Kupiłem Steam Deck. Dostałem odkurzacz
Steam Deck to urządzanie, które sprawia wrażenie sprzętu we wczesnym dostępie. O ile jednak system operacyjny czy optymalizację gier da się poprawić, tak do szumu wiatraczka będę musiał się przyzwyczaić.
Na Steam Decka czekałem osiem miesięcy. Udało mi się go zamówić nieco ponad godzinę po uruchomieniu przedsprzedaży w lipcu 2021 roku – a w kontekście światowych braków podzespołów to każda minuta, niczym w filmie Interstellar, przekładała się na kolejne dni opóźnienia w dostawie. Oficjalna premiera sprzętu odbyła się 25 lutego, czyli niemal dwa miesiące temu, a przecież mało kto go już dostał (jeśli zamówicie go teraz, to przygotujcie się na jesienną dostawę). Skoro jednak jestem tym szczęśliwcem, to szybko podzielę się z Wami największą bodaj wadą nowego urządzania. A na pewno najgłośniejszą.
Pierwsze wrażenia z użytkowania są dość oczywiste – to jest nie konsola, a przenośny laptop do grania. Jeśli szukacie sprzętu, który niczym maszynki Sony czy Microsoftu odpala gry w najlepszej możliwej wersji, a liczba klatek jest stała (nawet jeśli niska), to źle trafiliście. Na Steam Decku nieraz trzeba pokombinować z ustawieniami graficznymi, żeby liczba fps jakoś tam trzymała fason. Mamy do tego nawet sporo narzędzi diagnostycznych, np. od ręki możemy włączyć podgląd poziomu obciążenia poszczególnych procesorów. To zabawka dla tych, którzy lubują się w tych pecetowych konfiguracjach.
A skoro o pecetach mowa, to Steam Deck, podobnie jak „blaszaki” spod biurek, ma wiatraczek, którym chłodzi swoje podzespoły. Normalna sprawa, choć nie w przypadku urządzeń mobilnych. Komórki wiadomo – w zasadzie nie mają aktywnego chłodzenia. Switch z kolei chłodzenie posiada, ale trudno zwrócić na nie uwagę, jest bowiem bardzo cichutkie (usłyszycie je, jak przyłożycie ucho do wylotu powietrza).
Niestety, Steam Deck, jak na rasowego peceta przystało, chłodzi się i porządnie, i głośno. Serio, nawet „skrolując” menu czy buszując po sklepie, słyszę wiatraczek. A jak odpalimy grę, nawet nie taką szczególnie wymagającą, to szum zaczyna lekko przeszkadzać. W efekcie jeśli nie podkręcicie głośności (bo np. obok na kanapie ktoś czyta książkę) albo gracie w cichą skradankę, Deck będzie lekko zagłuszał grę… Nie jest to hałas ogłuszający, wiele osób pewnie go zignoruje, ale mnie on przeszkadza.
Oczywiście, ktoś powie, że w słuchawkach problem znika. No i to prawda, ale tak być nie powinno – nie każdy chce czy lubi w ten sposób grać. Nie wiem, czy dałoby się inaczej zaprojektować chłodzenie – pewnie nie. W końcu to sprzęt mobilny, który potrafi odpalić nowe gry w akceptowalnej jakości. Taki Switch nie ma startu do mocy Steam Decka. Co więcej, odprowadzanie ciepła jest dobrze przemyślane – tam, gdzie ma być chłodny, Deck jest chłodny. Szkoda tylko tego szumu.
Nie tylko to w nowej maszynce Valve nie jest idealne. Na razie zawodzi system operacyjny – powolny i „lagujący”. A miejscami nieintuicyjny. Niezbyt pasuje mi to, że póki co nie wiem, która gra będzie chodziła płynnie. Ot, takie Metro Exodus ma zauważalne spadki liczby klatek i zabawa z ustawieniami nie rozwiązała tego problemu. Najbardziej jednak doskwiera mi szum wiatraczków, bo o ile resztę problemów Valve z czasem usunie, tak do hałasu muszę się niestety przyzwyczaić. Wygląda na to, że w innym życiu Steam Deck byłby odkurzaczem…
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.