Prey to średniak. Zawiodłem się na prequelu Predatora - recenzja
Prey, wbrew zapowiedziom, nie dorównuje, niestety, oryginalnemu Predatorowi. Film wygląda niesamowicie, ale dręczą go problemy fabularne mocno psujące odbiór i wrażenia z oglądania.
Czytając pierwsze zapowiedzi i recenzje, oczekiwałem, że Prey będzie godnym następcą Predatora. Miał przegonić oryginał i wprowadzić cykl na nowe tory. To drugie się udało, ale pierwsze już nie. Film zachwyca wizualnie i widać, że twórcy postarali się, by jak najlepiej oddać wygląd prerii XVIII-wiecznej Ameryki Północnej. Gorzej jest, niestety, z tłem fabularnym i zarówno rozwój postaci, jak i ich zachowanie w pewnych momentach całkowicie wybijają z immersji w trakcie seansu. Mogło być lepiej, a jest tylko poprawnie.
Akcja Preya, w przeciwieństwie do poprzednich części cyklu, dzieje się w przeszłości. Twórcy przenieśli nas do Ameryki Północnej z XVIII wieku, gdzie śledzimy losy Naru, członkini plemienia Komanczów. Wątek ten bardzo mi się spodobał, ponieważ przez chwilę mogłem zobaczyć codzienne życie rdzennej ludności. Mężczyźni chodzą polować, a kobiety zajmują się osadą oraz zbieractwem.
Taki właśnie układ nie bardzo pasuje głównej bohaterce. Naru chce polować, a nie robić to, co pozostałe kobiety. Za wszelką cenę pragnie udowodnić swoją przydatność innym myśliwym – widać, że mamy do czynienia z prawdziwą obsesją.
Świat w Preyu robi wrażenie...
Zanim jednak przejdę do fabuły i moich głównych zastrzeżeń, muszę pochwalić całą oprawę filmu. Naprawdę robi niesamowite wrażenie – jakby człowiek faktycznie przeniósł się w czasie. Naszym oczom ukazuje się niekończąca się preria oraz gęste lasy, a rwące rzeki rozbijają się o skały. Są to piękne widoki, o których Eliza Orzeszkowa na pewno mogłaby rozpisać się na sto stron w Nad Niemnem 2.
Krajobrazy zatem zachwycają, ale zwierzęta to już inna para mokasynów. Niestety, od razu rzucają się w oczy jako opracowane komputerowo. Zwłaszcza ogromny niedźwiedź grizzly, z którym walczy predator. Wcześniejszą akcję z pumą prawdopodobnie ratowało tylko to, że miała miejsce w nocy.
Sytuację poprawiają natomiast postacie i stroje, które udanie wciągają widzów w wyobrażenie o przeszłości. Zarówno odzienia rdzennych Amerykanów, jak i francuskich kłusowników, którzy pojawiają się w późniejszej części, dopełniają świat przedstawiony i jest to jeden z największych plusów filmu.
Ekwipunek i wygląd Predatora również są niczego sobie. Sprzęt kosmity jest wciąż futurystyczny, ale jednocześnie zwyczajny, z włócznią i tarczą na czele. Zamiast małych rakiet lecących w kierunku oznaczonego laserem celu mamy tym razem strzałki. Smaczek stanowi także interfejs hełmu łowcy, który odwzorowuje ten znany z wcześniejszych produkcji.
…fabuła już trochę mniej
Preya przyrównywano do pierwszego Predatora, a część widzów uznała go nawet za lepszego od oryginału. Wydaje mi się, że osoby odpowiedzialne za te słowa musiały w rzeczywistości nigdy nie oglądać produkcji z 1987 roku albo zrobiły to bardzo dawno temu. W Preyu całkowicie brakuje budowania napięcia, a jak już mamy do czynienia z intensywną akcją Predatora, to nagle jest to ucinane.
Ogólnie mało jest owego ikonicznego łowcy w filmie. Całość skupia się na Naru i pewnie dobrze by to współgrało z tytułem „Prey”, skoro oglądamy wszystko z perspektywy ofiary, tyle że młoda kobieta nigdy nią nie była. Tutaj ujawnia się jej obsesja, ponieważ dziewczyna z niesamowitą pewnością siebie pcha się w łapy Predatora.
Sam kosmita też nie przypomina łowcy z pierwszej części. Tamten cierpliwie czekał na swoje ofiary i widać było, że każdy upolowany człowiek stanowi element swoistego rytuału. W Preyu widzimy coś w tym stylu wyłącznie na samym początku, i to w momencie zabicia wilka. W przypadku ludzi Predator jest rzeźnikiem, któremu nie chce się nawet używać kamuflażu. Po prostu prze do przodu niczym czołg i wyrzyna wszystko na swojej drodze.
Wracając do oryginalnego filmu – tam Predator nie atakuje nieuzbrojonej Anny, ponieważ jeśli coś nie stanowi zagrożenia, nie ma satysfakcji z upolowania takiej ofiary. Tym razem jest inaczej. Cała fabuła opowiada o tym, jak to Naru według wszystkich nie jest godna, by polować, nie nadaje się do tego – i Predator też tak uważa. Tak po prostu. Wydawało mi się, że mamy tu do czynienia z powtórzeniem wątku z „jedynki”, ale „czar prysł”, gdy kosmita zabił nieuzbrojonego, krwawiącego i nieposiadającego nogi kłusownika.
W ogóle rozwój Naru wydaje się mocno przyspieszony. Na początku filmu nie umie ona trafić tomahawkiem królika, a gdy utyka w ruchomych piaskach, ledwo udaje się jej wydostać, bo nie potrafi dobrze zaczepić tej broni o pobliski konar. Chwilę później w walce trafia we wszystko i wszystkich za pierwszym razem. Miałoby to sens, gdyby akcja działa się na przestrzeni kilku lat, a nie kilku dni.
Zyskuje ona na tyle duże doświadczenie, że gdy ma wreszcie miejsce ostateczne starcie, całkowicie dominuje nad przeciwnikiem, który jeszcze niedawno robił z każdym, co chciał. Na pewno domyślacie się, co dzieje się z Predatorem na końcu filmu, ale jak do tego dochodzi... ręce opadają. Nie będę nic więcej zdradzać, bo to trzeba zobaczyć samemu. Prawdopodobnie kosmita był pod wpływem używek, bo jego zachowania i nieogarnięcia nie da się inaczej wytłumaczyć.
Najlepszą postacią z całego filmu okazuje się Taabe, brat Naru. Widać, że zależy mu na siostrze i wierzy w jej umiejętności. Nie wpisuje się w całą tę narrację „ona się nie nadaje, bo tak”. Jest jednocześnie uzdolnionym i doświadczonym myśliwym. Wyróżnia się na tle pozostałych bohaterów i szkoda, że nie dostał więcej czasu ekranowego.
To kto tu jest łowcą, a kto zwierzyną?
Przez cały film trudno odpowiedzieć na to pytanie – wydaje się, że obie główne postacie reprezentują oba archetypy w różnych momentach całego widowiska. Niweczy to jeden bardzo ważny aspekt, a mianowicie motyw survivalu. W ogóle nie czułem tego, żeby Naru starała się przetrwać, uciekając przed polującym na nią predatorem. Jedyny moment, kiedy pojawia się takie wrażenie, to końcówka widowiska. Wtedy aspirująca wojowniczka niczym „Dutch” z pierwszego Predatora przygotowuje pole walki, stawiając wszystko na jedną kartę.
W mojej ocenie Prey jest filmem przeciętnym, który nie potrafi pokazać, kto ma być ową tytułową ofiarą lub zdobyczą. Ratuje go oprawa audiowizualna, ale wciąż brakuje mu sporo do oryginału, z którym ma niewiele wspólnego poza akcją dziejącą się w dziczy. Mam nadzieję, że ekipa wykorzysta nabyte doświadczenie i jeśli powstanie kolejny obraz kinowy, to tym razem otrzymamy produkcję przebijającą Predatora z 1987 roku.