G2A obiecuje 10-krotne zwroty kosztów dla deweloperów. Jeśli tylko udowodnią, że klucz był kradziony
W oświadczeniu G2A obiecał deweloperom 10-krotny zwrot kosztów, jeśli tylko udowodnią, że nieaktywne klucze, za które musieli oddawać graczom pieniądze, pochodziły z nielegalnych źródeł.
Kilka dni temu na Twitterze zawrzało po tym, jak deweloper Mike Rose z No More Robots, rozgoryczony ekspansywną kampanią reklamową G2A, wystosował apel do graczy. Prosił, by zamiast kupować klucze za pośrednictwem polskiej firmy – ściągali jego gry z nielegalnych źródeł. Do apelu dołączyli się potem inni twórcy. Pisaliśmy o tym o, tutaj.
G2A wystosowało właśnie 2-częściowe oświadczenie odnoszące się do zamieszania. Bez większego wstępu – oto jego najważniejsza część:
Karty na stół. Zapłacimy deweloperom dziesięciokrotność każdej kwoty, którą stracili zwracając klientom pieniądze za nielegalnie nabyte [a więc z czasem dezaktywowane – przyp. red.] klucze sprzedane za pośrednictwem G2A. Pomysł jest prosty: deweloperzy muszą tylko udowodnić, że ktoś rzeczywiście kupił w ich sklepie grę przy użyciu kradzionej karty kredytowej.
Chcąc zapewnić szczerość i przejrzystość, zlecimy uznanej na świecie i niezależnej firmie przeprowadzenie bezstronnego audytu obu stron – sklepu dewelopera i targowiska G2A. Koszty trzech pierwszych audytów bierzemy na siebie, każdymi następnymi podzielimy się pół na pół. Firma, zgodnie ze standardami dostawców usług płatniczych, sprawdzi, czy jakiekolwiek klucze sprzedane na G2A zostały pozyskane w sklepie dewelopera przy pomocy kradzionych kart. Jeśli tak, G2A gwarantuje, że odda wszystkie pieniądze, które deweloper stracił na zwrotach… pomnożone przez 10. Chcemy, by ten proces był przejrzysty, będziemy więc informować opinię publiczną o każdym etapie kontroli. Oznacza to, że dowiecie się między innymi kto zgłosił się do audytu i jaki był jego wynik. Wszystko to opublikujemy.
Przedstawiciele G2A zapraszają zainteresowanych propozycją deweloperów do kontaktu i przechodzą do drugiej, dłuuuugiej części oświadczenia odnoszącej się do zarzutów Mike’a Rose’a. Uwaga: będzie dużo tekstu. Jeśli nie chce Wam się czytać, na samym końcu czeka streszczenie.
Jeśli nie czytaliście wcześniejszego artykułu o początkach sprzeczki, przypomnijmy: Rose pisał na Twitterze o tym, że w Google niedająca się wyłączyć reklama promocyjnej ceny jego gry, Descenders, na G2A wyświetla się przed odnośnikiem do oficjalnego sklepu, co może mieć wpływ na dochody firmy. Odpowiedź pośrednika jest, delikatnie mówiąc, miażdżąca:
Możemy przyjąć [na podstawie wyliczeń], że Descenders jest w posiadaniu przynajmniej 50 tysięcy osób. Alternatywne wyliczenia podaje SteamSpy: 32 tysiące właścicieli. […] Jak dużo kluczy do tej gry pojawiło się u nas? 5. Nie 5 tysięcy. Nie 500. Tylko 5.
G2A wyliczyło swój wpływ na interes No More Robots na mniej niż 1%. A tweety Rose’a oceniło jako chwyt marketingowy nastawiony na zyskanie popularności.
Chcemy wierzyć w dobre intencje deweloperów. Ale wiemy też, że gdyby rzeczywiście istniał podniesiony przez nich problem, najbardziej oczywistą reakcją byłaby próba naprawy. Jeśli mielibyście powód przypuszczać, że wasze klucze zostały pozyskane nielegalnie i wylądowały na G2A, co byście zrobili? Napisali do nas, żeby znaleźć rozwiązanie, czy zwyzywali nas na Twitterze? Na pewno wybralibyście pierwszą opcję. Ale nie każdy by tak zrobił – deweloperzy, których tweety mogliście przeczytać ostatnimi czasy, nie próbowali się z nami kontaktować. Dlatego przypuszczamy, że zrobili to wszystko, by zwrócić uwagę mediów. I udało im się.
Firma odnosi się też do bardzo częstych zarzutów o sprzedaż kluczy zdobytych przy pomocy kradzionych kart kredytowych. Argumentuje, że zdobycie w ten sposób kodów nie jest wcale takie łatwe, jak mogłoby się wydawać, bo aby ukraść kartę, trzeba umieć, a sprzedaż samych kluczy, które możnaby przy jej pomocy kupić, nie jest czymś tak powszechnym, żeby to przestępstwo stało się opłacalne. Co nie znaczy – mówią – że takie sytuacje się nie zdarzają. G2A kontroluje wszystkie dane swoich sprzedawców, a także umożliwia użytkownikom ich ocenę. Jeśli więc ma miejsce nielegalna działalność, firma wyciąga konsekwencje (również prawne). Problematyczne transakcje szacuje na 1% wszystkich przypadków. Miesięcznie pośredniczy w sprzedaży ok. miliona gier.
Zaznacza też, że nie może sprawdzać kluczy.
G2A nie ma możliwości sprawdzania kluczy pod kątem ich działania lub nie. Nie dlatego, że nie chce, a dlatego, że jest to technicznie niemożliwe („sprawdzenie” kodu powoduje jego aktywację).
Na koniec oświadczenia możemy przeczytać o tym, że G2A wspiera swoimi działaniami deweloperów. Począwszy od bezinteresownego promowania gier w swoich mediach społecznościowych, poprzez program G2A Direct, który zapewnia deweloperom zysk ze sprzedaży na wysokości 89.2%, aż po procent ze sprzedaży gier przez osoby prywatne. Firma zapewnia im też pełen dostęp do bazy wszystkich sprzedawanych kluczy do ich gier, mogą więc blokować podejrzane kody.
Jeśli przebrnęliście przez to morze tekstu, jeszcze dwie ostatnie rzeczy: G2A przyjmuje, że nie jest sklepem idealnym i przypomina, że usunęło szeroko krytykowaną tarczę (G2A Shield), wprowadzając na jej miejsce Money-Back Guarantee (czyli gwarancję zwrotu kosztów). Odnosi się też do reklam, których Rose nie mógł wyłączyć – według nich, był to zwykły błąd techniczny, który zgłosili już Google.
Uff, koniec!
A teraz streszczenie, słowami firmy:
G2A jest miejscem nakierowanym na zapewnienie graczom najniższych możliwych cen.
Model biznesowy G2A jest taki sam, jak każdego większego, ogólnoświatowego sklepu typu Amazon czy eBay – ze wszystkimi jego zaletami i wadami. I tak samo jak te potęgi, my też próbujemy maksymalizować zalety, a minimalizować wady. Nie tylko z uwagi na prawo, ale również przez wzgląd na wysokie standardy, których oczekują nasi klienci. Gdybyśmy je ignorowali, wykończyłaby nas konkurencja.
G2A oferuje najlepsze, spośród wszystkich targowisk, korzyści dla twórców – mowa o G2A Direct. Żaden inny pośrednik nie daje deweloperom takiego procentu z zysków jak my.
G2A, jak większość biznesów, korzysta z automatyzacji marketingu, więc dobór każdego dostępnego produktu wyświetlającego się klientowi jest oparty na zainteresowaniach danego użytkownika.
Jeśli którykolwiek deweloper podejrzewa, że na naszej stronie są klucze, które nie powinny się tam znaleźć, gwarantujemy szybki i łatwy sposób raportowania takich przypadków. Jedyne, co trzeba zrobić, to się z nami skontaktować. Jeśli jakiś klucz był nielegalnie zdobyty, usuniemy go, zablokujemy sprzedawcę i dostarczymy jego dane odpowiednim jednostkom.
Jesteśmy, i zawsze byliśmy, otwarci na dyskusję. Ale rzeczową, a nie opartą na pustych oskarżeniach i chwytliwych sloganach.
Teraz znamy już perspektywy obu stron konfliktu. Ale nie jest to, zapewne, koniec tej historii.