Gra o tron - s08e01 - Początek końca z przytupem - felieton
Dwa lata odwyku. Tysiące memów i spekulacji. Miliony widzów na całym świecie wstrzymywały oddech w oczekiwaniu na wielki finał słynnej sagi fantasy. I oto smoki wylądowały – a wraz z nimi ostatni sezon Gry o tron. Po pierwszym odcinku zapowiada się naprawdę nieźle.
- Platforma / stacja: HBO, HBO GO
- Gatunek: Fantasy
- Sezon 8 / Premiera: 15.04.2019
Ach, Gra o tron. Jeśli do pojawienia się jakiejś historii w telewizji pasuje termin „wejście smoka”, to zdecydowanie do serialu na bazie prozy George'a R.R. Martina. Dostaliśmy mroczne, gorzkie fantasy, które traktuje widza serio, nurza bohaterów w brudzie po szyję, a na koniec posyła ich (protagonistów, nie widzów) do grobu. W ostatnich sezonach, które wyprzedziły prozę Martina – coś się popsuło. To już była trochę inna, mniej spójna Gra o tron. Dlatego wypatrywaliśmy ostatniego etapu z obawami. Pierwszy odcinek ósmego sezonu pokazuje, że możemy odetchnąć. Póki co.
W szóstym i siódmym sezonie dostaliśmy sporo epickich scen, na które czekaliśmy od lat, lecz sklejono je w sposób urągający logice i konstrukcji świata. Bohaterowie nagle zaczęli się przemieszczać z prędkością dobrze podkręconego teleportu, a kilka kluczowych postaci posłano do piachu tak od niechcenia, żeby tylko popchnąć opowieść do przodu. Widać, że był to – mimo kilku wielkich, niezapomnianych momentów – etap mocno przejściowy, służący pospiesznemu rozmieszczeniu figur na ostatniej szachownicy. A teraz porządni scenarzyści wzięli się do dzieła.
Ten pierwszy odcinek nowego sezonu teoretycznie jest spokojny. Zbudowano go na dialogach, subtelnych interakcjach, a akcji tu tyle, co kot napłakał. Ale jakimś magicznym sposobem twórcy znów pokazali pazury. Bo w tych przygotowaniach do wojny, w mniejszych i większych przepychankach między bohaterami ponownie można dostrzec ducha z pierwszych sezonów.
Dialogi są ostre jak żyleta, dobrze napisane i podkręcają napięcie nawet w najbardziej niepozornych scenach. Znów czuć ten niepokój towarzyszący pierwszym rysom i pęknięciom pojawiającym się na wymarzonych przez widza sojuszach. Bo przecież żadna przyjaźń ani miłość nie trwa tu wiecznie. To świat śmierci, pyłu i przemocy. Świat ognia i lodu.
A skoro przy tym ostatnim jesteśmy – najwyraźniej twórcy serialu (i stojący za wszystkim Martin) mają jednak pomysł na to, by uczynić Białych Wędrowców czymś więcej niż umagicznionymi żywymi trupami. Przez długi czas wydawało się, że mamy do czynienia ze zbuntowaną siłą natury, a ta część tajemnicy, którą nam ukazano nie zaspokajała ciekawości w należyty sposób. Teraz jednak największe zagrożenie Westeros zaczęło autentycznie przerażać. Twórcy zręcznie przeszczepili kilka patentów z horroru (i to takiego podlanego okultyzmem, jakby się dobrze zastanowić) – i wygrali uwagę jedną drapieżną, świetnie zrealizowaną sceną. Pozostaje liczyć, że napięcie podbije nam jeszcze kilka takich atrakcji. Ale kubek melisy pod ręką wtedy nie zaszkodzi.
Oczywiście, że serial ewoluował. Po masowej wyżynce, jaką zaserwowały poprzednie serie, uderza w bardziej heroiczne tony, wysforowano naprzód kilku czempionów, ale również, jak wskazałem powyżej, ktoś tu przestał bujać w obłokach i przeszedł do nie zawsze wesołych konkretów. Mamy więc rozmach ostatnich dwóch-trzech etapów opowieści, a jednocześnie ktoś przypomniał sobie, że nutka (symfonia) cynizmu i logika jeszcze tej historii nie zaszkodziła.
- Dialogi znów ostre jak żyleta.
- Ani jednej zbędnej sceny.
- Wrócił klimat niepewności i zagrożenia.
- Wizualia (kostiumy, scenografia, efekty) na najwyższym poziomie.
- Smoki!
- Ta jedna scena, po której leki na uspokojenie zaczynają wyglądać jak niezłe rozwiązanie.
- Na razie wątek Daenerys i Jona trąci teen dramą (ale na szczęście tylko trochę).
- Niektóre wątki i rozmowy potraktowane po macoszemu (ale może jeszcze się rozwiną).
Pewnie, niektóre wątki rozgrywa się tu z przesadną dezynwolturą, a znajomość Jona Snowa i Daenerys działa póki co na dynamice high school dramy – mamy zakazaną miłość dwóch pokrzywdzonych i ślicznych jak malowanie bohaterów, gdzieś w tle orbituje zazdrosna siostrzyczka i mocno nieprzekonane do relacji stronnictwa, ale widać, że scenarzyści puścili w ruch odpowiednie tryby, by namieszać w tym wszystkim. To jeszcze wybuchnie – z wielkim hukiem. I przy tym, na szczęście, bardzo zręcznie rozwija się tu samego Jona.
Szkoda, że kilka gwiazd, które dotąd błyszczało – jak Ogar, Tyrion Lannister czy Pająk – pomyka gdzieś w tle, ale pewnie jeszcze dostaną swój czas antenowy.
Realizatorzy nie tylko działają sprawnie, ale też odzyskali dawny błysk. Sceny iskrzą już nie tylko dlatego, że władowano ciężarówki pieniędzy w scenografię, kostiumy i efekty specjalne (choć tu też jest coś na rzeczy – polecam scenę lekcji pilotażu smoka...). To znów świetnie pomyślane, zaaranżowane sekwencje pełne smaczków i detali, które sugerują, co może się stać – albo po prostu zręcznie wodzą nas za nos.
W pierwszym odcinku nie ma ani jednej zbędnej sceny czy linii dialogowej. Są tylko żywe, dynamiczne starcia słowne między bohaterami. Jeszcze wszystko może się zawalić pod ciężarem nieprzemyślanych wątków, ale póki co działa lepiej niż poprzednie dwa sezony. To daje większe nadzieje niż połączone armie Starków i Daenerys. Pozostaje czekać, aż serial odsłoni wszystkie karty – i wtedy, być może znowu się spotkamy. Jeśli zima nie nadejdzie i nie pochłonie nas wszystkich.