autor: Redakcja GRYOnline.pl
Myśli nieprzemyślane - Gramy za darmo
Abstrahując od nielegalnego obiegu gier, pecet podłączony do Internetu to brama do krainy obfitości, której niepodobna przemierzyć za jednego życia.
Mieliśmy na GOL-u ostatnimi czasy parę dyskusji o wyższości pecetów nad konsolami i vice versa. Dyskusje były wyczerpujące i psychicznie, i merytorycznie – zwyczajowo pada w nich grad argumentów opartych o jakość grafiki, płynność chodzenia gier, konieczność upgrade’ów sprzętu, telewizor kontra monitor... Nie pada w rozmowach w ogóle lub pada nieśmiało koronny wszakże argument, który sprawia, w Polsce (czy generalnie w krajach byłego Bloku) prym wiodą pecety, mimo że świat w swym ogromie preferuje dziś konsole – na pecetach da się grać za darmo, co wspaniale pomaga przełknąć wyższą cenę samego sprzętu. Plotę androny, bo przecież rzecz w tym, że na konsole za mało jest strategii turowych? Tia, jasne.
Abstrahując od nielegalnego obiegu gier – fuj! apage! – pecet podłączony do Internetu to brama do krainy obfitości, której niepodobna przemierzyć za jednego życia. Nie znajdziemy oczywiście w tym raju takich tytułów jak Call of Duty 2 czy World of Warcraft, jednak zdarzyć się nie może, byśmy nie znaleźli innych doskonałych, całkowicie darmowych zabawek. Czy zamarzy się nam strzelanka, czy przygodówka, czy strategia, czy morpeg, mamy do wyboru kilka świetnych gier, kilkanaście dobrych, kilkaset całkiem okej, a kilka tysięcy w ogóle. Podśmiechiwałem się niedawno z tego, że jeśli Polak gra w MMO, gra za darmo. Przyznać się muszę do co najmniej małej hipokryzji – ja też szczególnie cenię sobie w dobrych grach ich darmowość. :-)
W tym tygodniu na panteon profesjonalnych a darmowych gier wstąpił Shadowbane – MMORPG produkcji UbiSoftu, wydany ledwie trzy lata temu. Wszystko, czego musimy dopełnić, by w niego zagrać, to zarejestrować się na stronie UbiSoftu oraz pobrać klienta gry – po prawdzie ta operacja może okazać się najbardziej kłopotliwa, jako że waży on 900 MB – tyle, ile normalna gra ważyć sobie zwykła. Nigdy w Shadowbane’a wcześniej nie zagrałem – teraz nie widzę żadnego powodu, by doń w weekend nie zajrzeć, a być może zostać na dłużej.
Mam bardzo miłe wspomnienia z Anarchy Online, w którą – prawdopodobnie najlepszą grę sci-fi, gdzie ja to słyszałem? – zacząłem grać również wtedy, gdy jej podstawowa wersja została udostępniona za darmo. Było to półtora roku temu. Ta oferta wciąż jest dostępna – klient to 800-megabajtowy plik plus garść patchów, które pobiorą się automatycznie przy pierwszym odpaleniu gry. Naprawdę warto. Jedną z nie dających się przecenić wartości morpegów starszych (i bardziej od gracza wymagających) jest to, iż społeczność ich graczy zdążyła osiągnąć już pewną dojrzałość, dzięki czemu rozgrywka nabiera poloru wirtualnego życia, miast wirtualnej wybitki (fani WoW-a wiedzą, o co chodzi, prawda?). Aczkolwiek powyższe niekoniecznie i niecałkiem dotyczy Shadowbane’a – ta gra jest zaprojektowana nieco inaczej.
Pamiętam, jakby to wczoraj było, kilkanaście godzin (z przerwami na siusiu), które spędziłem w Anarchy w towarzystwie pewnego Niemca w moim wieku. Utworzyliśmy własną drużynę po tym, jak poprzednia, do której należeliśmy, zostawiła mnie na pewną śmierć, gdy zdarzyło się, że zerwało mi się na chwilę połączenie... On próbę ocalenia mnie również przypłacił życiem i spotkaliśmy się przy respawnie – dobrych kilkanaście misji wykonaliśmy razem.
I oto po wyjściu z kolejnych podziemi moim oczom ukazało się śliczniutkie miasto, którego wcześniej nie widziałem. Uparłem się je zwiedzić, mimo próśb, błagań i tłumaczeń mojego towarzysza, który miał uzasadnione opory przed udaniem się w okolicę, w której PvP nie było nijak ograniczone. Przemykając pomiędzy budynkami zwiedzaliśmy miasto, gdy wybiegając na placyk natknęliśmy się na gracza z wrogiej frakcji, kilkakrotnie od nas razem wziętych silniejszego... Nano-technician to był – ktoś na podobieństwo maga – zamarliśmy w oczekiwaniu na nano-fireballa. Tymczasem nasz przeciwnik przyjrzał się nam, pomachał ręką na pożegnanie i odbiegł w swoją stronę. Takie i podobne wirtualne doświadczenia sprawiają, że pograwszy w gry sieciowe można stracić ochotę na single playera, choćby najśliczniejszego. Z moim towarzyszem zza Odry graliśmy do trzeciej rano – kiedyś wypadało się w końcu położyć, zwłaszcza że obaj z rana szliśmy do pracy – on w Monachium, ja w Krakowie.
Ale darmowe gry MMO to nie tylko wielkie pliki klientów gier. To również – a może przede wszystkim, zważywszy ich liczebność – różnego kalibru gry udostępniane za pośrednictwem www. Jakże często nie mniej skomplikowane od swoich ‘dużych’ sióstr. Weźmy dla przykładu takiego Ogame’a – ręka do góry, kto w niego nie grał. Konsolowcy mogą się wstrzymać od głosu, i od gry niestety również... Nie da ci żona, nie da kochanka tego... co da Ci gra z żywym przeciwnikiem. Tysiącami przeciwników, dodajmy. Tu też będzie anegdota.
Minął już rok, odkąd zagrywałem się w Ogame’a – precyzyjnie planując swoje posunięcia i doglądając rozwoju swojego galaktycznego imperium przez cały dzień, a nie rzadko i kawałek nocy. Stało się, iż sam jeden podpadłem jednemu z silniejszych sojuszy w moim uniwersum... Podpadłem tak bardzo, że sojusz tylko dla mnie stworzył czarną listę i boldem mnie na niej zawiesił. Nadszedł czas próby, gdy ruszyły na mnie gęsiego trzy floty sojuszu, z których każda była w stanie obrócić moją dziedzinę w pył. Gdybym tylko się nie pilnował. Ciężka to była noc – wstawałem na budzik kilkakrotnie, by we właściwym momencie znaleźć się przed komputerem i wydać swojej flocie rozkaz udania się tam lub wrócenia tu – każda akcja wyliczona z dokładnością do kilku-kilkunastu sekund. Tylko po to, by przeciwników do ostatniej chwili utrzymywać w błogiej pewności rychłego zwycięstwa. I by szybko pozbierać z orbity ich cenne szczątki – w chwilę potem.
Zdarzyło się, że pomiędzy trzema pędzącymi na mnie flotami feralnego sojuszu pojawiła się czwarta – sama tylko gotowa zadać mi bolesne rany i pozostawić zbyt słabym, by stawić czoła następnej, której ataku oczekiwałem ledwie kilka minut później. Już-już godziłem się ze świadomością, że noc zarwałem nadaremno, gdy sprawdziłem – sztuka dla sztuki – co to za flota. I wyszło na to, że nic nie ma ona wspólnego z atakującym mnie sojuszem. Co więcej, gdy przesondowałem planetę nieoczekiwanego agresora, dostrzegł to i zagadał do mnie:
- Czemu nie śpisz?
- Pilnuję dobytku – odparłem.
- Niezła jatka by była – zaśmiał się i zawrócił swoją flotę.
Straty, które poniósłby podczas ataku na moją ‘pilnowaną’ planetę, były bowiem zbyt duże, by zrównoważyć ewentualne zyski. Z resztą atakujących rozprawiłem się do rana i odtąd miałem już z wrogim sojuszem spokój... Surowce, odzyskane z trzech zezłomowanych na mojej orbicie flot, pozwoliły mi dobrze i szybko rozbudować obronę planetarną – znacznie powyżej opłacalności jakiegokolwiek ataku na mnie. Dla takich chwil się żyje (i niedosypia), prawda?
Tę opowieść można by doprawdy długo ciągnąć i wielu spośród Was mogłoby ją rozbudować o własne wątki... Mamy przecież śliczniutkiego Dofusa, który przygarnął już 700 tysięcy graczy, jest Runescape, MU Online, Shattered Galaxy – chyba jedyny przedstawiciel MMORTS z prawdziwego zdarzenia – Rubies of Eventide i... powiedzieć, że ‘wiele, wiele’ innych, to za mało. Tysiące innych.
Borys „Shuck” Zajaczkowski
Powiązania do myśli
- MNP.11 – Listopad miesiącem niepamięci
- MNP.21 – Seks, przemoc i gdybanie
- MNP.22 – Forum w służbie nauki
- MNP.23 – Idzie nowe
- MNP.24 – Science-Fiction
- MNP.25 – Czas Gigantów
- MNP.26 – Legenda tonie
- MNP.27 – Wojny w Niemczech
- MNP.28 – Niepożądane
- MNP.29 – Temperatura rośnie