autor: Luc
Graliśmy w Dragon Age: Inkwizycja – piękne widoki, rozbudowany świat i garść błędów
Po rozczarowującej „dwójce” Dragon Age: Inkwizycja ma przywrócić serii dawny blask. Duże obietnice z reguły przekładają się jednak na równie duże oczekiwania. Czy tym razem BioWare im sprosta?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Dragon Age: Inkwizycja - najlepsze RPG od czasu Skyrima
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Nadchodzące miesiące będą dla fanów gier RPG istnym rajem na ziemi. Pomijając falę tytułów sfinansowanych ze środków graczy, rynek już wkrótce trafi trzecia odsłona Dragon Age, tworzona przez BioWare. Zapowiadany powrót do korzeni wzbogacony tym, co najlepsze z dwójki, rozpaliły wyobraźnie miłośników RPG na całym świecie. Na jednym z zamkniętych pokazów mieliśmy okazję na własnej skórze przekonać się ile z tych hucznych obietnic udało się spełnić oraz w jakim stanie jest Dragon Age na kilka miesięcy przed premierą.
W kilkudziesięciominutowym fragmencie gry, który dane mi było przetestować, inkwizycyjne wojaże rozpocząłem od krótkiej rozmowy z jedną z postaci niezależnych. Po przeskoczeniu przez kilka linijek całkiem wciągającego dialogu otrzymałem swoje pierwsze (i – jak niedługo później się okazało – jedyne) zadanie. Jak na grę ze słowem „inkwizycja” w tytule przystało, polegało ono na uratowaniu kilku porwanych inkwizytorów z rąk panoszących się po okolicy sługusów zła. Choć nie brzmi to szczególnie skomplikowanie, z rozmowy szybko dowiadujemy się jednak, iż misja wcale do prostych należeć nie będzie – naprzeciwko protagonisty stanie naprawdę potężny przeciwnik władający mocami ciemności, któremu nie dane było jeszcze zaznać porażki. Kompletnie na to nie zważając, pchany żądzą przygody oraz chęcią przetestowania kurzącego się za pasem miecza, ruszyłem jednak przed siebie, kierując się pokrętną drogą ku charakterystycznemu punktowi zaznaczonemu na mapie.\
Mój dzielny zespół, składający się z czterech zróżnicowanych bohaterów, w swojej wędrówce przez ponure mokradła stosunkowo szybko natrafił na pierwsze problemy. Nie licząc konieczności brodzenia po kolana w błocie, największym zmartwieniem były wszechobecne na bagnach szkielety. Wyrastające spod ziemi lub niespodziewanie wynurzające się z otchłani pobliskiego jeziora, nawet pomimo swojej ogromnej ślamazarności, potrafiły skutecznie uprzykrzyć życie. Jakby nie patrzeć, ich pojawienie się było jednak doskonałą okazją do dziewiczego przetestowania swoich bojowych umiejętności i – dosyć dosłownego – porachowania kości naszych oponentów. W zależności od tego, którym z członków drużyny postanowimy w danej chwili kierować, styl naszej walki ulega diametralnej zmianie. Decydując się na sterowanie wojownikiem wymachującym dwuręcznym mieczem, jesteśmy skazani na powolne, choć potężne, wymierzanie śmiertelnych ciosów. Wybierając drugi wariant, wojaka specjalizującego się w używaniu tarczy, stawiamy oczywiście na defensywę oraz masywne uderzenia przy pomocy naszego niezawodnego kawałka drewna. Całkowicie inny styl prezentuje naturalnie mag, walczący głównie na odległość oraz przy pomocy śmiercionośnych czarów – zarówno tych skupiających się na pojedynczym celu, jak i tych typowo obszarowych. Czwarty członek mojej drużyny okazał się zaś mistrzem walki sztyletami, którego prędkość ciosów przyprawiała o oczopląs i po kilku minutach testów to właśnie na nim postanowiłem się skupić.