Blizzardzie, to jest ten moment, by zrobić dwa kroki w tył - felieton
Posuchę z premierami dużych tytułów w pierwszym kwartale bieżącego roku mógł mi wynagrodzić Blizzard i jego odświeżona wersja Warcrafta III. Niestety, nie „pykło”.
Tydzień temu Adam rozwodził się nad bardzo słabym kalendarzem premier w pierwszym kwartale 2020 roku i podzielam jego zdanie – dawno już na początku roku nie było takiej nędzy jak obecnie. Oczywiście można wykorzystać tę okazję, żeby pochylić się nad kupką wstydu (wiadomo, ta zawsze rośnie, nigdy z niej nie ubywa), ewentualnie postawić kropkę nad „i”, czyli dokończyć to, co kiedyś zaczęliśmy, ale zwyczajnie zabrakło nam czasu. Byłoby jednak miło dostać w tym okresie dobrze zapowiadający się tytuł, na który z czystym sumieniem chcielibyśmy wydać ciężko zarobione pieniądze, ale szczerze, ze świecą takiego szukać.
Na bezrybiu rak ryba, więc skupiłem swój wzrok na tym, co doskonale znam – Warcraft III. Owszem, mógłbym sięgnąć też ręką na półkę i odpalić oryginał, przez ostatnie lata stanowiący jedynie element wystroju pokoju, ale zwyciężyła chęć odpalenia wersji Reforged, która, zgodnie ze swoją nazwą, powinna być przekuta w produkt na miarę 2020 roku. Niestety, mina mi zrzedła, kiedy zobaczyłem, jak nonszalancko Blizzard podszedł do kwestii odświeżenia „trójki”, a co za tym idzie, do swoich fanów. Lista zarzutów pod adresem remasteru jest naprawdę długa (poczytajcie nasze newsy na ten temat) i choć zdaję sobie sprawę, że część z nich może być wyraźnie przesadzona (o tym z kolei przekona Was Aquma w swoim felietonie), to jednak chęć sięgnięcia po portfel wyraźnie zmalała.
Abstrahując od wszystkich problemów z Warcraft III: Reforged, jakie niewątpliwie tę grę trapią, chciałem powiedzieć, że jest mi zwyczajnie żal Blizzarda. Jedna z najbardziej uwielbianych przez graczy firm systematycznie notuje wizerunkowe potknięcia, które takiej legendzie po prostu nie przystoją. Nigdy nie uważałem się za jakiegoś wyznawcę produktów spod znaku „zamieci” (tak, jestem tym dziwiakiem, który uważa, że najlepszy Warcraft to był ten pierwszy, z 1994 roku, podobnie zresztą jak i Diablo), ale doceniam, że ekipie z Irvine przez lata udało się wyrobić taką markę, iż sporo ludzi – niektórych nawet znam! – kupiłoby wszystkie tytuły „niebieskich” jak leci, o ile znalazłoby się na nich logo tej firmy.
To już jednak jest historia. Liczba potknięć w ostatnich latach okazała się na tyle duża, że wypada się zastanowić, czy wytyczony przez decydentów kierunek nie prowadzi Blizzarda tam, gdzie nigdy nie powinien się on znaleźć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że firma przetrwa jeszcze długie lata, ale w środowisku hardcore’owych graczy wydaje się na tę chwilę spalona. Może nikt w ekipie nie będzie mieć z tym większego problemu, dopóki wciąż jest zielono na koncie, ale jak powszechnie wiadomo, urażeni gracze nie wybaczają nigdy, a to oni krzyczą najgłośniej.
Czekam na rehabilitację, najlepiej pod postacią wybitnego Diablo IV.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.