autor: Przemysław Zamęcki
Testujemy Pillars of Eternity – oldskulowy Baldur’s Gate 3 - Strona 3
Obrodziło ostatnio i jeszcze obrodzi grami RPG. Dziś zaglądamy do bety Pillars of Eternity, czyli klasycznego nawiązania do serii Baldur’s Gate i Icewind Dale.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Pillars of Eternity - wybitnego RPG, opus magnum Obsidianu
Fani klasycznych RPG przeżywają właśnie znakomity okres. Dopiero co z otwartymi ramionami powitali wyborne Divinity: Original Sin, już za chwilę zwiedzą Stany Zjednoczone po III wojnie światowej w Wasteland 2, zaś w okresie zimowym trafią do zupełnie nowego uniwersum, wykreowanego w umysłach scenarzystów z Obsidian Entertainment. Przygotowywany przez tego dewelopera tytuł będzie najbardziej klasycznym przykładem powrotu do drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy z głośników naszych komputerów wydobywał się głos Piotra Fronczewskiego zalecającego przed wyruszeniem w drogę zebranie drużyny. Dwie serie z tamtych czasów – Baldur's Gate i Icewind Dale – oraz tworzący je ludzie są bowiem motorem napędowym gry, która z niewielkiego projektu przekształca się w głównego spadkobiercę obu tych tytułów. Kilka dni temu rozpoczęła się faza beta testów Pillars of Eternity przeznaczona dla osób, które wsparły firmę gotówką w czasie kampanii w serwisie kickstarter.com. Oto kilka moich spostrzeżeń.
Chyba nie ma fana „baldurów”, który nie zdawałby sobie sprawy z faktu, że wszystkie jego ukochane gry powstały na silniku Infinity. Charakterystyczny rzut izometryczny na dwuwymiarowe pole akcji, wirtualne ludziki wpisane w kolorowe kółeczka i rozbudowane drzewko dialogowe już na pierwszy rzut oka są rozpoznawalne i wywołują falę miłych wspomnień. Nie śledziłem wcześniej zbyt uważnie informacji dotyczących Pillars of Eternity, więc kiedy po raz pierwszy uruchomiłem betę i przedzierając się przez kreator postaci stanąłem w końcu nad rzeką oddzielającą mnie od wsi Dyrford poczułem dziwne déja vu. Muszę przyznać, że z początku nie było zbyt przyjemnie, bo od gry z końca 2014 roku oczekiwałem nieco więcej niż tylko wersji Baldur's Gate w HD. W dodatku początkowy fragment lokacji nie grzeszy udaną kolorystyką, przez co wszystko wydawało się zlewać w burozielonej zupie. Na szczęście później było już tylko lepiej, a kiedy kończyłem zabawę byłem wręcz zachwycony pracą grafików i liczbą detali, które tchnęły życie w ten kawałek kodu. Powstałego zresztą dzięki nowoczesnemu silnikowi Unity, który – jak się okazało – może również posłużyć do wykreowania wrażenia jakbyśmy obcowali z antycznym już dzisiaj Infinity.
Pillars of Eternity vs. Baldur's Gate
Dzieło studia Obsidian Entertainment w ewidentny sposób nawiązuje do klasycznych RPG Black Isle. I choć ostatnią część Icewind Dale oddziela od dnia dzisiejszego ocean dwunastu lat, to uruchamiając betę Pillars of Eternity nieświadomy niczego gracz naprawdę mógłby się pomylić i pomyśleć, że oto zasiada do odrestaurowanej wersji któregoś z tamtych kultowych tytułów (co zresztą od kilkunastu miesięcy jest już możliwe za sprawą firmy Overhaul Games). Autorzy PoE korzystając z silnika Unity, odwzorowali w nim środowisko do złudzenia przypominające Infinity Engine wraz ze wszelkimi jego składnikami – od sposobu prezentacji akcji aż po ikonki, które bardzo jednoznacznie kojarzą się z klasycznymi rozwiązaniami. Nowy tytuł twórców takich gier, jak Knights of the Old Republic II i Alpha Protocol to żywy przykład miłości i przywiązania do tego, co niezapomniane.
Soczewica, koło, miele, młyn. Niby historyczny przekaz, a jak ulał pasuje do tego obrazka ze świata Eory.
W odróżnieniu od naszych ulubionych gier Black Isle, których akcja toczyła się w Zapomnianych Krainach, będących częścią uniwersów spajanych mechaniką RPG-owego systemu Dungeons & Dragons (w latach 90. było to jeszcze Advanced Dungeons & Dragons 2nd Edition), w Pillars of Eternity trafiamy do autorskiego świata na planecie Eora, której niewielki fragment zwiedzimy w pełnej edycji. Obsidian jednak nie zdecydował się na ponowne wymyślanie koła i po kilku godzinach obcowania z betą mam wrażenie, że stworzył swoją wariację na temat Forgotten Realms, umieszczając w niej standardowy zestaw ras i specyficzny klimat wysokiego fantasy. Zupełnie jakby autorzy porozumiewawczo mrugnęli do nas okiem i szeptali: „Znacie? To zobaczcie jeszcze raz”. Tak, można oczywiście wcielić się w człowieka, elfa czy krasnoluda, ale także w Aumauę, Orlanina czy Bogompodobnego. Niech Was jednak nie zwiodą te dziwne nazwy. Orlanin wydaje się oczywistym nawiązaniem do niziołków, Bogompodobny to najpewniej obsidianowa wersja Diabelstwa. A Aumaua? Najbardziej kojarzy się z ucywilizowanymi jaszczuroludźmi, choć w pierwszej chwili pomyślałem o „smerfach” z Avatara. Serio.