Już graliśmy: The Rogue Prince of Persia zapowiada się na osłodę po mdłym poprzedniku
Najnowsza gra z uniwersum Prince of Persia pojawi się w postaci wczesnego dostępu dopiero w maju – my jednak już mieliśmy okazję się z nią zapoznać.
Zapewne to, czego doświadczyłam podczas mojej krótkiej sesji z The Rogue Prince of Persia, stanowi zaledwie przedsmak tego, czego możemy się spodziewać, ale już mogę powiedzieć, że moim zdaniem gra przebiła poprzednie podejście Ubisoftu do tej marki. Jeśli po jej ukazaniu się coś drastycznie się popsuje, będę bić się w pierś, ale na ten moment mówię to z absolutnym przekonaniem – TRPoP zapowiada się naprawdę dobrze.
Mój stosunek do tej kultowej dla wielu serii jest neutralny, więc choć ekscytację wzbudzała we mnie możliwość wypróbowania czegoś wcześniej i podzielenia się tym ze światem, do samej gry podeszłam bez żadnych oczekiwań. Lubię „stare” części, ale po jednokrotnym ich ograniu, nigdy do nich nie wróciłam. Od The Lost Crown się odbiłam i choć rozumiem, czemu może się podobać, odniosłam wrażenie, że mało tu faktycznego grania, a dużo prowadzenia gracza za rączkę. To mnie drażniło. Podchodząc do The Rogue, miałam po prostu nadzieję, że gra wyrwie mnie trochę z obecnego w większości tytułów natłoku znaczników na mapie, wszechobecnej żółtej farby albo świateł i animacji pokazujących drogę do każdej, najdrobniejszej rzeczy.
Piękny Książę
Prezentacja się zaczęła, a mnie dosłownie wcięło. Pewnie pamiętacie, jak ogromny przeskok wizualny zaliczyła ta seria przy okazji The Lost Crown – mocno stylizowana oprawa nie wszystkim przypadła do gustu. Przy The Rogue następuje kolejny przeskok, który moim zdaniem wyszedł znakomicie.
Perspektywa 2,5D została odrzucona na rzecz całkowitego 2D, które dodatkowo jest bardzo komiksowe. Proste kształty, nieco wyblakłe, choć czasem nietypowe kolory (jak na przykład fioletowy odcień skóry naszego księcia – tak, tym razem faktycznie gramy księciem) i minimalne cieniowanie sprawiają, że patrząc na swoją postać skaczącą po ekranie, czułam się, jakbym oglądała stare kreskówki ze Spider-Manem. Oczywiście – na szczęście – w zupełnie współczesnej rozdzielczości. Na myśl przyszło mi też znakomite Olli Olli World, które używa dużo bardziej zaokrąglonych kształtów, ale wciąż stosuje podobne zabiegi, prezentując się przy tym przepięknie.
Zachwyt grafiką nie wynika tylko z moich osobistych preferencji – widzę tu bardzo dobrą decyzję, biorąc pod uwagę charakter gry. The Rogue, jak sugeruje sam tytuł, nosi znamiona roguelike’a (a bardziej konkretnie określiłabym tę grę mianem roguelite’a). Podejścia są krótkie, często przez łatwiejsze początki każdego z nich przelatujemy jak strzała, a ogólne tempo rozgrywki okazuje się dość wysokie. Taki kierunek graficzny nie tylko czyni tworzenie proceduralnie generowanych map prostszym, ale też sprawia, że nawet gdy biegniemy jak szaleni, wszystkie elementy poziomów są dla nas wyraźne i czytelne. To, że ładnie wyglądają, to tylko miły dodatek.
Obejrzałam krótką animację, wysłuchałam technicznych informacji o grze i w końcu, tuż po tym, gdy usłyszałam, że pracowali nad nią ludzie współodpowiedzialni za Dead Cells, czyli Evil Empire, wzięłam pad w ręce. Po takiej informacji trudno było mi jednak, zgodnie z moim planem, podejść do gry bez żadnych oczekiwań, ale dałam z siebie wszystko.
Przechodzimy do rzeczy
Jeśli spodziewacie się godzinnych cutscenek z przerwami na pięciominutowy gameplay, czym na początku raczy nas The Lost Crown, miłą niespodzianką będzie wiadomość, że tu ich nie znajdziecie. Fabuła na starcie jest szczątkowa – zaatakowali Hunowie, musimy ratować nasze miasto Ktezyfon. Tyle wystarczy, od razu ruszamy do akcji. W końcu urok tego gatunku polega też na tym, że wszystkiego dowiadujemy się w trakcie, a z każdym kolejnym podejściem stajemy się bogatsi nie tylko o nowe umiejętności, ale i wiedzę. Właśnie ten początek, który niemal od razu rzucił mnie w świat pełen przeszkód, przeciwników i ścian, po których miałam biegać, sprawił, że bawiłam się tak dobrze, gdyż wziął mnie trochę z zaskoczenia, a to zaskoczenie okazało się wyjątkowo przyjemne.
Moja przygoda z The Rogue Prince of Persia potrwała nieco ponad pół godziny, a udostępniono mi dwa poziomy i bossa. Oznaczało to niecałe dwa podejścia oraz jeden powrót do Oazy pomiędzy nimi. Nie wiem, ile planowo ma trwać jeden cykl rozgrywki, ale podejrzewam, że na tyle krótko, by przekonać do gry nawet te najbardziej zajęte osoby. Dla mnie ten limit czasu podczas prezentacji okazał się najgorszym, co mogło się wydarzyć, bo gdy upłynął – chciałam grać dalej. Rozgrywka, która zawiera wszystkie klasyczne elementy serii, ale najbardziej skupia się na charakterystycznym dla niej bieganiu po ścianach, jest naprawdę wciągająca i choć początkowo nie należy do wybitnie trudnych, i tak potrafi dać w kość. Gra nie serwuje eliksirów czy samego HP zbyt hojnie, a jeśli już to robi, to nie za darmo. Zazwyczaj najpierw trzeba przejść jakąś trudniejszą sekwencję, by zdobyć upragnioną buteleczkę, gdy nasze życie wisi już na włosku. Nie jest za łatwo, nikt nie prowadzi nas za rączkę, ale nie jest to też poziom, który sprawia, że chce się rzucić padem o ścianę. Jeśli miałabym jednak porównać stopień trudności z tym z The Lost Crown, uważam, że jest wyraźnie wyższy, co traktuję jak dużą zaletę.
Warto też wspomnieć, że produkcja ta zgrabnie łączy cechy typowego roguelike’a i elementy charakterystyczne dla PoP-a. Podczas kolejnych podejść czekają na nas ukryte skrzynki, sekretne pokoje, sprzedawcy i inni spotykani po drodze NPC, ale też rozgałęziające się drogi, skomplikowane sekwencje platformowe i walki, które pomimo dość ograniczonego zestawu ruchów pozostają zróżnicowane.
Oby tak zostało
Gra najpierw ma być wydana w formie wczesnego dostępu. Podstawowa pętla rozgrywki jest już gotowa i prezentuje się naprawdę dobrze, jednak jeśli chodzi o wszelkie inne kwestie, twórcy deklarują pełną otwartość na feedback graczy. Obawiam się tu nieco przeciągania liny pomiędzy sympatykami PoP-a i fanami gatunku, ale liczę, że uda się zachować ten balans, który przypadł mi do gustu.
To, czego na ten moment doświadczyłam, stanowi solidny fundament, na którym można zbudować współczesnego PoP-a, pozwalającego zapomnieć o nietrafionym The Lost Crown i zapewniającego długie godziny rozgrywki – w krótkich i wygodnych sesjach. Uwagę zwraca też fakt, że pozycja ta trafi nie tylko do zajętych graczy, którzy nie mają czasu na dłuższe sesje, ale również do osób z rozmaitymi problemami, ograniczeniami czy niepełnosprawnościami. Choć nie jestem entuzjastką większości serii Ubisoftu, z każdym kolejnym tytułem mam ochotę bić mu brawo za przykładanie wagi do takich rzeczy jak ustawienia wielkości i kroju tekstu, odpowiednie dopasowanie kolorów czy swobodne mapowanie przycisków. Wszystko to oczywiście mamy też w The Rogue Prince of Persia.
Czy sama zamierzam grać w ten tytuł po jego wydaniu? Nie jestem pewna, bo choć trudno mi było się oderwać przy jednym posiedzeniu, tak na dłuższą metę rogueliki mnie nużą, po prostu nie należę do ich grupy docelowej. Na pewno jednak ten pomysł nieraz przejdzie mi przez myśl, choćby z czystej sympatii do stylizowanej grafiki czy dobrych platformówek. Na ten moment, gdy myślę o współczesnym Prince of Persia, o The Lost Crown zupełnie już nie pamiętam – w głowie mam tylko The Rogue.
The Rogue Prince of Persia będziemy mogli wypróbować w formie wczesnego dostępu już 14 maja tego roku. Za grę odpowiedzialne jest studio Evil Empire, zajmujące się rozwojem głośnego Dead Cells, oraz firma Ubisoft.