Niewygodny raport Unii Europejskiej – piractwo nie wpływa na sprzedaż gier
W sieci pojawił się nieopublikowany raport unijny dotyczący wpływu łamania prawa autorskiego na sprzedaż mediów. Dokument powstał w firmie Ecoryl w 2015 roku, lecz wnioski autorów o zasadniczym braku negatywnego efektu piractwa najwyraźniej nie przypadły do gustu zleceniodawcom z Komisji Europejskiej.
Temat piractwa stale powraca w branży gier, czy to w związku z konkretnymi przypadkami łamania prawa autorskiego, czy też mniej lub bardziej typowym podejściem deweloperów do tej kwestii. Również politycy wyrażają zainteresowanie tą kwestią, o czym świadczy decyzja Parlamentu Europejskiego w 2013 roku o zapłaceniu 360 tysięcy euro duńskiej firmie Ecory w zamian za sporządzenie raportu analizującego efekt piractwa na sprzedaż gier, filmów itd. Raportu ukończonego w maju 2015 roku, o którym... dowiedzieliśmy się dopiero teraz, jako że nigdy nie został on ujawniony. A wszystko najpewniej dlatego, że autorzy raportu nie zdołali wykazać rzeczywistego negatywnego wpływu łamania praw autorskich na sprzedaż gier.
Treść raportu poznaliśmy za sprawą Julii Redy, działającej w Parlamencie Europejskim i reprezentującej Niemiecką Partię Piratów, postulującą legalizację swobodnej wymiany plików w celach niekomercyjnych. Redę zaintrygowało nieopublikowanie kosztownego dokumentu, wystosowała więc prośbę do Sekretariatu Generalnego Komisji Europejskiej o dostęp do tekstu, który udostępniła na swoim blogu. Na 304 stronach raportu znalazła się obszerna analiza piractwa, a jego konkluzja z pewnością zaskakuje. Autorzy otwarcie przyznali, że zasadniczo nie da się wykazać ogromnego wpływu łamania praw autorskich na sprzedaż gier, książek lub filmów (za wyjątkiem największych przebojów kinowych):
„W ogólnym rozrachunku dane nie dostarczyły statystycznych dowodów na zaburzenia [?] sprzedaży przez sieciowe naruszenia praw autorskich. Nie musi to oznaczać braku wpływu piractwa, lecz jedynie zawodność analizy statystycznej przy próbie uchwycenia jego oddziaływania”.
Jakby tego było mało, Ecory wysunęło wniosek, że nielegalnie rozprowadzane egzemplarze mogą mieć pozytywny wpływ na sprzedaż legalnych kopii (strona 15). Według zebranych danych na każde 100 przypadków złamania prawa autorskiego przypadają dodatkowe 24 legalne transakcje, co ma wynikać z wciągnięcia się poprzez obcowanie z piracką wersją lub streamami, jak również zachęty w postaci bonusów za wyłożenie rzeczywistych pieniędzy. Autorzy przypomnieli też jedyny wcześniejszy tekst na ten temat, The impact of piracy on the purchase and legal download: a comparison of four channels culturelles z 2012 roku zamieszczony w czasopiśmie naukowym Revue Economique, którego twórcy wyciągnęli podobne wnioski.
Jak łatwo zgadnąć, publikacja raportu przez Redę wywołała burzę w Internecie. Strona The European Digital Rights otwarcie oskarża Parlament Europejski o celowe zatajenie raportu. Zwrócono uwagę, że Komisja Europejska odwołała się do tekstu Ecory w dokumencie z 2016 r., oczywiście wspominając tylko o negatywnym wpływie na przeboje filmowe i nawet nie wspominając oryginalnego źródła. Decyzja o zakopaniu raportu (a przynajmniej jego niewygodnej większości) stanowczo zasługuje na potępienie, niemniej nie można też uznać dokumentu za rozgrzeszenie piractwa. Trudno też stwierdzić, czy ujawnienie tekstu będzie miało jakikolwiek wpływ na dyskusję poświęconą kontrowersyjnej reformie praw autorskich, omawianej obecnie przez Komisję Europejską i mającej umożliwić monitorowanie i blokowanie treści zamieszczanych w Internecie, co m.in. utrudni udostępnianie i przeglądanie wiadomości. Sama Julia Reda w wypowiedzi dla serwisu The Next Web wątpi w siłę oddziaływania publikacji naukowych na rzeczywistość, a wcześniejsza publikacja analizy Ecory raczej nie zmieniłaby wyniku głosowania nad reformą, zaplanowanego na 10 października:
„Trudno stwierdzić, czy ten raport wpłynąłby na nadchodzącą reformę prawa autorskiego. Nie jest to pierwsza analiza poddająca w wątpliwość powszechne przekonanie o szkodliwości łamania prawa autorskiego wobec biznesu. Niestety, studia naukowe rzadko mają tak bezpośredni wpływ na ustawy, jakbyśmy sobie życzyli”.