Gwiezdne Wojny - Mieczem i Mocą #1
We wczorajszym wpisie zastanawialiśmy się nad fenomenem Gwiezdnych Wojen. Dzisiaj sięgniemy nieco głębiej i postaramy się przypomnieć kilka najciekawszych tytułów dostępnych na różnych platformach, w których mogliśmy korzystać z głównych atrybutów rycerza Jedi, czyli Mocy i miecza świetlnego.
We wczorajszym wpisie zastanawialiśmy się nad fenomenem Gwiezdnych Wojen. Dzisiaj sięgniemy nieco głębiej i postaramy się przypomnieć kilka najciekawszych tytułów dostępnych na różnych platformach, w których mogliśmy korzystać z głównych atrybutów rycerza Jedi, czyli Mocy i miecza świetlnego. Naszą wędrówkę po galaktyce rozpocznijmy więc chronologicznie, od gry, której na bardzo długo udało się zawładnąć umysłami nie tylko fanów filmowej, jeszcze wtedy, trylogii. Panie i panowie, przed Wami:
Jedi Knight: Dark Forces II
Podczas gdy wujek George majstrował już przy Mrocznym Widmie, komputerowy światek, wraz z premierą Jedi Knight przeżył prawdziwy szok. Niby mieliśmy do czynienia ze zwyczajną strzelaniną, ale sposób, w jaki została ona nasączona klimatem Gwiezdnych Wojen zwalał z nóg. Na dwóch płytach CD zmieszono całą fenomenalną jak na ówczesne warunki opowieść o poszukiwaniu mitycznej Doliny Jedi przez jednego z najbardziej lubianych bohaterów, który nigdy nie pojawił się w żadnym z filmów – Kyle’a Katarna. Jedi Knight była też jednym z niewielu produktów, do którego nakręcono ujęcia z żywymi aktorami. Co najważniejsze, zrobiono to bardzo przekonywująco, pomimo upływu jedenastu lat od premiery programu, do dziś pamiętam majestatycznie sunący przez pustkę kosmosu super niszczyciel gwiezdny i wstrząsaną wybuchami koreliańską korwetę.
Katarn jest najemnikiem, który odkrywa w sobie niesamowity potencjał Mocy. Kiedy poznawaliśmy go w pierwszej części Dark Forces, był jeszcze zwykłym żołnierzem, któremu udało się zniszczyć tajną bazę Imperium, w której powstawały jednostki o nazwie Dark Troopers. Tym razem, Kyle rusza tropem mrocznego Jedi o imieniu Jerec i bandy jego, również władających mocą, pomagierów.
Walki na miecze świetlne nigdy wcześniej nie były tak ekscytujące. Bo i nie mogły być…
Choć na początku zabawy główną bronią bohatera wciąż pozostawały blastery, to jednak wraz z upływem czasu i nabywaniem wiedzy, Kyle Katarn coraz lepiej potrafił posługiwać się mieczem świetlnym. W przypadku umiejętności korzystania z Mocy, tylko od gracza zależało, czy chce on, aby protagonista szybciej biegał lub wyżej skakał. Jedi Knight nie stawiał żadnych ograniczeń i pozwalał nawet na pełne czerpanie z jej Ciemnej Strony. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie mogliśmy wybrać, czy chcemy podążać jasną ścieżką, czy też wolimy, aby Katarn pogrążył się w Mroku. Jak na owe czasy, kiedy w domach dopiero zaczynały królować akceleratory w rodzaju kart S3 Virge, Jedi Knight nie miał sobie równych i deklasował konkurencję.
Gra spodobała się na tyle, że w jakiś czas po jej wydaniu, LucasArts wypuścił dodatek zatytułowany Mysteries of the Sith. Nie wcielaliśmy się w nim jednak ponownie w Katarna, ale w Marę Jade, przyszłą małżonkę Luke’a Skywalker’a, a wcześniej prawą rękę Imperatora. Postać ta została wcześniej wprowadzona chyba w najlepszym cyklu powieściowym z Gwiezdnych Wojen, popularnie zwanym Trylogią Thrawna. Jego autorem był też jeden z wybijających się twórców gwiezdnowojennej „sieczki”, Timothy Zahn.
Masters of Teras Kasi
W czasie, kiedy na konsolach rządziły trójwymiarowe bijatyki w rodzaju Virtua Fighter czy Battle Arena Toshinden, Lucas postanowił uszczknąć również swój kawałek tortu. Wyszedł z tego mało strawny mix, w którym jednakże mogliśmy pomachać mieczem nawet jako sam Luke Skywalker. Jest to chyba jedyna warta odnotowania rzecz dotycząca tego tytułu i nie znalazł by się on w tym artykule, gdyby nie niedawne wydanie na konsole obecnej generacji Soul Calibura IV. Co prawda w dziele Namco Luke’a nie uświadczymy, ale Yoda i przede wszystkim Darth Vader prezentują się w tej grze o niebo lepiej. Biorąc oczywiście poprawkę, na dziewięć lat różnicy, jaka dzieli oba produkty.
The Phantom Menace
Na krótko przed wejściem do kin Mrocznego Widma, niecierpliwi gracze mogli zapoznać się z fabułą pierwszego epizodu dzięki grze komputerowej. Obie premiery odbyły się w maju 1999 roku i był to bodaj jeden, jedyny raz, kiedy polscy fani na swoją kolej musieli czekać aż do września. Rwetes był niesłychany, tym bardziej, że gra przez całe wakacje robiła zawrotną karierę wśród piratów. Podobnie zresztą, jak i będące wtedy nowością nielegalne kopie filmów nagrywane kamerą w zachodnich kinach.
Może z dzisiejszego punktu widzenia widzenia wygląda to nieco prymitywnie, ale za to ile miodu tutaj kapało…
W The Phantom Menace kamera śledziła akcję z góry i pod pewnym, niewielkim kątem. Pozwalało to dość dobrze orientować się w sytuacji, choć siłą rzeczy, gracz miał ograniczone pole widzenia. Gra była znakomita i wraz z wydanym w tym samym czasie Racerem zdecydowanie wybijała się na plus wśród całej góry produktów promujących Mroczne Widmo. Być może była nawet lepsza od samego filmu, który niesamowicie irytował infantylnym zachowaniem się Jar Jar Binksa. Z perspektywy czas wygląda to już nieco inaczej, ale przed dziewięcioma laty triumf prymitywnych polygonów nad cyfrowymi ujęciami Industrial Light & Magic był całkowity.
Jedi Outcast
W pięć lat po przygodach w Dolinie Jedi, LucasArts postanowiło powrócić do Kyle’a Katarna. Jedi ledwie uniknął pochłonięcia przez Ciemną Stronę i niczym rewolwerowiec z tanich powieści i amerykańskich westernów, schował swój miecz świetlny do szuflady i postanowił wieść prostsze życie. I jak to często bywa, rewolwery/miecz nawet nie zdążył pokryć się warstwą patyny, kiedy pojawia się kolejne niebezpieczeństwo.
Kosi, kosi łapki…
Potężny mroczny Jedi zapragnął ograniczyć do minimum moce swoich antagonistów i tym celu planuje stworzyć urządzenie które zetnie we krwi wszystkie midichloriany.
Nas jednak interesuje fakt, że ponownie możemy pomachać przed nosem szturmowców mieczem świetlnym i od czasu do czasu sprzedać im potężnego kopniaka za pomocą Mocy. I choć trochę szkoda, że autorzy nie zdecydowali się na ponowne nakręcenie cut-scenek z żywymi aktorami, to Jedi Outcast w niczym nie ustępuje swojemu poprzednikowi. A posiada nawet jedną sporą przewagę, jest piekielnie trudny, a stworzone w umysłach projektantów poziomy są pokręcone niczym makaron świderek.
Ciąg dalszy nastąpi…