autor: Marek Czajor
Piwo i Orzeszki – Sklep
Od zarania dziejów nasze rodzime sklepy dla graczy wyglądały paskudnie – ciasne, brudne, słabo wyposażone. Za komuny ludziom to w zasadzie wisiało, bo wszystko było wtedy szare i ponure, a i tak większość robiła zakupy na giełdzie lub w różnych „studiach komputerowych”.
Jakiś czas temu Fulko postanowił dobić rodzinę i sąsiadów, udowadniając sobie i światu, iż jest muzykalny. Nie, nie zgadliście, nie zapisał się na żaden kurs gry na cymbałach, pile czy innej bałałajce. Gitara! To jedyny sprzęt dla prawdziwych mężczyzn! Oczywiście, jako że Wasz pożeracz orzeszków jest zapalonym graczem, zdecydował się on nie na prawdziwą, ale na zabawkową wersję instrumentu. Postanowił więc zakupić bundle pack z Guitar Hero III: Legends of Rock i jak najszybciej rozpocząć treningi. Radował się jak dziecko na myśl, że już wkrótce skopie tyłki wirtualnym rockmanom ze Slashem na czele. Udał się zatem do pewnego mocno rozreklamowanego mark(e)tu, gałkami ocznymi rzucił najpierw w prawo, potem w lewo… a tu gry nie widać, obsługi stoiska nie widać, perspektyw na udany zakup nie widać. Iskierka nadziei na widok szybko zdążającego z naprzeciwka ekspedienta zgasła, gdy okazało się, że ten zna się tylko na odkurzaczach. Zaproponował nawet jeden w promocji. Fulko kupił.
Od zarania dziejów nasze rodzime sklepy dla graczy wyglądały paskudnie – ciasne, brudne, słabo wyposażone. Za komuny ludziom to w zasadzie wisiało, bo wszystko było wtedy szare i ponure, a i tak większość robiła zakupy na giełdzie lub w różnych „studiach komputerowych”. Kiedy jednak w latach 90-tych w Polsce pojawiły się hipermarkety, graczom zaproponowano nową jakość. Ogromne, jasno oświetlone przestrzenie, masa tytułów, kupa sprzętu – nic, tylko się cieszyć. Po początkowym zachłyśnięciu się Fulko i ferajna zauważyli jednak, że nie wszystko złoto, co się świeci. I nie chodzi tu tylko o dziwną politykę cenową (ceny generalnie wysokie, często taki sam koszt staroci i nowości, dziwaczne i nieuzasadnione, acz niekiedy opłacalne obniżki cen).
Wielkie sieci sprzedaży to fabryki pieniędzy, przez które codziennie przewala się ogromna liczba petentów. Maszyneria ta potrzebuje do obsługi klienteli ludzi, ale nie takich, co to poświęcą Fulko godzinę na doradzenie, zaproponowanie, zaprezentowanie gry. Tu chodzi o wsadzenie w łapę byle czego i nakierowanie kopem w stronę kasy (choć z uśmiechem na twarzy, po wygłoszeniu paru oklepanych, wyuczonych frazesów). Zresztą, co tu doradzać, jak nie ma się zazwyczaj wiedzy w rzeczonym temacie. Fulko nie zna zasad naboru personelu do obsługi działów gier, ale obstawia wygląd, prezencję, uzębienie i ewentualnie rozmiar korzenia. Bo o grach ze sprzedawcą pogadać normalnie się nie da. Zresztą wielkie sklepy chyba specjalnie zatrudniają tak mało ekspedientów, by się z nimi nie można było spotkać na sali.
Wielu z Was, posiadaczy dostępu do Internetu, nie kupuje gier w marketach. Nadeszły czasy zakupów on-line. Do tej formy wydawania pieniędzy dał się po części przekonać nawet konserwatysta Fulko, choć nie jest to alternatywa doskonała. Dlaczego? Po pierwsze: możecie nie dostać tego, co chcecie, bywa tak, że opisy towaru odbiegają od rzeczywistości, a niekiedy zdarzają się wręcz oszustwa. A gdy sprzedawca mieszka 500 km od Was, to jakby co, to nie ma nawet komu dać w mordę (drogi Pawle z Warszawy – Fulko ma nadzieję, że kasę, na którą go naciągnąłeś, wydasz na gumki z wadą fabryczną). Po drugie: poczta lubi połykać bezzwrotnie przesyłki. W swojej bezczelności organizuje nawet corocznie aukcje nie doręczonych paczek! Można wprawdzie korzystać z usług firm kurierskich, ale jest drożej, no i nie wszędzie kurier rezyduje i dociera. Po trzecie: ktoś, kto jest napalony na jakąś grę, chce ją natychmiast, a nie za kilka dni. Prawdziwego maniaka zżera gorączka, pocą mu się ręce i skacze ciśnienie, jeśli nie otrzyma upragnionego tytułu od razu, nawet za większą cenę. Fulko, niestety, co rusz doświadcza tej choroby i nawet dwa, trzy kufle jasnego z pianką nie są w stanie uspokoić jego rozedrganych nerwów. Reasumując, zakupy on-line są cool, ale dobry sklep w miejscu zamieszkania niektórym jest wręcz niezbędny.
Wasz ulubiony felietonista od jakiegoś czasu bywa w takim idealnym dla fana gier sklepie. Nie jest to żaden Media Markt, Saturn czy Empik. Przybytek nazywa się „Spinacz” i mieści w pokaźnej wielkości lokalu w centrum miasta. Dlaczego „Spinacz”? Bo właściciel twierdzi, że jego sklep łączy (czyli „spina”) fanów wszystkich platform i jest przeznaczony nie dla konsolomaniaków, nie dla pececiarzy, ale po prostu dla miłośników gier. Tak sobie chłop wymyślił. A co zastaniecie w środku? Raj dla gracza. Na dużej przestrzeni stoją rzędy półek z grami, konsolami, akcesoriami, gadżetami, krajowymi i zagranicznymi pismami itd. Szkło, reflektory, błyskające światła ekranów, brzęczące stanowiska z włączonymi konsolami i kupa rozgadanych ludzi. W dwóch słowach: bogactwo i klimat. Wszystkie nowości i top hity kupicie tu od ręki, pozostałych tytułów też jest cała masa, a gdy czegoś akurat nie ma, to sklep na życzenie sprowadzi w max. 48 godzin. „Spinacz” prowadzi także komis sprzętu i gier używanych, gdzie okazyjnie można nabyć (lub zbyć) zalegający na domowych półkach złom. Każdy artykuł, zanim zmieni właściciela, jest oczywiście sprawdzany w sklepie.
Sprzedawcy to absolutni maniacy gier. W ramach „warsztatów szkoleniowych” właściciel zmusza ich do szarpania nie tylko w to, co lubią, ale także w to, czego nie lubią, ale lubią to inni. Z tego też względu dysponują naprawdę dużą wiedzą fachową, zawsze doradzą, pokażą, wytłumaczą, a jak czegoś nie kumają, wykonują „telefon do przyjaciela”. Siłę i powagę słów wzmacniają puszczane na dużym telewizorze zwiastuny gier. Bywa, że postronny klient, po obejrzeniu trailera dochodzi do wniosku, że właśnie znalazł grę życia i wyskakuje szybko z kasy. Oczywiście, by całkiem przekonać kupującego, sprzedawca na jego życzenie bez problemu włącza tytuł na komputerze/konsoli i prezentuje go na żywo. To działa. Zresztą w sklepie zawsze jest kilka czynnych stanowisk do grania, gdzie można spędzić wesoło czas. To, co dziwi i jednocześnie przyciąga interesantów, to niższe niż gdziekolwiek ceny gier i sprzętu. Co jest tego przyczyną, nie wiadomo. Prawdopodobnie szef ma dobre układy z dystrybutorami, sprowadza gros towaru zza granicy lub… po prostu daje niższą marżę.
Dzięki przyjaznemu podejściu do klienta i niskim cenom frekwencja w „Spinaczu” jest zawsze wysoka. Można wręcz powiedzieć, że wokół sklepu utworzyła się pewna społeczność stałych bywalców, która lubi tam przebywać, pogadać, w coś zagrać, wydać zaskórniaki. Czasami dochodzi do tak zaciekłych dysput na temat branży i gier, że nie powstydziły by się ich ławy sejmowe. Temperatura rozmów nie przekracza rzecz jasna pewnego bezpiecznego poziomu i jest na bieżąco regulowana przez dwustukilowego ochroniarza. Pan Kazek, skądinąd sympatyczny człowiek, pracę swoją traktuje niezwykle poważnie, bo po wyjściu z więzienia tylko tutaj go przygarnięto. Kropka w kąciku oka, wytatuowane pagony na ramionach i wielkie jak bochny chleba dłonie to wystarczający straszak na każdego. Dlatego wystarczy samo przeczucie nieszczęścia na twarzy pana Kazka, by zbyt rozgorączkowanym klientom słowa uwięzły w gardle.
Raz, czasami dwa razy w miesiącu „Spinacz” promuje się, organizując turnieje dla graczy z ciekawymi nagrodami. Zjeżdża się wtedy kilkadziesiąt osób z miasta i okolicy i próbuje swoich sił w… dziwnych, wyjętych z wielkiego pudła przez właściciela starociach, w które nikt nie umie grać. Ręce nieraz opadają, ale trzeba przyznać, że dzięki temu szanse są równe dla wszystkich. I nie wygrywają ci, którzy „masterują” na okrągło najnowsze hity, lecz autentycznie najbardziej sprawni manualno-intelektualnie gracze. Jest przy tym kupa radochy, bo bywa tak, że nieraz najwięksi cwaniacy kaleczą jak diabli, a byle chudy, zakompleksiony okularnik wali takie wyniki, że aż miło patrzeć. Zwycięzcy mają prawo wybrać sobie z oferty sklepu dowolny tytuł, i o dziwo, nikt nigdy nie skusił się na grę, dzięki której wygrał turniej.
I tak oto sobie ów „Spinacz” funkcjonuje. Idealny sklep, prawda? Wszyscy teraz pewnie chcecie, by Fulko zdradził Wam adres tej idealnej jaskini gier. Nie ma sprawy. Otóż sklep ten jest w… głowie Fulko! Tak, niestety, to jedynie mrzonka Waszego przemiłego piwożłopa. W rzeczywistości „Spinacz” nie istnieje, a właściwie jeszcze nie istnieje, bo kiedyś będzie – Fulko go otworzy. Chęci ma, biznes plan ma, znajomości ma, tylko z kasą krucho. Ale ta też się znajdzie, redakcja GOL-a z pewnością Fulko pomoże. Bo miłośnik elektronicznej rozrywki ma prawo mieć możliwość godnego wydania własnych pieniędzy w prawdziwym sklepie dla prawdziwego gracza.
A na razie, póki nie ma jeszcze „Spinacza”, musicie męczyć się z Fulko w „żerach dla skner” i sklepach „nie dla idiotów”. W sumie da się przeżyć, o grach tam wiele się nie dowiecie, ale laski w krótkich spódniczkach są pierwsza klasa.
Marek „Fulko de Lorche” Czajor
Wypite piwo
- PiO.1 – Zabij mnie gro
- PiO.2 – Rozterki nałogowca
- PiO.3 – Pożycz dychę
- PiO.4 – Jaśnie Pan Redaktor
- PiO.5 – Giełdowe mydło i powidło
- PiO 6 – Pierwsze zloty na płoty
- PiO 7 – Kolekcjoner
- PiO 8 – Nie ma w co grać!?
- PiO 9 – Ja pisać lux teksty
- PiO 10 – Bajeczki medialne