Falling Frontier - intrygujący kosmiczny RTS zmierza na Steama
Szukacie strategii czasu rzeczywistego, w której surowce i logistyka są czymś więcej niż tylko cyferkami na ekranie, a każda decyzja i jednostka ma znaczenie? Być może zainteresuje Was Falling Frontier, czyli interesujący RTS w kosmosie od jednoosobowego studia.
- strategia czasu rzeczywistego Falling Frontier trafi do Wczesnego dostępu Steama w czerwcu;
- tytuł tworzony przez Stutter Fox Studios wyróżni się nie tylko wizualnie – gra postawi spory nacisk na realistyczne przedstawienie wojny w kosmosie;
- podejście rodem z literatury hard science fiction przejawi się m.in. fizyczną obecnością zasobów w świecie gry, wymuszającą zadbanie o zaopatrzenie jednostek.
Choć ostatnie miesiące nie obfitowały w wielkie (i konkretne) zapowiedzi, przez cały 2020 rok i początek 2021 nie brakowało nam takich czy innych atrakcji. Poczynając od wielkich premier pokroju Cyberpunka 2077 i nowego Call of Duty, a na enigmatycznych ogłoszeniach projektów związanych z Jamesem Bondem czy Mass Effect kończąc, co i rusz kolejne znaczące tytuły przyciągały uwagę graczy. Łatwo więc przeoczyć pomniejsze, ale intrygujące produkcje. Do takich można zaliczyć Falling Frontier, kosmiczną strategię czasu rzeczywistego, którą w czerwcu sprawdzimy w ramach Wczesnego dostępu Steama.
Na pierwszy rzut oka dzieło Stutter Fox Studios jawi się jako bardzo skromne. „Zespół” gry składa się bowiem z jednego twórcy, Todda D’Arcy’ego, wspomaganego jedynie przez kompozytora Scotta Buckleya. Deweloper musiał zrezygnować z takich elementów jak kampania fabularna, multiplayer i wsparcie modów (przynajmniej na razie – ich dodanie w przyszłości będzie uzależnione od sukcesu gry). Wystarczy jednak rzut oka na screeny, by przekonać się, że nie jest to typowy budżetowy projekt. Wizualnie Falling Frontier prezentuje się znakomicie, zwłaszcza jak na strategię czasu rzeczywistego. A to bynajmniej nie główny powód, dla którego dzieło Todda D’Arcy’ego wzbudziło zainteresowanie graczy, wliczając to w prowadzącego kanał PartyElite, który miał okazję porozmawiać z twórcą i szczegółowo omówił rozgrywkę.
Deweloper wymienia wiele tytułów, które były inspiracją dla gry, wliczając w to klasykę pokroju Diuny oraz Obcego. Jednak największy wpływ miała tu specyficzna odmiana fikcji naukowej – hard science fiction. W największym skrócie: gatunek ten skupia się na ukazaniu wizji przyszłości zgodnej z rzeczywistą nauką, a więc ogranicza wszelkie uproszczenia, niedopowiedzenia i fantazję do minimum. Celem Todda D’Arcy’ego było ukazanie kosmicznego konfliktu z zachowaniem faktów naukowych oraz zasad tak starożytnej, jak i współczesnej sztuki wojennej. Stąd choćby konsultacje z weteranem marynarki, mającym za sobą służbę m.in. na okręcie podwodnym (który ma więcej wspólnego z jednostkami z Falling Frontier niż statki wojenne z takich czy innych Gwiezdnych wojen).
Podstawowe założenia Falling Frontier nie wyróżniają go spośród innych RTS-ów: budujemy bazę, szukamy surowców i toczymy kosmiczne bitwy. O unikatowości gry decyduje mocno realistyczne podejście do każdego z tych aspektów. Widać to po rozwiązaniu kwestii zasobów, które nie są tylko cyferką dodawaną do jednej puli. Każda dostępna jednostka surowca – rudy, paliwa, a także ludzie – będzie fizycznie umiejscowiona w świecie gry i wykorzystamy ją tylko tam, gdzie się znajduje. Jeśli więc zechcemy uzupełnić zapasy krążownika, nie wystarczy kliknąć jednego przycisku – jednostka będzie musiała udać się do lokacji posiadającej na stanie pożądane dobra (jedzenie, paliwo, amunicję). To samo dotyczy ulepszeń statków, a każda tego typu czynność zajmie też trochę czasu (na przykład na zadokowanie do kosmicznego portu).
Podobny nacisk na realizm widać w innych aspektach gry, wliczając w to rozwój technologii, wykorzystanie lub unikanie radarów etc. Wszystko to sprawia, że ekonomia i kwestie militarne są ze sobą ściśle powiązane. Zniszczenie lub zablokowanie dostępu do magazynów może praktycznie unieszkodliwić wrogie jednostki, gdy skończy im się jedzenie lub paliwo, a strata budynków oznacza też zniszczenie przechowywanych w nich zasobów.
Natomiast w samej walce celowanie w określony segment statku pozwoli na przechwycenie go lub – jeśli mamy spore szczęście i trafimy w magazyn amunicji – natychmiastowe zniszczenie. Trzeba jednak uważać, bo same pociski również są fizycznie obecne w grze, tak więc wystrzał nie musi być równoznaczny z zadaniem obrażeń. Dodajmy do tego możliwość przesłuchania pojmanych oficerów, ogromny koszt stworzenia i wyszkolenia floty oraz wiele, wiele innych mechanik, a otrzymujemy RTS-a, w którym liczy się każda decyzja, jednostka i budynek. Niejako ubocznym efektem tego będzie niewielki rozmach bitew – w potyczkach zwykle pokierujmy nie więcej niż pięcioma okrętami.
Co najważniejsze, nie są to tylko piękne obietnice. Deweloper wielokrotnie pokazywał grę w akcji w serwisie YouTube, omawiając poszczególne elementy produkcji. Zresztą Todd D’Arcy wciąż dopieszcza produkcję, usuwając błędy i poprawiając balans rozgrywki, nim gra trafi do wczesnego dostępu. Oczywiście dopiero wtedy naprawdę przekonamy się, czy Falling Frontier rzeczywiście wypada tak znakomicie, jak sugerują to materiały udostępniane przez Stutter Fox Studios. Na razie możemy tylko śledzić kolejne doniesienia i komunikaty od twórcy, udostępniane na YouTube, Discordzie, Twitterze oraz Steamie.