autor: Redakcja GRYOnline.pl
Myśli nieprzemyślane - Ideał piękna
Chciałem, żeby i fajnie wyszło, i było co poczytać, a może i oko na czym zawiesić, i zapodałem moim szacownym rozmówcom temat – beware! – wirtualny ideał piękna.
Tak chciałem, żeby i fajnie wyszło, i było co poczytać, a może i oko na czym zawiesić, i zapodałem moim szacownym rozmówcom temat – beware! – wirtualny ideał piękna. Myślałem sobie, a głupi byłem niewymownie, że temat ci to rzeka, że jak zaczną się przekrzykiwać, to jedne MNP trzeba będzie pół roku amortyzować w odcinkach, kupony od pomysłu odcinać, szampan i ikra 24 na 7. Tymczasem wszyscy sobie poszli... Musi tym razem naprawdę niepomyślałem sumiennie. Jeden Lordareon został, bo jak mówiłem o co biega, to liczył dead pixele na swoim nowym HDTV i moment kolegialnej ucieczki przegapił.
No tak, zawsze gdy Shuckquille zaatakuje jakimś zagadnieniem do nieprzemyślenia, jako etatowy mądrala-okularnik czuję się w obowiązku wywrócenia oryginalnej idei do góry ogonem i przedstawienia problemu w jakimś alternatywnym świetle – a tym samym pokazania niby, że ci, co piszą na temat, nie niepomyśleli. Tym razem próbowałem się jednak zmierzyć z tematem dosłownie. No, może nie do końca „dosłownie”, bo pierwszym skojarzeniem z hasłem „wirtualnego piękna” są przecież krzywizny (check słownik któregoś z języków romańskich) rozlicznych naśladowczyń Lary C. Poszedłem za to w stronę doznań audiowizualnych, a w celu przeprowadzenia drobnej rekapitulacji odgrzebałem kawałek kodu, który onegdaj był dla mnie szokiem estetycznym prawdziwie transcendentnym – intro z Diablo 2. Od lat wydawało mi się bowiem, że w temacie CGI nikt jeszcze nie zdążył się do tak perfekcyjnej współpracy wszystkich elementów składowych „filmu” jako takiego zbliżyć. Jak się jednak okazało, przy całym zachowaniu świętości pewnych niepodważalnych faktów, spotkanie Mariusa z Wędrowcem *zostało* nadgryzione zębem czasu (a może to ja dorosłem? Hm.). Pudło więc, dochodzenie trzeba było prowadzić dalej.
W następnej kolejności skierowałem swe nieprzemyślające myśli w stronę dźwięku. Niektórzy to już wiedzą, że ja tam drobny fetyszysta jestem, a ci co nie wiedzą, nie muszą. W odmęty pamięci zagłębiać się zbyt daleko nie musiałem, gdyż slogan „najlepszy soundtrack ever” z prędkością światła ewokuje w moim przypadku tytuł Neverhood. Kto go jednak słyszał, ten przyzna mi zapewne rację, że choć chore dźwięki Terry’ego Taylora opisywać można setkami pozytywnych przymiotników, „piękny” w idealistycznym rozumieniu tego słowa nie gra tu w wyjściowej jedenastce. I znowu zagranie na aut.
Lawirując po wyciskających łzy grach Square, otumaniających wizjach Hideo Kojimy oraz perfekcyjnych (acz wciąż zasadniczo nie „pięknych”) tworach artystów zatrudnianych przez Nintendo, doszedłem w końcu do smutnego wniosku, że nie ucieknę przed spłyceniem tematu do wersji dyktowanej przez testosteron. I po cóż wydziwiać, skoro najpiękniejsza jest VV z Vampire: Bloodlines. Tak oto odpowiedziawszy, kończę.
Oczywiście jak najdalszy jestem od umniejszania rangi kobiet w świątyni piękna. W ogóle to w Vampire’a trzeba będzie wreszcie kiedyś pograć, heh. Niemniej tak sobie dumam, że prawdziwe piękno to jest takie cóś, że jeden z drugim zamiera i niemieje, a łzy same ciurkać zaczynają, bo takie to cóś jest piękne. Jak się na widok czegóś nie ryczy, tylko wgapia, a michę się cieszy i oblizuje, to mamy do czynienia z cósiem (cósią) ładnym bądź seksownym. Bądź cóś. I zadając swoje niesławne pytanie, miałem już na nie własną a dobrą odpowiedź, bo zdarzyło mi się raz (raz jeden, dokładnie licząc), że siedząc przed monitorem łzy mi do oczu nabiegły.
Oto zdarzyło się tak, że dźwięki przepięknej arii odegranej przede mną... w przestrzeni przebrzmiały, ja – dowódca floty – przetestowałem możliwości bojowe sprzętu, który został oddany mi pod rozkazy i czas przyszedł na skalibrowanie napędu nadprzestrzennego. Czułem, że uczestniczę w przedsięwzięciu wielkim i ważnym, a ponadto kosmos był piękny, muzyka była piękna i oddanie wszystkich było piękne. A potem przyszedł moment powrotu z niespodziewanie smutnej misji nad ojczystą planetę... dogorywającą w ogniu. I znowu ta muzyka. I to pytanie Karan Sjet rzucone w przestrzeń: „co się tutaj stało?”.
Homeworld.
Popisalise: Borys „Shuck” Zajączkowski & Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
Powiązania do myśli
- MNP.50 – Wirtualne traumy
- MNP.51 – Agencja morderców
- MNP.52 – W szponach statystyki
- MNP.53 – Czas na Piknik!
P.S. Podejrzewam, że to tego tematu jeszcze wrócimy, bo ledwie go nadgryźliśmy, liznęliśmy raczej. Dotknęliśmy może. W ogóle: czy się do niego zbliżyliśmy?
P.P.S. Do miłośników ortografii: tak, wiemy, że „nie” z czasownikami pisze się oddzielnie. I w ogóle sporo zasad znamy. :-)