autor: Marek Czajor
Piwo i orzeszki – Rozterki nałogowca
Podobno żaden nałogowiec nigdy nie przyzna się do tego, że jest uzależniony. Tak samo jest z graczem. Gracz powie, że jego maniactwo nie jest problemem, że gdyby chciał, to by nie w ogóle nie grał, ale że nie chce, to gra!
Kiedy Fulko słyszy prorokowania „ekspertów”, że z racji bycia nałogowym graczem wkrótce rozbije własną rodzinę, umrze z wycieńczenia albo kogoś zabije, nie wyrywa sobie włosów z głowy. Nie rejestruje się ani do psychiatry, ani do psychologa, ani nawet do neurologa – bo i po co? Wszak pół roku czekania na wizytę u specjalisty w chwili, kiedy jest się już w tak poważnym stanie nie ma większego sensu. Lepiej zostawić bloczki w przychodni dla schorowanych emerytów. Jakimś wyjściem wydaje się prywatna kuracja u psychoanalityka, ale tu niestety pojawiają się dwa problemy – raz że Fulko nie śmierdzi kasą, dwa – nasz protagonista nie chce się wyleczyć z nałogu.
Podobno żaden nałogowiec nigdy nie przyzna się do tego, że jest uzależniony. Tak samo jest z graczem. Gracz powie, że jego maniactwo nie jest problemem, że gdyby chciał, to by w ogóle nie grał, ale że nie chce, to gra! No i szlus! Fulko jednak tak nie mówi. Ten sympatyczny okularnik za sprawą inteligencji godnej Mensy zdaje sobie doskonale sprawę ze swojego uzależnienia. Co więcej, nie koloryzuje i nie bagatelizuje problemu swego szaleństwa, gdyż z autopsji wie, iż byt gracza wcale nie jest usłany różami, i to bez względu na wiek i stadium rozwoju emocjonalno-umysłowego.
Kiedy w domu wyłączą prąd lub jakimś cudem Fulko nie ma ochoty na ciupanko w żaden odmóżdżający tytuł, zasiada sobie w fotelu, otwiera chłodną puszkę złocistego napoju i sięga po pojemnik z orzeszkami. Zaczyna myśleć, wspominać, rozpamiętywać pradawne dzieje. Bywa, że sięga pamięcią szkolnych czasów, wtedy, kiedy miał metr pięćdziesiąt w kapeluszu, niewiele w bicepsie i bardzo, bardzo chciał dostać komputer. Jeszcze wcześniejszego, dziecięcego okresu nasz super heros niestety nie obejmuje, pamięć już nie ta. Ale w sumie to żadna strata, bo wspomnienia nie byłyby ciekawe – ani orzeszków, ani tym bardziej piwa w przedszkolu nie spożywał, nie wspominając o tym, że komputerów wtedy jeszcze nie było.
Ale wracając do czasów szkolnych – Fulko wciąż ma w pamięci tę radość, jaka mu towarzyszyła z chwilą otrzymania swojego pierwszego kompa. Dość wreszcie przyklejenia nosa do szyb wystaw sklepów z elektroniką, dość tułaczki po zamożnych kumplach, dość proszenia się o choćby malutki seansik z joystickiem w łapkach. Miał w końcu swój komputer i mógł grać, grać, grać! Przynajmniej teoretycznie. W praktyce jednak jego nowej namiętności bruździł pewien niemiły zgrzyt: rodzice! Narzucane przez nich ograniczenia i to ciągłe marudzenie, że za dużo siedzi przy kompie, że się garbi, że wzrok psuje, że pewnie nie odrobił lekcji itd. doprowadzały chłopaka do szaleństwa.
Fulko oczywiście wszelkie te ograniczenia i zniewagi znosił w pokorze, bo bał się większego szlabanu, a grać musiał. Zresztą jakby nie było to starzy go utrzymywali, trzymali kasę i w ogóle byli od niego silniejsi (szczególnie tato). Teraz, po latach, Fulko nareszcie rozumie, czego ci ludzie od niego chcieli, bo sam jest ojcem i teraz on musi temperować swoich młodych. Zbyt długie sesje przy SingStarze patriarcha rodziny przerywa standardowymi, znanymi mu dobrze argumentami, że młodzi: wzrok psują, że się garbią (to wersja oficjalna), że mu telewizor blokują (a to nieoficjalna) itd.
Wspomnienia z lat szkolnych Fulko może podsumować jednym stwierdzeniem: nie było łatwo. Ale czyż słodszy jest los starszego już młodzieńca na wydaniu, również zakażonego growym wirusem? Fulko myśli, że słodszy nie jest. Pamięta bowiem z autopsji, jak w wieku randkowym ciężko mu szło z nie rozumiejącą jego nałogu płcią przeciwną. Gdy się ma dwadzieścia kilka lat to wypada, a nawet trzeba spotykać się z dziewczynami, przytulać do nich, chodzić na spacery i fundować kino. Eeeech... A chciałoby się zaszyć gdzieś w zaciszu domowym i godzinami, dniami nawet ciupać w „hirołsów” czy inną Zeldę. Do tego jeszcze te paskudne studia i praca. I jak tu być rasowym, podręcznikowym przykładem zdegenerowanego grami umysłu?! Nie da się!
Ale jeszcze gorzej jest później (czyli teraz), kiedy człek się „ochajta”, doczeka potomstwa i musi całym tym dobytkiem zarządzać. Fulko myśli, że w kontekście jego uzależnienia gorzej już być nie może, choć głowy nie da. W przyszłości czeka go bowiem starość, czyli wnuki, działka, wizyty u lekarza, roraty itd. Jednak to przyszłość. Wracając do stanu obecnego, głód grania doskwiera Fulko okropnie. Nie to, żeby nasz super gość w ogóle nie pozwalał sobie na wielogodzinne szaleństwa z myszką lub padem w rękach, co to, to nie. W końcu Fulko jest tradycjonalistą, patriarchą i właścicielem powietrza w domu, w związku z tym to on decyduje, kiedy ma grać, a kiedy nie. Dlatego często zagrywa się do bólu, padając w końcu ze zmęczenia, ale nie każdą noc (a tylko wtedy żona pozwala mu włączać konsolę) jest w stanie zarwać. Biologia robi swoje, a Fulko nie jest już pierwszej młodości.
… a nie z takim?!
Podsumowując oratorski majstersztyk bohatera tego felietonu, w każdym etapie żywota gracza zaspokojenie nałogu nie jest łatwe. Z drugiej jednak strony medalu – nie tylko Fulko i jemu podobni maniacy są pokrzywdzeni – przekopane mają także ludzie, którzy muszą się z nimi męczyć. Uzależnienie ma na pewno destruktywny wpływ na życie osobiste, komplikuje je i destabilizuje. Czy jednak w takim stopniu, jak wykazują to „eksperci” z niebranżowych mediów? Fulko po konsultacjach rodzinnych stwierdza, że nie w takim stopniu. Co więcej, w trakcie swojej owocnej kariery nasz growy fanboy spotykał setki, jeśli nie tysiące podobnych mu nałogowców, i żaden z nich nie spaprał sobie życiowych papierów tylko dlatego, że kocha gry... Gdzie więc te nagłaśniane tragedie rodzinne, choroby psychiczne, inwalidztwo, a nawet ofiary śmiertelne? Fulko nie wie, ale jak będzie miał możliwość, spyta fachowców z „Faktu”.
Dlatego kochani: miłujcie gry i katujcie je do woli. Fulko was rozumie. Tak, jak wy również on przeżywa orgazm nie tylko po kilku browarach i wiadrze orzeszków, ale także z chwilą ukończenia „killerskiego” tytułu, wygrania rywalizacji z kawałkiem kodu lub skopania siedzenia żywemu przeciwnikowi. Fulko rozumie to, czego nie rozumieją „fachowcy”: w wirtualnym świecie każda, nawet najbrzydsza, najsłabsza, najmniej inteligentna sierota społeczna może stać się pięknym, mądrym, muskularnym 18-letnim blondynem (lub blondynką jak kto woli). To wciąga. A realny świat? Jeśli ktoś od niego ucieka, widać nie jest całkiem normalny (świat, nie człowiek).
Kiedy mądrzy ludzie mówią wam, że grając przekreślacie własne życie, że jesteście nałogowcami, a wasz nałóg wcale nie jest lepszy od alkoholizmu, narkomanii, erotomanii itd. to nie starajcie się ich przekonać, że się mylą. Nie brońcie się, nie wyprowadzajcie ich z błędu, broń boże nie cytujcie Fulko, najlepiej w ogóle nie odzywajcie się. Zróbcie minę złapanego na gorącym uczynku przestępcy, zwieście głowę, przywołajcie łzy na powieki, obiecajcie poprawę i takie tam. A gdy w końcu zamkną za sobą drzwi i zostawią was w spokoju, włączcie najbardziej brutalną grę, jaką macie na stanie i... KILL’EM ALL!!! [cały czas wirtualnie, Fulko, prawda? – przyp. red.]
Marek „Fulko de Lorche” Czajor