Historia Alone in the Dark. Część druga - Wyspa doktora Mortona
Sześć lat to szmat czasu. W branży gier to wręcz przepaść. Ale właśnie tyle czasu musiało minąć pomiędzy trzecią a czwartą częścią przygód Edwarda Carnby’ego. Seria, która stała się prekursorem trójwymiarowych przygodówek z dreszczykiem i survival horrorów miała teraz tabun konkurentów i naśladowców.
Sześć lat to szmat czasu. W branży gier to wręcz przepaść. Ale właśnie tyle czasu musiało minąć pomiędzy trzecią a czwartą częścią przygód Edwarda Carnby’ego. Seria, która stała się prekursorem trójwymiarowych przygodówek z dreszczykiem i survival horrorów miała teraz tabun konkurentów i naśladowców. W gatunku przodowali szczególnie Japończycy. Capcom zaledwie rok po niezbyt udanym Alone in the Dark 3 wypuścił pierwszą część Resident Evil. A że skośnoocy panowie uczyli się wtedy od najlepszych, gra z miejsca stała się najpopularniejszym horrorem na rynku usuwając w cień dokonania Infogrames. W trzy lata później, w 1999 roku nieco inne podejście do gatunku zaprezentowało Konami, które wysłało niejakiego Harry’ego Mansona na poszukiwania córki Cheryl do małego miasteczka Silent Hill. Gra wręcz miażdżyła klimatem i ponurą atmosferą. Psychologiczny survival horror będzie chyba dla niej najlepszym określeniem. Co najważniejsze jednak, był to kolejny tytuł z tego gatunku, który odniósł sukces komercyjny. Czas więc najwyższy, aby Francuzi wyciągnęli z zamrażarki serię Alone in the Dark.
Do udziału w pracach nad The New Nightmare zaproszono nieznane nikomu wtedy studio Darkworks. Ekipie pozostawiono całkowicie wolną rękę – niech robią, co uważają za słuszne. Pod dwoma jednak warunkami. Po pierwsze, co wydaje się oczywiste gra miała ukazać się pod szyldem serii Alone in the Dark. Po drugie, co zapewne niektórym wydaje się już dość zagadkowe (ale o tym opowiemy na samym końcu) bohaterem ponownie miał zostać Edward Carnby. Mieliśmy więc mieć do czynienia z grą, której akcja została osadzona w czasach współczesnych, a jej bohaterem miał być facet, który już w 1924 roku sprawiał wrażenie nie najmłodszego. Na dodatek zmieniła mu się zupełnie aparycja. Z sumiastego wąsa, którego pamiętamy z części pierwszej, nie pozostał nawet meszek. Za to nowemu Carnby’emu wyrosły długie czarne włosy. Z takim wyglądem nasz detektyw bez obaw mógłby się udać na imprezę gotów.
Żadna porządna gra nie może obejść się bez systemu podziemnych kanałów.
Powrócono do starej koncepcji, czyli wyboru spośród dwóch bohaterów. Oprócz Edwarda w przygodzie miała uczestniczyć również niejaka Aline Cedrac, specjalistka w dziedzinie kultury północnoamerykańskich Indian. Przeznaczeniem obojga było zmierzyć się z piekielnymi siłami, które zalęgły się na pewnej wyspie.
Wyspa Cieni położona jest niedaleko wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Policja odnajduje tam ciało Charlesa Fiske’a, który kręcił się po tej dość nieprzyjaznej okolicy chcąc odnaleźć trzy tajemnicze tabliczki zapisane pismem Indian Abkasi. Fiske był wysłannikiem tajnej agencji rządowej o nazwie 713. Carnby, jako prywatny detektyw zajmujący się aktywnością paranormalną postanawia osobiście wyjaśnić tę sprawę i przejmuje dochodzenie. W wyprawie towarzyszy mu wspomniana asystentka, Aline Cedrac. Niestety samolot, którym podróżują w samym środku burzy zostaje zaatakowany przez jakiegoś dziwnego stwora. W rezultacie oboje muszą ratować się skokiem ze spadochronu. Pilotem, jak zwykle w takich przypadkach, nikt się już nie interesuje.
Pech chce, że lądują oni w różnych częściach wyspy. Carnby w okalających posiadłość doktora Obeda Mortona krzakach, Aline zaś na dachu domu.
Pomimo umieszczenia akcji gry we współczesności, ma się jednak wrażenia cofnięcia w czasie do epoki wiktoriańskiej. W tym stylu utrzymana jest zarówno architektura posiadłości, jak i duch gry, który po eksperymentach z piratami i kowbojami powrócił do korzeni serii.
Właścicielami posiadłości, jak i całej wyspy jest rodzina Mortonów, niegdysiejsi potentaci naftowi, których zdaje się nie stać teraz nawet na rachunek za prąd. Otworzyli oni przejście do piekieł, skąd na powierzchnię wylazły różnorakie maszkary. Kiedy w końcu zrozumieli, że popełnili błąd, było już za późno. Na nic zdały się odprawiane tajemnicze rytuały, które miały zamknąć przejście. Cały ród przypieczętował swój los, a obecne wydarzenia są tylko konsekwencjami dawnych decyzji.
Wąż z dywanu. Trochę orientalnego klimatu i byłby poleciał.
Studio Darkworks tak skonstruowało fabułę gry, że w zależności którą z postaci zdecydowali się poprowadzić gracze, mieli oni przed sobą inne zagadki do rozwiązania, nieraz odwiedzali zupełnie inne lokacje, a przede wszystkim znacznie różnił się sposób rozgrywki. Edward większość zadań rozwiązywał w towarzystwie huku wystrzałów, gra Aline polegała w większości na kombinowaniu i w wielu miejscach wręcz unikaniu starć z przeciwnikami. Oczywiście taki schemat nie zawsze miał miejsce i zdarzały się momenty, kiedy nawet ona musiała wypalić jakiejś kreaturze prosto w twarz.
A trzeba przyznać, że napotykane w The New Nightmare stwory były wyjątkowo przebrzydłe. Darkworks jeszcze przed premierą gry chwaliło się, że inspiracją dla grafików były zdjęcia embrionów różnych zwierząt i fotografie z sekcji zwłok. Co prawda w tym przypadku nie powstała żadna „miejska legenda” o tym, jak to twórcy zeskanowali oko martwego człowieka. A takie plotki towarzyszyły wydaniu pierwszej części Resident Evil. Niemniej jednak i tak było dość strasznie.
Z perspektywy czasu można przyznać, że Alone in the Dark IV: The New Nightmare był udaną próbą powrotu Francuzów na rynek horrorów. Niestety był to również okres, kiedy firma zaczęła popadać w coraz większe kłopoty finansowe, z których do dzisiaj nie udało się jej do końca wygrzebać. Musiało minąć kolejnych siedem lat, aby fani serii mogli z nadzieją spojrzeć w przyszłość oczekując premiery Alone in the Dark V. Czy eksperyment się powiedzie dowiemy się w dniu premiery, ale zanim to nastąpi spróbujemy zapoznać się z tajemnicą nowojorskiego Central Parku.
Ciąg dalszy nastąpi…