autor: Kacper Pitala
Testujemy betę Destiny – czy dla tej strzelanki pecetowcy kupią konsole? - Strona 3
Destiny to gra z siedmiominutowym zwiastunem, który tłumaczy, o co w ogóle w niej chodzi. Ludzie z całego świata mieli już okazję zagrać w tego konsolowego exclusive’a, ale zamieszanie wciąż istnieje. Czy to MMO? Czy to Borderlands?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Destiny - co jest nie halo w nowej grze twórców Halo?
Naprawdę nie wiem, co dla twórców Destiny jest najważniejszym elementem tej gry. Przez kilkanaście godzin spędzonych z betą (a wcześniej jeszcze kilka z alfą) przyszło mi eksplorować niebywale klimatyczne miejscówki, ganiać z wywieszonym jęzorem za skrzyniami z bronią, tracić czas na generyczne questy i tracić więcej czasu na świetny tryb PvP. Nowe dziecko Bungie jest mieszanką przeróżnych gier, dlatego rację mają zarówno ludzie porównujący je do Halo i World of Warcraft, jak i ci, którzy widzą tu Borderlands. Ba, ci którzy nie widzą tu Borderlands, też mają rację. Ale przecież żaden rozsądny rodzic nie definiuje swojego dziecka na podstawie jego rówieśników, prawda?
Cud, miód, strzelanina
Mapa, na której wykonujemy misje główne, dostępna jest też w wersji „eksploracyjnej” – po lokacjach rozsiane są wtedy różnorakie questy. Szału nie ma, bo takie zadania każą nam zwykle odstrzelić 20 wrogów albo odstrzelić 20 wrogów... i zebrać z nich przedmioty.
Destiny jest strzelanką z elementami RPG. Głównie. Podstawowym trybem wydaje się historia, bo misji fabularnych jest tutaj najwięcej. Wykonujemy je na całkiem przestronnych mapach – albo raczej mapie, bo w wersji beta dostępne było jedynie terytorium tzw. Starej Rosji. Tu pojawia się kontrowersyjna rzecz dla tych, którzy nie przepadają za recyklingiem lokacji. Jedna mapa służy jako tło dla kilku głównych misji, więc pewne miejscówki z przymusu zwiedzicie kilka razy. Nie chodzi na szczęście o to, że piąte zadanie pokieruje Was w to samo miejsce co drugie, tylko w innym celu. Każdy epizod wykorzystuje inny zakątek lokacji, ale po drodze przetniecie pewnie ze dwie, które już wcześniej odwiedziliście.
Takie rozwiązanie ma swoje plusy. Od pierwszej misji cała mapa stoi przed nami otworem, a Destiny ma magiczną moc wzbudzania naszej ciekawości. W jedynej lokacji obecnej w becie nie brakowało mniej lub bardziej ukrytych jaskiń, a oprawa gry i przywiązanie twórców do detali sprawiają, że każdy kolejny kąt wydaje się nieziemsko interesujący. Problem polega na tym, że rzadko kiedy to zainteresowanie przekłada się na satysfakcjonującą nagrodę. Ot, czasem trafimy na grupkę silniejszych przeciwników, a skrzyń ze sprzętem – jak na grę stawiającą na uganianie się za nim – jest dość mało.