaty czy też możliwość umieszczania logotypów przy działaniach reklamowych Nvidii. Co więcej, pojawiły się informacje sugerujące, że firmy nie posiadające statusu partnera mogą spodziewać się gorszego traktowania podczas organizacji dostaw układów graficznych - słowem: trafi do nich mniejsza liczba sprzętu.
To, co jest jeszcze bardziej ciekawe w kontekście tej sprawy to fakt, że Nvidia wymaga od potencjalnych partnerów wyłączności w obrębie gamingowej marki. Jeśli dany producent zdecyduje się na współpracę i jednocześnie będzie chciał zajmować się sprzedażą kart graficznych z logo AMD, automatycznie zostanie zobowiązany albo do zaprzestania wprowadzania GPU konkurencji na rynek, albo stworzenia nowej marki koncentrującej się tylko i wyłącznie na Radeonach, choć nie w ujęciu gamingowym. Biorąc pod uwagę fakt, że produkty Nvidii cieszą się większym zainteresowaniem klientów, można spodziewać się koncentracji działań marketingowych na rozwiązaniach koncernu z Santa Clara kosztem konkurencji.
Pikanterii tej sprawie nadaje jednak to, że dziennikarskie śledztwo związane z partnerskim programem producenta układów GeForce zostało zainspirowane właśnie przez... AMD. Koncern z Sunnyvale zgłosił swoje wątpliwości związane z przejrzystością niektórych rozwiązań i na ich podstawie Bennet postanowił bardziej wnikliwie przyjrzeć się całej sprawie. Taka informacja powoduje, że mamy do czynienia z klasyczną rywalizacją pomiędzy dwoma konkurentami, której stawką są oczywiście bardzo duże pieniądze i nie dziwi fakt, iż obydwie strony starają się zaatakować przeciwnika na różnorodne sposoby. Prawa rynku nie od dziś okazują się nieubłagane, a każdy procent "na plus" w statystykach odgrywa niebagatelne znaczenie.
Nvidia nie odniosła się oficjalnie do dziennikarskich rewelacji stwierdzając, że nie ma w zwyczaju komentować plotek i tak właśnie traktuje te rewelacje. Uczestnictwo w programie - według głównego zainteresowanego – jest całkowicie dobrowolne i w każdej chwili można z niego zrezygnować. Choć wielu osobom tego typu praktyki wydają się nie na miejscu, to trudno tłumaczyć takie ruchy inaczej jak próbą obrony swojej pozycji na rynku i naturalnym jest, że AMD stara się odpowiadać na wszelkie możliwe sposoby. Pod przykrywką oficjalnych, prasowych przekazów kryje się przecież wiele zakulisowych zagrywek, o których wiedzą tylko nieliczni. Korzystanie z uprzywilejowanej pozycji rynkowej nie powinno więc nikogo dziwić, bo mogę z czystym sumieniem założyć, że w sytuacji, gdy to AMD kontrolowałoby 2/3 rynku, to właśnie obóz "czerwonych" starałby się przekonać producentów do współpracy w bardzo podobny sposób.