Koniec internetowej wolności w Polsce?
Jak donosi Dziennik Gazeta Prawna rząd planuje zmiany w prawie telekomunikacyjnym, które zobowiążą dostawców Internetu do blokowania dostępu do stron o „niebezpiecznej zawartości”. Wykaz takich stron znalazłby się na czarnej liście zarządzanej przez Urząd Komunikacji Elektronicznej.
Jak donosi Dziennik Gazeta Prawna rząd planuje zmiany w prawie telekomunikacyjnym, które zobowiążą dostawców Internetu do blokowania dostępu do stron o „niebezpiecznej zawartości”. Wykaz takich stron znalazłby się na czarnej liście zarządzanej przez Urząd Komunikacji Elektronicznej.
Propozycje zmian nabrały konkretnych kształtów po serii spotkań ekspertów z policji i MSWiA w Ministerstwie Finansów, które przewodniczy pracom nad tym projektem. Konkretne adresy do wpisania na listę miałby wskazywać UKE, policja, służby specjalne i Ministerstwo Finansów.
„Przepisy umożliwiające blokowanie stron zawierających treści niebezpieczne są niezbędne. Ale przy ich formułowaniu należy zachować ostrożność tak, by nie ograniczyć swobód obywatelskich.”- stwierdził rzecznik UKE Piotr Dziubak „Myślimy nad wprowadzeniem trybu odwołania się od decyzji UKE. Ale wprowadzenie sądu wydłużyłoby procedury w nieskończoność„– dodał urzędnik z Ministerstwa Finansów. Niezależnie od trybu odwołania jaki zostałby wprowadzony ciężko sobie wyobrazić, żeby właścicielom wszystkich zagranicznych stron, które znalazły się na liście chciało się męczyć z procedurą odwoławczą w naszym kraju.
Plany rządu wpisują się w niedawno ogłoszone zamiary zakazania e-hazardu w Polsce. Urzędnicy liczą też, że umożliwi to skuteczniejszą walkę ze stronami pedofilskimi, spamerskimi, czy też szerzącymi faszyzm (wystarczy przypomnieć problemy, jakich przysparzało zamknięcie szerzącej nienawiść strony "Blood&Honour")
Sami dostawcy Internetu nie widzą przeszkód technicznych w realizacji tej ustawy, zwłaszcza, że sporo z nich już na własną rękę blokuje dostęp do pewnych adresów, np. do stron prowadzonych przez oszustów i mających na celu wyłudzenie pieniędzy od internautów. Jednocześnie nie wierzą w faktyczną skuteczność tych przepisów, skoro wpisanie na listę zajmowałoby tygodnie, a stronę na inny adres można przenieść w ciągu kilku minut. Ich sceptycyzm nie dziwi, wystarczy przypomnieć niedawną sprawę tzw. „dopalaczy”, gdzie ich producenci wprowadzali na rynek nowe wersje swoich środków dosłownie kilka dni po tym jak poprzednia wersjasię na liście zakazanych substancji. A w przypadku stron internetowych zmiana adresu jest oczywiście znacznie prostsza i mniej czasochłonna niż wyprodukowanie zmodyfikowanego preparatu. Ponadto sporo użytkowników Internetu dysponuje oprogramowaniem pozwalającym na obchodzenie ograniczeń dostępu poprzez zmianę adresu IP czy serwera Proxy.
O ile cele rządu są szczytne, to konkretne plany mogą budzić zaniepokojenie polskich internautów, podobnie jak ogólny kierunek zmian w tym zakresie, jaki obrała Unia Europejska. Wczoraj państwa członkowskie osiągnęły kompromis w sprawie proponowanej przez Komisję Europejską nowej dyrektywy, która ma umożliwić blokowanie dostępu do Internetu użytkownikom nielegalnie ściągających pliki, lub korzystającym z pewnej kategorii stron (np. stron pedofilskich czy propagujących terroryzm). Ostatecznie zdecydowano, że ograniczenie dostępu do sieci wybranym użytkownikom będzie możliwe tylko, gdy będą bezsprzeczne dowody na łamanie prawa.