autor: Krzysztof Gonciarz
GOL na GC 2007: Geometry Wars: Galaxies
Geometry Wars – zaburzająca czasoprzestrzeń podróż do źródeł kategorii grywalności. Kto widział, ten wie. W dzisiejszych czasach nie ma zbyt wielu tytułów, których jedynym w zasadzie celem jest walka o miejsce w High Score’ach, a w które po prostu chce się grać.
Geometry Wars – zaburzająca czasoprzestrzeń podróż do źródeł kategorii grywalności. Kto widział, ten wie. W dzisiejszych czasach nie ma zbyt wielu tytułów, których jedynym w zasadzie celem jest walka o miejsce w High Score’ach, a w które po prostu chce się grać. Już jakiś czas temu, że to automatowe retro-szaleństwo zostanie przeniesione na Wii. I jak tu się nie cieszyć? Idealny duch w idealnym ciele, czyli marzenie każdego prawdziwego mężczyzny. I kobiety też. Kilka godzin temu miałem okazję zobaczyć tę grę w akcji, okraszoną dodatkowo komentarzem jednego z jej głównych designerów.
Na pierwszy rzut oka łatwo się nabrać, że Galaxies to w zasadzie dokładnie to samo, czym od dawna cieszą się posiadacze Xboksów. A tymczasem różnice – choć nie elementarne – uzasadniają wydanie owej produkcji w formie pudełkowej (w cenie poniżej normy, rzecz jasna). Najbardziej znaczący jest podział na poziomy. Jest ich mniej więcej 60, a różnią się one dominującymi typami przeciwników (tych również więcej – circa 20), kształtem aren oraz obecnymi w nich przeszkadzajkami: ścianami, teleporterami itp. Zorganizowane są one w formie tytułowych galaktyk, których na szybkiego doliczyłem się sześciu.
Znaczącą modyfikacją rozgrywki jest obecność tzw. drone’a. Jest to nic innego jak niewielki, orbitujący wokół naszego stateczku kwadracik. Jego funkcję wybieramy spośród pewnego zadanego zakresu, a później rozbudowujemy jego skuteczność. Możemy sprawić, że drone pełnić będzie rolę tarczy zmiatającej zbliżających się do nas przeciwników (a poziom upgrade’u określać będzie szybkość oraz promień jego orbitowania), wykorzystywać go jako dodatkową broń, albo np. zrobić z niego przyrząd do zbierania pieniążków.
Same pieniążki są również pewną nowością. Są one pozostawiane na polu walki przez pokonanych przeciwników. Gdy zbierzemy ich odpowiednią ilość, będziemy mogli odblokować nowy poziom czy zakupić upgrade naszego drone’a. Co ciekawe, każdy poziom posiadać będzie osobnego leaderboarda (wszystkie one są oczywiście „nieskończone”, tj. nigdy nie ujrzymy na ekranie napisu „brawo, skończyłeś levela”). Nasze wyniki porównać będziemy mogli z dokonaniami kumpli oraz ogółu graczy z całego świata.
Sterowanie budzi pewne kontrowersje. Latamy za pomocą gałki na nunchuku, natomiast celujemy pilotem. Problem w tym, że wskaźnik oznaczający wskazywany przez nas kierunek jest bardzo słabo widoczny w natłoku eksplozyjnej psychodelii. Podobno idzie się przyzwyczaić. Ciekawostką jest, że aby wyjść naprzeciw szerszemu audytorium autorzy umożliwią obsługę za pomocą kontrolera Classic.
Tyle się mniej więcej dowiedziałem w trakcie krótkiej prezentacji gry oraz jeszcze krótszej partyjki w nią. Poczułem jednak całkiem zauważalne łaknienie. Zwłaszcza, że wizualnie gra nie od stawała od feerii barw i kształtów znanej z Xboksa. No i utworów w soundtracku było więcej niż jeden.
Premiera w listopadzie,yo.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz