G2A próbuje się bronić łamiąc etykę dziennikarską?
Wybuchła kolejna afera wokół serwisu G2A. Na światło dzienne wyszedł mail pracownika firmy, który zachęcał dziennikarza do opublikowania artykułu G2A bez oznaczania go jako sponsorowanego. Platforma odżegnała się od tych rzekomo nieautoryzowanych działań.
Serwis G2A nie może narzekać na brak zainteresowania swoją aktywnością. Wątpliwe jednak, by strona doceniała kolejne oskarżenia niezależnych twórców o handel kradzionymi kluczami. Firma zdążyła już zareagować na te zarzuty w sposób, który nasuwał wątpliwości co do ich zasadności. Jednak blednie to przy kolejnej aferze, o której doniósł Thomas Faust, dziennikarz serwisu Indie Games Plus. Otrzymał on mail od pracownika G2A, który zaproponował zamieszczenie napisanego artykułu zatytułowanego „Sprzedaż kradzionych kluczy na rynku gier jest zwyczajnie niemożliwa” bez oznaczania go jako sponsorowanego. Faust natychmiast opublikował treść wiadomości na Twitterze, a serwis PCGamesN zwrócił się do G2A z prośbą o komentarz w tej sprawie.
Wkrótce odpowiedzi udzielił Maciej Kuc z G2A. Oświadczył, że musi przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie, ale z pewnością było to nieautoryzowane działanie. Zapewnił, że tylko on jest uprawniony do kontaktowania się z mediami i takie działanie jest nieakceptowalne. Nieco później G2A potwierdziło, że jeden z pracowników miał wysłać maile nie tylko do Indie Games Plus, lecz również dziewięciu innych serwisów. Zapowiedziano też ostre ukaranie tej samowoli.
Jakkolwiek samowolne podejmowanie karygodnych działań przez pracowników nie jest niemożliwe, można się zastanawiać, ile prawdy jest w rzekomym braku autoryzacji tej akcji przez G2A. Internauci wysuwają już oskarżenia, że firma dobrze wiedziała o akcji i teraz szuka kozła ofiarnego. Nawet jeśli G2A mówi prawdę, afera raczej nie wpłynie pozytywnie na i tak nadszarpnięty wizerunek platformy.