Afera wokół filmu Netflixa - proces o prawa do Sherlocka Holmesa
Dalecy krewni Arthura Conana Doyle'a poszli na sądową wojnę z Netflixem. Oskarżono jeden z filmów oryginalnych platformy, Enolę Holmes, o złamanie prawa autorskiego w kontekście korzystania z opowieści o Sherlocku.
Jeden z najnowszych filmów oryginalnych Netflixa, Enola Holmes, przyjął się dobrze wśród krytyków oraz widzów, ale poważny problem mają z nim spadkobiercy Arthura Conana Doyle’a, czyli twórcy postaci Sherlocka. Sam pisarz oczywiście nie żyje, ale jego potomkowie toczą dość dziwne spory prawne, najpewniej w celu wyciągnięcia pieniędzy, będących odszkodowaniem za złamanie prawa autorskiego. O to właśnie oskarżono dzieło Harry’ego Bradbeera, problem w tym, że brakuje sensownych argumentów przemawiających za popełnieniem tego przestępstwa (via THR).
Głównym zarzutem powoda jest przede wszystkim wykorzystanie w tytule nazwiska Holmes. Ma być to według niego żerowanie na uznanej marce w celu uzyskania profitów finansowych. Nicholas Jampol, adwokat strony oskarżonej, a więc Netflixa, wytwórni Legendary Pictures, reżysera oraz scenarzystów (trochę się tych ludzi „winnych” zebrało), twierdzi jednak, że taka, a nie inna nazwa ma charakter czysto artystyczny. Poza tym prawo dotyczące znaków towarowych nie do końca ma sens w przypadku Sherlocka Holmesa, bowiem wiele opowieści z jego udziałem jest dostępnych w domenie publicznej. Można więc swobodnie wykorzystywać jego postać w celu przedstawienia autorskich historii.
Spokojnie, sprawa dopiero się rozkręca. W pozwie uwzględniono kontrowersyjną wzmiankę, która chce obalić linię argumentacyjną obrony. Sugeruje ona bowiem, że Enola Holmes odwołuje się do dzieł o Sherlocku Holmesie, będących pod ochroną prawną. Wykorzystano ponoć cechy charakteru detektywa odpowiednie dla nieco późniejszych utworów z jego udziałem – mowa chociażby o byciu empatycznym i kulturalnym wobec kobiet. A to ponoć naruszenie praw autorskich.
Jampol zaznacza jednak, że pojęcia pokroju ciepła, życzliwości, czy empatii nie mają żadnego związku z materiałem źródłowym. Są one przecież cechami uniwersalnymi, niepodlegającymi ochronie prawnej, a więc powód nie może ich wykorzystywać jako argumentu.
Staramy się unikać subiektywnego spojrzenia na sprawę, ale chyba sami widzicie, że niektóre oskarżenia są raczej mało udaną próbą wyciągnięcia od Netflixa pieniędzy za legalne czerpanie z motywów ustalonych przez Arthura Conana Doyle’a. Proces jednak trwa, a więc nic nie zostało rozstrzygnięte.