autor: Szymon Liebert
O czym tak naprawdę będzie Asteroids: The Movie?
Lornezo di Bonaventura, producent nadchodzącego filmu tworzonego na podstawie znanej gry Asteroids, opowiedział o fabule tego dzieła. Autor dziwi się ludziom uważającym, że w tej produkcji nie było wiele treści, co jego zdaniem jest nieprawdą. Bonaventura zainteresował się tytułem, gdyż wskazuje on na wielkie wydarzenia, umiejscowione oczywiście w przestrzeni kosmicznej.
Lornezo di Bonaventura, producent nadchodzącego filmu tworzonego na podstawie znanej gry Asteroids, opowiedział o fabule tego dzieła. Autor dziwi się ludziom uważającym, że w tej produkcji nie było wiele treści, co jego zdaniem jest nieprawdą. Bonaventura zainteresował się tytułem, gdyż wskazuje on na wielkie wydarzenia, umiejscowione oczywiście w przestrzeni kosmicznej.
Podobno twórcy przyszłego filmu przygotowali głęboką mitologię związaną z kultową grą. Wspomniany producent nie chciał za bardzo wchodzić w szczegóły, ale przedstawił ogólny zarys historii. Wiemy, że w filmie pojawią się dwie główne role braci, którzy będą musieli przebrnąć przez bardzo ważne wydarzenia, sprawdzając przede wszystkim relacje, jakie między nimi panują.
Mglisty obraz fabuły wskazuje więc na opowieść o braciach, którzy staną do walki z niewiadomą siłą (asteroidami?) w kosmosie. Potwierdza to Bonaventura, według którego bez gości w statkach wysadzających rzeczy w powietrze nie uda się zachować motywów znanych z gry i tym samym zadowolić fanów. No tak, w końcu oprócz rozwalania asteroidów nie pojawiało się w niej nic innego.
Motyw braci jest ostatnio popularny (Call of Juarez: Więzy krwi), więc producenci Asteroids chyba utrafili idealnie.
Zawiłe tłumaczenia producenta naprawdę są godne podziwu. Próba dorobienia jakiejkolwiek fabuły do Asteroids ma tyle sensu, co stworzenie dramatu obyczajowego na podstawie Tetrisa. Mógłby on opowiadać o sowieckim imigrancie w USA, który jest niepasującym elementem społeczeństwa, ale dzięki swoim zdolnościom potrafi obracać i dopasowywać ludzi zgodnie z ich „kształtami”. Dobre?
Wygląda na to, że amerykańscy producenci rzucili się na gry elektroniczne ze zdwojoną siłą i starają się wykorzystać każdą produkcję. Zapowiadając nowe tytuły, właściwie od razu mówi się też o możliwych adaptacjach. Tymczasem niektóre dzieła po prostu nie nadają się na obrazy kinowe (Asteroids), a inne właściwie wykorzystały dorobek filmowy we własnych celach (Max Payne).
Czy jest jakieś rozsądne wyjście z tej sytuacji? Potrzebujemy reżyserów, którzy byliby zapalonymi graczami, czy raczej graczy potrafiących reżyserować. Na pewno z dużo większą gracją poruszaliby się oni w trudnym dla osoby z zewnątrz świecie gier. Większość produkcji wymaga czegoś więcej niż tylko miałkiej akcji, krzykliwego zwiastuna i efektów specjalnych. Tym czymś jest wyczucie.