autor: Krzysztof Gonciarz
GOL na GC 2007: LittleBigPlanet
Jej, jakie to cudowne. LittleBigPlanet. Najsłodsza gra w historii wszechświata. Szmaciane ludki strzelające minki. Cylinderki, chusteczki, światełka, przepychanki.
Jej, jakie to cudowne. LittleBigPlanet. Najsłodsza gra w historii wszechświata. Szmaciane ludki strzelające minki. Cylinderki, chusteczki, światełka, przepychanki. Cukru tu co najmniej na pięciolitrowy baniak herbatki dla dzieci. Albo lepiej – słodzika. Jest fajnie i grajnie, a zęby i tak się nie psują. Cały ten klimat nie może bowiem razić tandetą, nie może odpychać infantylnością.
Prezentacyjkę, na którą nas zaproszono, osobiście prowadził producencik gry – Leo Cubbin. Człowiek to jednako sympatyczny, jak tytulik pod którym się podpisuje. Przeprowadził nas on przez kilka przykładowych poziomów, w trakcie których zaznajomiliśmy się z podstawami obsługi. Gameplay jest niezwykle prosty, a w tej prostocie nintendowsko niezwykły. „Grając” obsługujemy w zasadzie tylko analoga (chodzenie na boki), przycisk X (skok) oraz R1 (chwytanie się elementów otoczenia). Prościutki platforming napędza jednak niesamowita fizyka oraz stałe poczucie „plastyczności” tereniku.
Gdy wciśniemy „kwadracik”, naszym oczkom ukaże się niewielkie menu. Możemy w nim dokonać customizacji naszej szmacianki (trzy kategorie: materialik, z którego jest zrobiona, nakrycia główki oraz nadruk na brzuszku). Tam też znajdziemy edytor świata, pozwalający nam na umieszczanie na mapce całego asortymentu przeszkadzajek i ozdób. Tak spreparowany level możemy następnie udostępnić w sieci graczom z całego świata. „Przechodzenie” gry polega natomiast na ściąganiu poziomów oraz kończeniu ich przy ograniczonym zasobie „części”, które możemy weń wpakować. Coś jak The Incredible Machine.
Zachęceni? No to buziaczki.