autor: Marek Czajor
Piwo i Orzeszki – Plastikowa rzeczywistość
Rzadko zdarzają się ludzie tak skromni jak Fulko, ale skoro wynikła taka konieczność, trzeba się pochwalić: Fulko był w wojsku! Wielu z Szanownych Graczy pewnie parsknęło w tym momencie śmiechem i zrobiło kółeczko na czole, no bo jak można chwalić się czymś, od czego większość ludzi stroni jak od zarazy?
Rzadko zdarzają się ludzie tak skromni jak Fulko, ale skoro wynikła taka konieczność, trzeba się pochwalić: Fulko był w wojsku! Wielu z Szanownych Graczy pewnie parsknęło w tym momencie śmiechem i zrobiło kółeczko na czole, no bo jak można chwalić się czymś, od czego większość ludzi stroni jak od zarazy? Ano można, bo oprócz rzeczy paskudnych (tępienie Fulko przez „starych” za „młodego”) i miłych (tępienie przez Fulko „młodych” za „starego”), Wasz ulubiony felietonista doświadczał czegoś absolutnie wyjątkowego dla gracza – posiadał własnego, prawdziwego kałacha! Kontakt z tym kawałkiem metalu wzbudzał szacunek i respekt, bo błąd w obsłudze mógł skończyć się czyimś (to źle) lub własnym (to bardzo źle) zgonem, wybitym barkiem tudzież zębami (przy cienkim trzymaniu) albo w najlepszym wypadku solidnym kopem od trepa. Uwierzcie – świadomość dzierżenia czegoś decydującego w jednej chwili o życiu i śmierci maluczkich, to niezapomniane przeżycie. Fulko czuł się jak Bóg.
Samochwalstwa ciąg dalszy: otóż Fulko siedział w kabinie prawdziwego myśliwca! To nie żart. Wasz protagonista mieszka obok najstarszego lotniska w Polsce, a jak najstarsze to pewnie ma muzeum. I ma! Co więcej, dyrekcja pozwala od czasu do czasu przy okazji różnych uroczystości pozwiedzać, dotknąć, polizać, a nawet dosiąść zgrupowanych tam aeroplanów. Niestety, nie pozwala nigdzie nimi polecieć, ale Fulko nad tym pracuje. Mimo tych ograniczeń samo przebywanie za sterami MIG-a, SU czy Mirage’a to już wielkie przeżycie. Patrząc na dziesiątki wskaźników, przełączników, lampek, pstrykaczy i potencjometrów człek prawie nie wierzy, że żył ktoś, kto umiał to wszystko obsługiwać. Przy okazji Fulko przekonał się naocznie, że bez względu na typ przez szybę samolotu najczęściej g… widać i to nie dlatego, że nie umyta. Po prostu tak się kiedyś latało!
Zasiadasz w kabinie prawdziwego Mig-a 29 i po chwili już wiesz, że lata ciupania w najlepsze symulatory poszły na marne – nic nie „panimajesz…”
Po raz trzeci Fulko powie Wam coś fajnego o sobie, a co! Pewnie nie uwierzycie, ale ten kwiat inteligencji Nowej Huty od lat jeździ autem! Uwielbia wręcz przesiadywanie za kółkiem. Nie ma to jak wywracające flaki przeciążenie podczas wciskania pedału akceleratora, radość z możliwości pokazania środkowego palca jakiemuś niedzielnemu kierowcy i wściekłość, gdy wielki jak dom TIR zepchnie człeka na pobocze. Fulko niczym rasowy masochista uwielbia pchać się w najtrudniejsze krakowskie skrzyżowania – tam zawsze coś się dzieje. Nawet taki drobiazg, jak leśne dachowanie dekadę temu z czwórką przyjaciółek na pokładzie nie popsuło mu humoru, choć skasował swoją ukochaną Skodę. Czysta adrenalina, mniam, mniam…
Na zakończenie tej auto-apoteozy Fulko mimochodem wspomni, iż jest uzdolniony muzycznie i pięknie śpiewa. Talent muzyczny odkrył w sobie przypadkiem: za pomoc w naprawie dachu wujek podarował mu kiedyś gitarę akustyczną. Dacie wiarę, że Wasz amator szarpania strun jako pierwszy polski muzyk umiał zagrać dowolny utwór, używając tylko czterech akordów (c a d g)? Nie pytajcie, jak on to robił – sam nie wie. Nikt zresztą nie wie. Co do talentu wokalnego, Fulko jest laureatem Grand Prix na Festiwalu Piosenki Kolonijnej w Drugni (woj. kieleckie). Choć działo się to 29 lat temu, polski Demis Roussos do dziś nie może zapomnieć tych tłumów zachwyconej, wiwatującej publiczności. Mimo że był najmłodszym finalistą, doskonale dał sobie rade ze stresem. Po tygodniu zaczął nawet mówić.
OK, dość ględzenia typu: Fulko robił to, Fulko robił tamto… Dziś, kiedy Wasz felietonista kawał życia ma już za sobą, a kawałeczek przed sobą, z wielu wymienionych powyżej atrakcji zrezygnował. Wprawdzie nadal jeździ autem, ale znacznie wolniej, nie strzela już z kałacha, nie lata samolotem (choć tak naprawdę to nigdy nie latał), nie występuje na festiwalach piosenki i nie udziela się publicznie na koncertach gitarowych. Bo zapomniał, bo mu się już nie chce, bo ma rodzinę, bo go łupie w lędźwiach, bo generalnie nie ma czasu. Poza tym wszystkie te atrakcje otrzymuje się obecnie w grach wideo, nie wychodząc z domu. Z tworzywa sztucznego da się zrobić prawdziwe cudeńka: pistolety, przepustnice z wolantami, kierownice z pedałami i skrzyniami biegów, mikrofony, gitary i setki innych gadżetów. Wystarczy wysupłać trochę grosza, kupić akcesoria, nabyć odpowiednie gry i już macie dokładnie to samo, czego Fulko doświadczył w młodości.
Nie, to nie to samo. To w ogóle nie jest to samo. Ani tyci, tyci. Intrygant Fulko tylko tak Was podpuszczał. Jest wiele czynników, które sprawiają, że wirtualne naśladownictwo jest tylko mniej lub bardziej prymitywną namiastką rzeczywistości. Pomijając fakt, że technicznie nie da się zrobić akcesoria identycznego z oryginalnym (chyba, że ktoś kiedyś wyprodukuje komercyjną wersję np. kabiny MIG-a, z wszystkim potrzebnymi siłownikami symulującym przeciążenia), a żadna gra i tak nie odwzorowuje w 100% otaczającego świata, pozostaje jeszcze kwestia samokontroli grającego. Bo choćby nie wiadomo jak wczuł się w klimat, to jeśli jest w miarę normalny, zawsze gdzieś w głowie ma tę świadomość, że wszystko, co się dziej na ekranie, to tylko zabawa, plastikowa rzeczywistość. Że jeśli trzeba, może wstać, zapalić światło, iść odcedzić kartofelki albo zaparzyć kolejną herbatkę góralską.
Dlatego nie słuchajcie recenzentów, którzy twierdzą, że „nie musicie kupować Ferrari, by się nim przejechać – podłączcie tylko kierownicę”, „wolant z przepustnicą do X360 są identyczne, jak w prawdziwym samolocie”, a „używając Fender Stratocastera w „gitarhiroł trzy”, poczujecie się jak prawdziwi rockmani”. Kto tak mówi, ten ignorant, idiota albo lobbysta, co w sumie na jedno wychodzi. Granie, podrasowane na dodatek fajnym gadżetem, jest doskonałą, relaksującą, wciągającą rozrywką, ale to nie „real”, tylko „fun”.
Mimo że dla maniaka gier to przerażająca perspektywa, jeśli chcecie naprawdę poczuć, co znaczy czymś pojechać, polecieć, z czegoś strzelić albo na czymś pomuzykować – ruszcie się i wyjdźcie na zewnątrz. Spróbujcie tego wszystkiego, co Fulko kiedyś albo i sto razy więcej. Autor artykułu gwarantuje niezapomniane wrażenia. A potem wróćcie na fotel i zastanówcie się, czy Wam się to spodobało i nadal chcecie kosztować realnego życia, czy już wystarczy Wam jego wirtualna namiastka. Fulko zaleca dokładnie zastanowić się, by nie wyszło, że za kilka/kilkanaście lat będziecie wyglądać tak, jak on – w wielkich okularach, z bladą cerą, zgarbieni, powłóczący nogami, z początkami podagry.
Nie zapominajcie o podstawowym obowiązku gracza, czyli graniu, ale także o podstawowym obowiązku człowieka, czyli o prawdziwym życiu. Po tym mądrym zdaniu, po napisaniu którego aż przysiadł z wrażenia, Fulko kończy ten felieton i idzie sobie włączyć konsolę. Piwo, orzeszki, mikrofon i Singstary czekają… Niestety, po przejściu mutacji głosowej jego dawni, prawdziwi fani przysłali mu kartkę z napisem „go home”. To i poszedł. Pospólstwo.
Marek „Fulko de Lorche” Czajor
Wypite piwo
- PiO.1 – Zabij mnie gro
- PiO.2 – Rozterki nałogowca
- PiO.3 – Pożycz dychę
- PiO.4 – Jaśnie Pan Redaktor
- PiO.5 – Giełdowe mydło i powidło
- PiO 6 – Pierwsze zloty na płoty
- PiO 7 – Kolekcjoner
- PiO 8 – Nie ma w co grać!?
- PiO 9 – Ja pisać lux teksty
- PiO 10 – Bajeczki medialne
- PiO 11 – Sklep
- PiO 12 – Fanboy – brzmi dumnie?