Gorący marzec Drauga, czyli przegląd gier niedostrzeżonych i niekochanych
Marzec był nudny i nic się w nim nie działo? Dobre sobie. Wystarczy wyjąć głowę z chmur AAA, by dostrzec tętniący życiem świat gier małych, ale pięknych i inspirujących, w którym przez ostatni miesiąc kwitło życie i nie było chwili na nudę. Nawet bez Disco Elysium: The Final Cut.
Obiegowa opinia – krążąca również, a może zwłaszcza, po redakcji – jest taka, że marzec w branży gier był rozczarowującym, nudnym miesiącem, w którym nie działo się nic godnego uwagi. Ja dziękuję za takie „nudne” miesiące! Pierwsze dni może i były niepozorne, ale potem, gdy się ten żywioł rozszalał, dostarczył mi tyle „roboty”, że wystarczy i na cały kwiecień. I to nawet bez Disco Elysium: The Final Cut, które pod koniec miesiąca przyćmiło wszystko inne…
Niniejszy przegląd poświęcam wydanym w marcu grom, które przyciągnęły moją uwagę. Tak po prostu. Gatunki? Różne. Kryterium wyboru? Mało znane a interesujące tytuły, które ominęły pierwszą, drugą, a nawet trzecią stronę gazet (i główną „GOL-a”). Pod jakim względem interesujące? Fabularnym, artystycznym, gameplayowym, technologicznym – nie ma na to prostej odpowiedzi. Sami się przekonajcie.
I oczywiście nie omieszkajcie podsunąć własnych propozycji w komentarzach. Rad będę się przekonać, co ciekawego przeoczyłem.
W zasadzie marzec okazał się tak obfity, że nawet nie jestem w stanie w tym tekście opisać wszystkich gier, które na to zasługują. Wybaczcie mi, Maquette, Shelter 3, Circuit Superstars i Life and Suffering of Sir Brante. Może zabłyśniecie przy innej okazji.
Genesis Noir
Gdy następnym razem usłyszycie, jak ktoś zaprzecza, że gry są sztuką, zwróćcie się do tej osoby z uprzejmym pytaniem: „Przepraszam bardzo, a czy opowiada Pan(i) te bzdury po zagraniu w Genesis Noir, czy jeszcze przed?”. Właściwie to „zagranie” jest tu pewnym semantycznym nadużyciem. Nie, nie macie do czynienia z kolejnym udającym grę filmem – interakcji jest pod dostatkiem, z rozmaitymi zagadkami na czele. Tym niemniej bardziej pasuje tu słowo „doświadczenie”. Albo „przeżycie”.
Czym właściwie jest Genesis Noir? Patrząc na rzecz encyklopedycznie – grą przygodową. Zmieniając perspektywę na nieencyklopedyczną – „przygodą noir rozpiętą w czasie i przestrzeni” (cytat z oficjalnego opisu). Co mają wspólnego jazz, Wielki Wybuch i tragiczna opowieść o miłości? Abstrakcja jest silna w tej grze, metafora goni metaforę, a całości przygrywa znakomita muzyka. Jedno jest pewne: tej artystycznej jazdy bez trzymanki długo nie zapomnimy.
Kosmokrats
Tak po prawdzie ten tytuł debiutował w listopadzie, ale wykorzystam marcową premierę wersji na Switcha, by zwrócić na niego uwagę. Na kryminał zakrawa fakt, że ta polska perła nie dorobiła się na Steamie nawet 100 recenzji. Na żart z kolei zakrawa to, jakie bogactwo atrakcji deweloper sprzedaje za marne 45 zł. Humor, dziesiątki zróżnicowanych misji, humor, tona dialogów i cut-scenek, humor, liczne wybory i rozgałęzienia fabuły – a nade wszystko humor, kapitalna komunistyczna otoczka i historia podboju kosmosu przez Sowietów, których jedyną nadzieją jest obieracz ziemniaków awansowany na pilota drona. Może zręcznościowo-logiczna rozgrywka nie każdemu przypadnie do gustu, ale niezdecydowani mogą ściągnąć demo.
Fate of Kai
Koncepcja interaktywnego komiksu jest obecna w branży gier od dawna (wcielić ją w życie próbowali choćby polscy twórcy ubiegłorocznego Liberated), ale być może jeszcze nikt nie potraktował jej tak dosłownie jak autorzy przygodówki Fate of Kai. Założenia są proste: przewracamy kolejne wirtualne strony i śledzimy przygody tytułowego Kaia, który zostaje przeniesiony z naszej rzeczywistości do magicznej krainy (fabuła raczej nie jest tu główną atrakcją). Deweloper interesująco zinterpretował słowo „interaktywny” w tej koncepcji – wertujemy komiks, skacząc w przód i w tył, i przekładamy różne elementy z miejsca na miejsce, by pomóc bohaterowi w dobrnięciu do szczęśliwego zakończenia. Myślę, że nietuzinkowa konstrukcja zagadek i ładne ilustracje to dość, by rozważyć wyłożenie 44 zł na ten tytuł – albo chociaż dodać go do listy życzeń.
Adios
„Symulator chodzenia” za ok. 65 zł, który wystarcza na mniej więcej półtorej godziny grania. To nie brzmi fantastycznie, prawda? Ja też zamarłem z ręką wyciągnięta po portfel, gdy poznałem długość Adios. Zachowuję jednak tę pozycję na liście życzeń, czekając na pierwszą lepszą przecenę – i radzę zrobić to samo każdemu sympatykowi gatunku (i nie tylko). Recenzje owego tytułu są więcej niż smakowite. „Gdy go skończyłem, spojrzałem w okno i uznałem, że potrzebuję długiego spaceru”. „Fantastyczne dialogi i aktorstwo głosowe”. „Kup go, jeśli interesuje cię potencjał gier wideo w opowiadaniu dojrzałych i skłaniających do zadumy historii”. Och, mnie definitywnie interesuje – i niechybnie kupię Adios, gdy tylko nadarzy się lepszy moment.
Nanotale: Typing Chronicles
Upadły bastiony strategii i symulatorów – został tylko jeden pecetowy rodzaj gier, po który konsole wciąż nie wyciągnęły łapek… i nie wyciągną, dopóki nie nawrócą się na kontrolery inne niż pady. Mowa oczywiście o różnego rodzaju produkcjach, w których steruje się przez wpisywanie tekstu na klawiaturze. Nanotale to kontynuacja ciepło przyjętego Epistory: Typing Chronicles z 2016 roku. Znów czeka nas przygoda w fantastycznym świecie, a to, jak sprawnie poradzimy sobie z niebezpieczeństwami, będzie zależało od szybkości (i precyzji) wklepywania literek. Nie wiem jak Wam, ale mi klawiaturowych ćwiczeń nigdy nie jest za wiele – zwłaszcza gdy łączą się z rozrywką tak zgrabnie jak w grach studia Fishing Cactus.
Sizeable
Za tą pozycją nie stoi żadna głębsza filozofia. To po prostu gra logiczna, i to z rodzaju tych relaksujących, a nie wkręcających szare komórki na 10 tys. obrotów na minutę. Po ubiegłorocznym The Almost Gone bardzo polubiłem łamigłówki rozwiązywane na eleganckich dioramach w rzucie izometrycznym – i elegancją grafiki właśnie zwabiło mnie do siebie Sizeable. Siłą tej produkcji są śliczne makiety i pomysłowe, radosne interakcje z nimi. To rozrywka w sam raz, by odprężyć się po dniu ciężkiej pracy… albo ciężkiej sesji z Disco Elysium. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy 36 zł to nie za dużo za taką zabawę, może wypróbować demo.
Paradise Lost
Na koniec propozycja znacznie większa niż poprzednie, bo uhonorowana aż czterema newsami na „GOL-u” – ale nadal zanurzona w nurcie indie… i na pewno nie doceniona tak, jak jej tego życzę. Paradise Lost jest pierwszoosobową przygodówką tudzież, jak przyjęło się potocznie określać ten typ gier, „symulatorem chodzenia” – pozycją powolną (chwilami może nawet mozolną) i praktycznie pozbawioną gameplayu. To już praktycznie cechy gatunkowe, dlatego nie powinny być odnotowywane jako istotne wady. Albo lubi się ten model rozgrywki, albo nie.
Mówię o tym, ponieważ nie przeszedłszy nad ową kwestią do porządku dziennego, utrudnicie sobie cieszenie się właściwościami, którymi Paradise Lost błyszczy. To fenomenalna wizja świata, bajeczny projekt lokacji, zajmująca historia i gęsta, chwilami wręcz duszna atmosfera gigantycznego podziemnego schronu, który naziści zbudowali na terenie Polski, by ocalić elitę niemieckiego społeczeństwa przed nuklearną zagładą, wieńczącą II wojnę światową po dwóch dekadach walk. Wolfenstein, Fallout, a zwłaszcza BioShock – skojarzenia z tymi tytułami nasuwa zwiedzanie miejsc wykreowanych w Paradise Lost przez rodzime studio PolyAmorous.
Jeśli zaś bardzo, bardzo potrzebujecie opcji biegania, odczekajcie chwilę – niewykluczone, że twórcy dodadzą ją w którejś aktualizacji. Tym niemniej nawet mając ją do dyspozycji, lepiej spieszcie się powoli. Te poziomy zasługują na to, by obejrzeć je w najdrobniejszych szczegółach.
BONUS: dema marca
Wreszcie na nowo nastały czasy, gdy można powiedzieć, że nie samymi „pełniakami” człowiek żyje. Steamowe festiwale ożywiły piękną tradycję poprzedzania premier udostępnianiem wersji demonstracyjnych gier. Oto kilka pozycji, z których marcowymi „demkami” warto się zapoznać.
A Musical Story
Tak po prawdzie na ten miesiąc mam tylko jedno demo, które ukazało się stricte w marcu i pozwala przetestować jakiś tytuł przed jego debiutem – ale za to jakie! A Musical Story jest dokładnie tym, co głosi tytuł – muzyczną opowieścią. To gra rytmiczna, do obsługi której używa się raptem dwóch przycisków. Brzmi banalnie? Może i brzmi, ale banalne nie jest, zapewniam Was. W ten tytuł czasem lepiej grać z zamkniętymi oczami (czy Kwiść to słyszy?), bo o powodzeniu decyduje tu faktyczne wyczucie rytmu, a nie zręcznościowe trafianie w kropki na ekranie. Zresztą pal licho mechanikę, gwiazdą tego show jest soundtrack – rewelacyjne rockowe (i nie tylko) brzmienia rodem z lat 70., których zgrabna kompozycja ilustruje estetycznie animowaną historyjkę o młodych muzykach goniących przez całe Stany za marzeniami o sławie.
Morkredd
Tu z kolei mamy do czynienia z demem popremierowym – próbą (w moim przypadku udaną) przyciągnięcia uwagi do gry, która od debiutu w grudniu dorobiła się marnych 30 recenzji na Steamie (90% pozytywnych). To gra logiczna oparta na motywie, który regularnie powraca, tj. dychotomii światła i mroku. Kierujemy dwiema postaciami i rozwiązujemy zagadki, dbając, by jedna albo druga nie znalazła się w cieniu (to oznacza koniec gry). Czym pociąga Morkredd? Stylową oprawą wizualną, tajemniczą atmosferą i trybem kooperacji – choć można też gimnastykować się samemu. Sprawię sobie pełną wersję tego tytułu, gdy potanieje – albo przejdę go w Xbox Game Passie.
Lost Words: Beyond the Page
To demo natomiast dostępne jest znacznie dłużej niż od marca, lecz warto zapoznać się z nim właśnie teraz – przed premierą wyznaczoną już na 6 kwietnia (tj. premierą na platformach innych niż Google Stadia). To platformówka, którą wyróżnia dwojaka płaszczyzna rozgrywki. Na przemian przechodzimy sekwencje 2D – skacząc po słowach w pamiętniku dziewczynki przeżywającej chwile radości i smutku – oraz 2,5D – eksplorując świat fantasy stopniowo kreowany przez bohaterkę. Jeśli jesteś zorientowany (-a) bardziej na poruszające historie niźli na łamanie sobie palców, daj szansę Lost Words. Ja w oparciu o demo zgłosiłem się do recenzji pełnej wersji – i nie pożałowałem.
- Recenzja Lost Words: Beyond the Page na Gamepressure.com
- Demo Lost Words: Beyond the Page na Steamie
- Lost Words: Beyond the Page w Encyklopedii Gier
Colony Ship
Kolejna starsza wersja demonstracyjna poprzedzająca debiut gry przypadający na 6 kwietnia (w tym przypadku tak właściwie start wczesnego dostępu). Krótko i na temat – Colony Ship to następny duży projekt RPG twórców The Age of Decadence. Kto nie wie, o czym mowa, niechaj się dokształci (warto), a kto wie – temu pewnie oczy już świecą się jak kotu. Tym razem wznosimy się między gwiazdy i lądujemy na pokładzie gigantycznego statku kosmicznego, który odbywa podróż ku „nowej Ziemi” rozciągniętą na wiele ludzkich pokoleń. Skojarzenia (luźne) z opowiadaniem Awaria Janusza A. Zajdla mile widziane. Tylko nie oczekujcie zbyt wiele po tym demie – jego głównym przeznaczeniem jest testowanie systemu walki, oprócz tego można co najwyżej pobawić się kreatorem postaci i liznąć klimatu.
Arboria
Na koniec jeszcze jedno marcowe demo, pozwalające przetestować polski tytuł, który 11 miesięcy temu pojawił się we wczesnym dostępie – i nie przykuł uwagi świata tak mocno, jak ja i deweloper byśmy mu tego życzyli. Aż dziw, że zyskał tak mały rozgłos (również na „GOL-u”), zważywszy że jest to ambitny miks gatunków soulslike i roguelike, który odznacza się nietuzinkowymi realiami, ładną grafiką (prawie bardzo ładną) i – po kilkunastu miesiącach rozwoju – bogactwem zawartości. Nie skosztujecie tu może programistycznego geniuszu, ale myślę, że niejedno z Was będzie mile zaskoczone, ściągnąwszy demo. Tak jak ja.